Nasz kochany salonowy kolega, jeden z moich najbardziej ulubionych, opublikował interesujące przemyślenia w Rzepie, którym poświęce nieco uwagi - jako, że, jak wspominam, autor należy do moich najulubieńszych;)
http://www.rp.pl/artykul/9157,732489-Platforma-jako-hegemon.html?p=1
W tytule umieścił groźnie brzmiącego "hegemona", z pozoru pomachując szabelką pod adresem PO. Szybko jednak uspokoja czytelników: pod wodzą łagodnego Tuska hegemonistyczne bezeceństwa państwu nie grożą, po czym oddaje się z upojeniem swojemu nerwicowemu natręctwu ….. Zgadliście!;)
Niezupełnie jednak ( metodą red. Paradowskiej;) rozumiem po co, skoro tak konkluduje:
"Najbardziej jednak istotnym skutkiem owych wyborów jest zepchnięcie się przez PiS – na własne życzenie – do roli politycznego pariasa, z którym nie warto rozmawiać o żadnych poważnych sprawach; można go co najwyżej chłodno tolerować, oczywiście przy respektowaniu wszelkich uprawnień i swobód politycznych. Ale to nie jest poważny partner do rozmowy – inaczej niż normalna opozycja w każdym kraju demokratycznym."
Owemu pariasowi poświęca, tak na oko, 3/4 artykułu.
- Bo w normalnym kraju demokratycznym oczywistą oczywistością jest, że wyborcze decyzje, utrzymujące daną partię na najsilniejszej, wyraźnie silniejszej od pozostałych, opozycji, poważny publicysta kwituje niewysłowioną pogardą i apelem z trudem skrywanej nienawiści, o totalne ignorowanie. Dream on, panie S.!
Ja doskonale rozumiem lęki pana profesora. Rzeczywistości nie da się zmienić, ale zawsze można próbować ją zaklinać, tupiąc ze złości bucikami.
PiS p o z o s t a ł najsilniejszą opozycją i im bardziej tzw. wiodące media będą próbowały, wg recepty Sadurskiego, ich ignorować, tym energiczniej obywatele będą poszukiwali informacji poza nimi. PiSu już NIE DA SIĘ wymazać z publicznej przestrzeni, tak jak udało się w początkach lat 90tych wyciszyć niemal wszystkie ośrodki b. opozycji w jakikolwiek sposób zagrażające hegemonii ( dziękuję za podrzucenie, jakże podręcznego, terminu;)!) środowiska Gazety Wyborczej.
Co "gorsze", dla pokolenia z przyczyn biologicznych już nieobejmowanego zeznaniami lustracyjnymi, największe zagrożenie ze strony PiS jest bezprzedmiotowe, a ogólny bałagan, słabość państwa, niezdolność rządu do przeprowadzania koniecznych reform i im dają się we znaki. Palikociane walki z krzyżem nie opłacą im rachunków, a zatrudnienie dadzą nielicznym. Rosnąć będzie desperacja bezrobotnych absolwentów, których już dziś próbuje zagospodarować Blumsztajn do zorganizowanych rozrób pod "jedynym właściwym" patronatem.
Opis PiSu, jaki Sadurski serwuje w swoim rozpaczliwym popiskiwaniu, zupełnie nie odpowiada rzeczywistości. Jest typową manipulacyjną mieszaniną łgarstw podlanych silnym emocjonalnie sosem i kilku, zdalnie w narracji sterowanych, faktów. Jedyne więc co pan profesor ma tu do uzyskania, to wzmocnienie wściekłości młodzieży, kiedy sama odkryje i przekona się o stopniu ich zakłamania - bo młodzież już tak m a. Łatwo ją namówić na okazanie zaufania sprawnymi oracjami, ale równie łatwo ( i bardzo energicznie) obracają się przeciwko oratorom, kiedy odkrywają oszustwo.
Pozostaje pytanie PO CO, niegłupi przecież, Sadurski, popełnił tak niedorzeczny tekst? Część odpowiedzi mamy w zacytowanym wyżej fragmencie. To i n s t r u k c j a. "Chłodno tolerować", nie rozmawiać. Zamilczeć.
Drugą mamy tutaj:
"Gdy rządzi partia hegemonistyczna, ciężar debaty przesuwa się z płaszczyzny międzypartyjnej (w tym: parlamentarnej) do wewnątrz partii. Nie jest to specjalnie dobre z punktu widzenia standardów demokratycznych, bo debata wewnątrzpartyjna jest mniej przejrzysta i mniej dostępna dla przeciętnego obywatela – zwłaszcza niebędącego członkiem albo sympatykiem partii rządzącej."
To jest możliwe wyłącznie w operujących czystym terrorem krajach totalitarnych. Tam gdzie terroru nie ma, ale demokracja w powijakach, wcześniej czy później wewnątrzpartyjne swary wyciekają na światło dzienne, a "pragnący zachować anonimowość" politycy sypią na kolegów, ile wlezie. Tyle u "hegemona" widzimy już dzisiaj i żadne zakamuflowane nawoływanie o powściągliwość nie są w stanie tych mechanizmów zmienić, bo kasy nie wystarczy dla wszystkich wyciągających po nią ręce!
Nieprawdą jest również, jakoby "hegemon" mógł sobie pozwolić na wszystko. A już na pewno nie taki na glinianych nogach, jak PO.
Zasadnicza odpowiedź na pytanie, o co chodzi Sadurkiemu, znajduje się tutaj:
"(…) dwa istniejące "punkty wetowania" mają jednak wysoce sformalizowany charakter i nie zastępują bardziej elastycznych, nieformalnych politycznych sposobów modyfikowania projektów ustaw, budżetu czy ważnych decyzji politycznych na etapach pośrednich, między pierwszym pomysłem a finalną decyzją."
Chwilę później pada następująca konkluzja:
"Innej perspektywy teraz jednak nie ma."
Sadurski przymuje za oczywistą oczywistość, że trzeba zaakceptować "elastyczne, nieformalne sposoby modyfikowania ustaw etc etc ". Aby stały się polityczne, wystarczy wszak je zalegalizować - ale co to za problem dla hegemona, zwłaszcza z pomocą "niepariasa" Palikota, w którego wynik PO powinna odebrać "prawidłowo".
Charakter owej prawidłowości profesor Sadurski wyjaśniać będzie w swoich kolejnych, niewątpliwie e l a s t y c z n y c h esejach, oraz na rozmaite n i e f o r m a l n e sposoby, wypełniające e t a p y p o ś r e d n i e.
Słodkie, prawda?:)
I jak tu nie kochać tak rozbrajająco szczerego autora!
Kaśka
Panie, daj mi odwagę, aby zmienić to, co zmienić mogę, pokorę, aby w pokoju pogodzić się z tym, czego zmienić nie mogę, i daj mi mądrość, aby odróżnić jedno od drugiego.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka