Nie, ten tekst nie będzie o tak zwanych lemingach z jednej czy drugiej strony sceny politycznej. Nie będzie więc ani o tych, którzy rządząc od trzech lat nie przeprowadzili żadnej istotnej reformy, ani o tych, którzy po raz kolejny przegrywają wybory, ale w swym niepomiernym samozadowoleniu trąbią o zwycięstwie. Będzie o czymś znacznie ważniejszym.
Jako wstęp przytoczę pewną pouczającą historyjkę. Na moim osiedlu, jak w całej praktycznie Warszawie, brakuje miejsc parkingowych. Ja kiedyś wynalazłem sobie wygodny punkt koło śmietnika, gdzie mogłem stawiać swój automobil. Jest to jeden z najmniejszych modeli – większe by się na tym miejscu nie zmieściły. Moje autko nikomu nie zawadzało; bez problemu omijały je różne mercedesy i inne duże bryki, a nawet dwa razy na tydzień przejeżdżała obok potężna śmieciara wprzód i w tył. (Na marginesie: czy ktoś wie, kto i dlaczego wymyślił kretyński wymóg pisania „wprzód” razem, a „w tył” – osobno?) Jednak pewnego dnia zaczepiła mnie urocza pani z prośbą, bym tam nie parkował, gdyż mój samochód przeszkadza jej dojechać swoją corsą do garażu – mogłaby go potrącić i zarysować sobie lakier. Na moją uwagę, że nikt inny takich kłopotów nie ma, odparła: ale ja mam!, zaś nieśmiała sugestia, by może trochę poćwiczyła jazdę, spotkała się z ogromną agresją z jej strony: że co ja sobie niby wyobrażam, nie chcę pomagać ludziom, jestem zwyczajny cham i prostak, a ona będzie jeździć, jak umie i jak jej się podoba... Oczywiście, przestałem parkować w tym miejscu i za każdym razem musiałem szukać innego, głównie dlatego, żeby karoseria mojego autka nie była narażona przez wyczyny mistrzyni kierownicy z corsy.
Dlaczego przywołałem tę banalną w sumie historyjkę? Moim zdaniem, postawa wspomnianej sympatycznej pani jest charakterystyczna dla roszczeniowego podejścia wielu Polaków: mogę czegoś nie umieć, ale inni muszą się do mnie dostosować i zapewnić mi komfort! Ja się uczyć nie będę. Po co mi jakieś większe kwalifikacje? Ich zdobywanie to przecież tyle kłopotu... Ci ludzie nie zamierzają podnosić swoich umiejętności, za to żądają, by inni dostosowywali się do ich poziomu. I, co najgorsza, w ostatecznym rozrachunku odnoszą zwycięstwo...
Inny przykład z tej samej parafii. W praktycznie wszystkich obcojęzycznych filmach pokazywanych przez stacje zarówno publiczne, jak komercyjne, listę dialogową czyta monotonnym głosem lektor, dokładnie zagłuszając interpretację aktorów. (Ostatnio pojawił się jakiś nowy pan, który z uporem akcentuje ostatnią sylabę w zdaniu. To jeszcze gorsze!) Wszelkie próby wprowadzenia napisów napotykają na ogromny opór, bo niektórym ludziom trudno je przeczytać. Jasne, po co ćwiczyć tę umiejętność. Lepiej, by całą pracę wykonał za nich lektor. A że inni, którzy potrafiliby napisy przeczytać, albo nawet znają języki obce, tracą połowę przyjemności z oglądania filmu? A pies z nimi tańcował! Czyli: pół- lub cali analfabeci narzucają swoją wolę osobom wyedukowanym!
Ktoś powie, że podane przykłady dotyczą spraw marginalnych. Może i tak, chociaż umiejętność prowadzenia samochodu, brak znajomości języków obcych i wtórny analfabetyzm to kwestie dość istotne. Powyższe przykłady są jednak tylko jednymi z licznych na to, że nasze społeczeństwo nie chce się edukować. A ci, którzy chcą, zostają sprowadzani do parteru przez obiboków.
W sumie nie ma w tym nic dziwnego. W Polsce od dawna nie istnieje dobry klimat do nauki. Za PRL-u hydraulik wymieniający uszczelki w kranach zarabiał trzy razy więcej od inżyniera, to po co było się kształcić? Obecnie krzyczy się co prawda o konieczności zdobywania wykształcenia, ale wygląda na to, że chodzi tylko o jakiś dyplom, a nie o uzyskanie rzetelnej wiedzy. Ona się nie liczy.
Przesadzam? Nie sądzę. Oto dowody. Premier, dla którego ponoć najważniejsza jest Polska, namaszcza na ministra edukacji gościa chcącego dać matury nawet tym, którzy oblali jeden z egzaminów. Minister oświaty w następnym rządzie dopuszcza na maturę z matematyki zadania na poziomie szkoły podstawowej. Jeżeli podejście osób piastujących najwyższe stanowiska w resorcie edukacji jest takie, to czego spodziewać się po reszcie społeczeństwa?...
Jeżeli taki stosunek do edukacji będzie nadal obowiązywać, nasz kraj przez wiele dziesięcioleci pozostanie zaściankiem, a jedynymi naszymi markami rozpoznawalnymi na świecie będą polska wódka i Andrzej Gołota, przegrywający błyskawicznie co drugą walkę przez nokaut. A przepraszam, znany jest jeszcze Robert Kubica, ale on wychowywał się zagranicą i pewnie dlatego nie przesiąkł polską akceptacją nieudacznictwa.
Trzeba doprowadzić do tego, że ludzie będą dumni ze swej wiedzy i umiejętności, i to tym bardziej, im ta wiedza i umiejętności są większe. Na razie jest często odwrotnie; np. gdy ktoś publicznie przyznaje się do posiadania doktoratu lub habilitacji, przez wielu uważany jest za straszliwego bufona robiącego sobie nachalną autoreklamę. A jeśli ośmieli się, broń Boże, mieć inne poglądy niż jakiś klient po zawodówce, zostanie przez tego drugiego natychmiast okrzyknięty wykształciuchem i zrobi się niemiło... W naszym kraju lepiej nie wyskakiwać ze swoim wykształceniem!
Muszę przyznać, że nie wiem, jak naprawić tę sytuację. Być może potrzeba na to zmiany pokoleniowej – może obecne młode pokolenie Polaków, mające poprzez internet i wyjazdy zagraniczne znacznie lepszy kontakt ze światem niż pokolenie poprzednie, zrozumie że prawdziwe sukcesy w życiu osiąga się jedynie w oparciu o głęboką wiedzę i umiejętności. Mam nadzieję, że tak się stanie. Jeżeli nie, to ci nieliczni, naprawdę dobrze wyedukowani ludzie będą wciąż masowo uciekać zagranicę, bo tam będą mogli rozwinąć skrzydła. A to tylko pogłębi jeszcze obecną dysproporcję między Polską a bardziej rozwiniętymi krajami, nieprawdaż?
Prawdaż, niestety...
Sześć praw kierdela o dyskusjach w internecie: 1. Gdy rozum śpi, budzą się wyzwiska. 2. Trollem się nie jest; trollem się bywa. 3. Im mniej argumentów na poparcie jakiejś tezy, tym bardziej jest ona „oczywista”. 4. Obiektywny tekst to taki, którego wymowa jest zgodna z własnymi poglądami. 5. Dyskusja jest tym bardziej zawzięta, im mniej istotny jest jej temat. 6. Trzecie prawo dynamiki Newtona w ujęciu internetowym: każdy sensowny tekst wywołuje bezsensowny krytycyzm, a stopień bezsensowności krytyki jest równy stopniowi sensowności tekstu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo