Kira1981 Kira1981
277
BLOG

Jeśli tysiąc ludzi Ci mówi, że jesteś wielbłądem...

Kira1981 Kira1981 Rozmaitości Obserwuj notkę 4

... to zetknąłeś się z tysiącem debili.

 

Od dłuższego czasu czytam o przemyśle adopcyjnym w USA oraz problemie nastoletnich ciąż w tymże kraju. Long story short: Wiele osób ubolewa nad tym, że amerykańskie nastolatki decydują się na wychowywanie swoich dzieci zamiast oddać je do adopcji. W ten sposób skazują je na życie w biedzie (często nastoletnia ciąża betonuje szanse nastolatka na rozwój i otwiera drogę do cyklu biedy na całe pokolenia), dzieciństwo pod nadzorem nieprzygotowanych do rodzicielstwa, lekkomyślnych gówniarzy oraz powtórzenie swoich błędów w przyszłości. Myśl tę podchwytują agencje adopcyjne, które łapczywie zachęcają nastoletnie mamy do oddania swoich dzieci w ręce jednej ze ściśle wyselekcjonowanych par, które mogłyby zapewnić owym dzieciom wszystko to, o czym ich młodziutka mama nie mogłaby nawet marzyć. Byłoby to aktem odpowiedzialności oraz bezgranicznej miłości do dziecka, gdyby nastolatka, nie bacząc na cierpienie swoje, ojca dziecka oraz członków ich rodzin, zdecydowała się na oddanie maleństwa w lepsze ręce”.

Podobne teksty czyta się o samotnych matkach, których dzieci – według całej masy badań oraz statystyk – są znacznie częściej narażone na kłopoty z prawem, usunięcie ze szkoły, problemy emocjonalne oraz życie poniżej progu ubóstwa niż dzieci wychowane przez dwoje rodziców. Samotne kobiety, które nie wiedzą, jak sobie poradzić z nieplanowaną ciążą, zachęca się do zrobienia tzw. planu adopcyjnego, a potem wybrania jednej z „loving, married couples”, które zapewniłyby dziecku dom z dwójką rodziców oraz warunki, do których WIĘKSZOŚĆ niezamężnych amerykańskich mam nie mogłaby nawet aspirować.

Nie twierdzę, że jest to stanowisko większości Amerykanów. Niemniej ten kraj ma za sobą długą historię wymuszania na kobietach oddania (zazwyczaj nieślubnego) dziecka do adopcji. To, z czego wygrzebały się już inne anglojęzyczne kraje, czyli traktowanie samotnej niezamężnej matki (zwłaszcza nastolatki) jako gorszej opcji dla dziecka niż para dojrzałych, lecz obcych ludzi, wciąż ma się w USA bardzo dobrze. Oddanie dziecka do adopcji, czyli coś, co dla nas byłoby albo oznaką egoizmu, albo potworną tragedią, dla wielu Amerykanów jest dowodem najwyższej, gdyż pozbawionej cienia egoizmu miłości do dziecka. Agencje adopcyjne przedstawiają „birthmothers” jako osoby wspaniałe, szlachetne, niebywale silne i – chociaż nie piszą tego wprost, to to implikują – kochające swoje dzieci bardziej niż te kobiety, które decydują się je wychować samotnie, w biedzie, bez ojca, czyli w rozbitej rodzinie, etc, etc. Pomimo iż zarówno samotne amerykańskie mamy, jak i nastoletni rodzice otrzymują naprawdę dużo rządowego wsparcia, przemysł adopcyjny zdążył zaimplementować w głowach wielu Amerykanów ideę „lepszego wyboru”. Co jest najlepsze dla dziecka? – pytają retorycznie, wiedząc, że samotna, nieletnia i uboga kobieta (ani mężczyzna) nie jest w stanie się równać z zamożnym, dojrzałym małżeństwem.

Czy jeśli mnóstwo ludzi Ci mówi, że coś jest dobre – to to na pewno jest dobre? Czy jeśli mnóstwo ludzi twierdzi, że A jest niedojrzałością i egoizmem, a B jest czystą, bezinteresowną miłością – to tak naprawdę jest? Czy jeśli miliony ludzi opowiadają się za „selfless act of love for the baby” czyli za oddaniem dziecka młodej matki do adopcji, by miało „lepsze życie”  to jest to słuszna droga?

NIE. To jest zła droga. To jest podła droga. Oddanie dziecka do adopcji NIE jest czymś wspaniałym i godnym promowania. To tragedia, którą każdy szanujący się rząd powinien ograniczać, a każdy szanujący się naród uważać za wyjście ostateczne. I w dupie mam, ile osób się ze mną zgodzi. To naprawdę nieistotne, czy adopcję popiera 20 % czy 80 % (amerykańskiego) społeczeństwa. Nieistotne jest również to, że dzieci w niepełnym rodzinach czy też wychowywane przez nastoletnią mamę (czasami tatę) mają gorzej. Wielu ludzi ma gorzej. Większość z nas, drodzy Czytelnicy, nie zapewni dzieciom nawet połowy tego, co zapewniłoby wiele zamożnych, bezpłodnych par. Czy jednak oddalibyśmy im nasze dzieci?

Ci, którzy przekonują/zachęcają/nalegają, by samotne mamy w ogóle lub nastoletnie mamy w szczególności rozstały się z dzieckiem, gdyż byłoby to w interesie samego dziecka, są podłymi, okrutnymi, chorymi umysłowo ludźmi. Nawet jeśli mają rację, że dziecku byłoby lepiej u rodziców adopcyjnych, to nie biorą pod uwagę tego, że przy odpowiedniej pomocy dzieci tych kobiet i dziewcząt również mogłyby być szczęśliwe. Jeśli ktoś uważa, że przerzucanie dzieci od niepełnych rodzin do pełnych rozwiązuje problem braku ojca; jeśli uważa, że przerzucanie dzieci od niedojrzałych rodziców do dojrzałych rozwiązuje problem nastoletnich ciąż; jeśli uważa, że przerzucanie dzieci od biednych do bogatych rozwiązuje problem biedy – to jest po prostu ZŁYM człowiekiem. I nie ma żadnego znaczenia, ilu socjologów, polityków czy autorytetów moralnych go popiera. Najlżejsza sugestia, że matka (lub ojciec) powinna (powinien) rozstać się z dzieckiem, bo nie da dziecku wszystkiego, bo jest biedny/a, samotny/a, młody/a, jest oznaką albo moralnego upadku sugerującego, albo... zwykłej chciwości. W końcu na jedno zdrowe, białe dzieciątko oddane do adopcji czeka w USA około czterdziestu par. Na tym naprawdę można zarobić.

Po dwóch miesiącach zapoznawania się z amerykańską mentalnością (czy raczej mentalnością CZĘŚCI amerykańskiego społeczeństwa), odrażającą manipulacją, do jakiej posuwa się przemysł adopcyjny czy równie odrażającym podejściem wielu amerykańskich chrześcijan do samotnych i nastoletnich rodziców, zaczęłam doceniać rodaków. Obecnie w Polsce zaczyna się dbać o to, żeby nawet nastoletnie mamy z poprawczaka mogły przebywać ze swoimi dziećmi w jednej placówce. Poza pojedynczymi przypadkami nie zachęca się ich, żeby oddały potomstwo do adopcji, chociaż wszyscy WIEMY, że nie zapewnią dzieciom, delikatnie mówiąc, najlepszych warunków do życia. Są młode, samotne i biedne. Do tego pochodzą na ogół z patologicznych rodzin, wiele z nich jest emocjonalnie pokiereszowanych, praktycznie skazanych na byle jakie życie. A jednak szanujemy ich macierzyństwo i nie chcemy ich rozłączać z dziećmi. Więzy krwi są dla nas ważniejsze od sukcesu, pieniędzy i możliwości, jakie zapewniłyby dzieciom tych matek zamożne adopcyjne rodziny.

Nie zrozumcie mnie źle. Nastoletnim amerykańskim rodzicom też się bardzo pomaga. O wiele bardziej niż naszym. Chodzi mi tylko o to, że niektórzy z nich są poddawani mniej lub bardziej subtelnej presji, by „szlachetnie, bezinteresownie i z miłości do dziecka” zrzekli się praw rodzicielskich. Adopcja to „kochająca opcja” (adoption – loving option). A rodzicielstwo? Second best option for the baby.

U nas tego nie ma. Jeszcze nie. Dlaczego jeszcze nie? Bo całkiem możliwe, że i my kiedyś wpadniemy w szpony przemysłu adopcyjnego. Coraz więcej ludzi cierpi n bezpłodność lub odkłada poczęcie dziecka tak długo, że w pewnym momencie jest już za późno. Jeśli pojawi się popyt na słodkie noworodki, to ktoś z pewnością wpadnie na pomysł, by to wykorzystać. Niemożliwe? Nie u nas? Zobaczymy. Nie ma takiego świństwa, którego by ludzie nie zrobili dla pieniędzy.

Kira1981
O mnie Kira1981

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości