eMTeWu eMTeWu
905
BLOG

Przez Patagonię i Ziemię Ognistą do Atacamy (01)

eMTeWu eMTeWu Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

   W czasie przemykających chyłkiem ulicami zamaskowanych osobników, mnożących się zachorowań, wzrastającej liczby czerwonych i żółtych powiatów i miast, wydłużającej się listy krajów z zakazami lotów, obowiązkowych kwarantann, itd. postanowiłem napisać cykl notek przypominających czas sprzed zarazy.


  Wyjazd do Ameryki Południowej, poza barierą finansową, napotkał na dwie istotne przeszkody. Pierwsza związana była z niepokojąco długą podróżą samolotem, a druga z nadciągającym do Europy korona wirusem (wtedy pisało się to jeszcze osobno). O pierwszej przeszkodzie będzie później. COVID-19 natomiast zaczął zagrażać realnie realizacji planu w początkowych dniach lutego 2020. W pewnym momencie przyłapałem się na takiej konstrukcji myślowej: „Oby wylecieć! O powrót będę się martwił później”.

    Wycieczkę zrealizowałem wraz z Kobietą Mojego Życia.Jej uwagi będą prezentowane niebieską czcionką i kursywą.

    Należy w tym miejscu napisać, że Kobieta była największą pierwotną przeszkodą, ponieważ absolutnie, ale to zupełnie nie chciała jechać tak daleko (później była zadowolona, jak zawsze…). 

   Wycieczka trwała 16 dni. Dwa dni na przeloty tam i z powrotem, 7 dni w Argentynie, 7 w Chile. Inaczej: 2 dni w Buenos Aires, 1 dzień w Montevideo, 8 dni na południu (4 Argentyna, 4 Chile), 3 dni - północne i środkowe Chile. Od wyjścia z domu do powrotu prawie 35 000 km. Około 43 godziny w powietrzu (9 lotów), 5 kilkugodzinnych rejsów. Trochę chodzenia…

  Internetowe opisy zaspokajania podstawowych potrzeb życiowych, niezbędne również w Ameryce Południowej, mimo wielu godzin spędzonych przed ekranem komputera, nie były dla mnie do końca przejrzyste. Nie chodziło nawet o 32 stacje metra spalone w Santiago, skutkiem protestu mieszkańców przeciwko podniesieniu cen biletów komunikacji, a o takie sprawy jak: chleb i jego zakup; gniazdko, wtyczka, napięcie; woda do picia, temperatura, wilgotność powietrza, komar i jego amerykańscy koledzy, etc.

  Przewidywanym stresującym elementem wycieczki miało być przekroczenie granicy argentyńsko-chilijskiej. Spędziłem kilkanaście godzin nad rozpoznaniem problemów z tym związanych. I… nie rozwiązałem ich do końca. Wysłałem zapytanie odnośnie zasad celno-granicznych do ambasady Argentyny i Chile. Tylko z tej pierwszej otrzymałem wyczerpującą odpowiedź.

Ostatecznie nasza podróż rozpoczęła się 21 lutego 2020 r. wyjazdem do Warszawy, a następnie 22 lutego przelotem do Rzymu.

image

Przewidywana trasa



Dzień (-1)

  Ponieważ wylot do Buenos Aires realizowany miał być z Warszawy via Rzym, postanowiliśmy wyjechać dzień wcześniej i przenocować w Warszawie.

  Warszawa – wiadomo – Naleśnikarnia Manekin przy Marszałkowskiej. Miejsce, które nadało nowe znaczenie słowu: naleśnik. Jednocześnie wieczorna, w strugach deszczu wizyta w jakimś mega –centrum-handlowym (na Woli) celem odbioru podwójnej ładowarki akumulatorów do aparatu fotograficznego, ładowanej z powerbanka (2 miesiące poszukiwań)…za 26 zł.

Nocleg z widokiem na pekin, ale zasłoniliśmy kotary.


Dzień 0

   Rano, przy dojeździe do Warsaw Chopin Airport telefon od organizatora wyjazdu. Gość był lekko spięty, co oczywiste, bo lista uczestników dramatycznie się kurczyła. Miało być 11 osób, a gdy dzwonił, to już czworo było wyciętych. Ostatecznie było nas siedmioro.

    Lot do Rzymu bez historii. Nowe atrakcje na miejscu…

   Mieliśmy lecieć po 18.00 do Buenos Aires, ale po 20. Alitalia leci taniej. Zrobiło się 6-godzin przerwy, ale nie to było najgorsze. Najgorsze miało dopiero nadejść……

   Więc jesteśmy na Fiumicino i mamy 6 godzin przerwy. I tu organizator wyjazdu pokazuje pierwszy raz cochones, pytając nas o zgodę – wynajmuje taksówkę na prawie 6 godzin – 170 euro, nasza zrzutka – i jazda, zwiedzać Rzym z prędkością światła!

    W ciągu tych kilku godzin „zaliczamy” (no bo przecież trudno byłoby to nazwać zwiedzaniem): Lateran, Bazylikę Świętego Krzyża z Jerozolimy, Bazylikę Marii Śnieżnej, Panteon, Ogród Drzewa Pomarańczowego, wizytę u św. Jacka Odrowąża w Bazylice Świętej Sabiny, Vittoriano, Łuk Konstantyna, Koloseum i na koniec Piazza Navona.

   Ale pomimo błyskawicznego tempa zwiedzania nasza tęsknota za powrotem do Wiecznego Miasta po wielu latach zostaje zaspokojona. W Santa Maria Maggiore towarzyszy nam organowy koncert, polonez „Pożegnanie ojczyzny” Ogińskiego. Nie bierzemy tego do siebie…


imageLateran

imageSanta Maria Maggiore

imageWidok z Giardino degli Aranci

imageJacek Odrowąż w Bazylice Świętej Sabiny

imageVittoriano

imageŁuk Konstantyna i Coloseum

imageSchody Hiszpańskie

imagePiazza Navona

  4-godzinny rajd po Rzymie zakończył się powrotem na Fiumicino.

  Niestety później nastąpił ponad 15 godzinny lot. Dobrzy ludzie, bardzo was proszę, nie latajcie na dalekich trasach narodowym przewoźnikiem włoskim. To był XVII w. Wiem, w tym czasie nie latały samoloty. To coś, czymś lecieliśmy, też nim nie było. Upchani jak zwierzęta, stłoczeni, ale niby z ekranami tv przed twarzą. Jakość filmów na tych ekranach to były lata 80-te. Jakieś jaja. Oglądałem film Joker – 20 minut. Plamy, 16 kolorów, szum w słuchawkach. Dno. Nigdy więcej. Nigdy. Jakoś wszystkim brakowało po kilka centymetrów, by zmieścić nogi. Galery XXI wieku.

  Rano, stłoczeni jak zwierzęta przeznaczone na rzeź, dotarliśmy do Buenos Aires.

  Na lotnisku cyrk. Chyba pięć samolotów wylądowało jednocześnie. Ekstaza pań w budkach. Trzeba podać nazwę hotelu. Americano. Nie? Amerigano. Nie? Amerian. Tak? No k… mówiłem. Prawie bez podpowiedzi. Ponad godzina stracona. Zapamiętałem jednego wjeżdżającego w masce antysmogowej. W połowie kolejki zaczął się dusić i ją zdjął. Reszta ok.

   Buenos Aires to życzenia dla żeglarzy: „dobrych wiatrów”. Centrum Buenos imponuje rozmachem placów, ulic i budynków. Zabudowa głównie z przełomu XIX i XX wieku w dobrym stanie lub odnowiona. Nad lśniącą w słońcu rzeką La Plata („Srebrne Wody”) nowoczesne budynki ze szkła i metalu. Dalej od Centrum większa różnorodność: eleganckie wille graniczą z rejonami chaotycznej zabudowy, w której domy parterowe lub piętrowe przeplatają się ze sobą, wyglądając jak bezładna układanka z jaskrawych dziecięcych klocków. Niektóre piętra mają powierzchnię większą niż parter. Wiele jest w stanie ruiny lub wiecznej budowy – sterczą z nich pręty zbrojeniowe, brakuje stolarki okiennej. Większość budynków na peryferiach sprawia wrażenie ufortyfikowanych. To efekt wysokich murów ograniczających dostęp do dziedzińców i wysokich, ostro zakończonych płotów. Zakratowane okna i balkony, również na piętrach. Niektóre z licznych murali i graffiti bardzo mi się podobają.

  Przejazd do hotelu. Kserowanie paszportów… No rzesz… Wyjaśnij mistrzom wołowiny, że to jest NIE-LE-GAL-NE. Porażka. Zresztą samo kserowanie – jak u Benny Hilla. Mieszają te paszporty, plączą ( A jest nas łącznie 7 osób). Moja żona z jakimś gościem na jednej karcie, ja chyba z jego żoną, ale nie, … dziękuję. Ale to ostatni cyrk w tym państwie. Koniec końców wszystko ok. winda, pokoje wygodne, chwila na powrót do człowieczeństwa.

imageHotel Amerian, Buenos Aires


Ciąg dalszy TU

eMTeWu
O mnie eMTeWu

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości