Oto dalszy ciąg opowiadania Aleksandra Wata "Żyd Wieczny Tułacz". Najpierw jednak zdjęcie przedstawiające Andrzeja Wata słuchającego nagrań wierszy Aleksandra Wata mówionych przez ojca. Jeśli ktoś chciałby wysłuchac kilku utworów Aleksandra Wata, niech odnajdzie w moim profilu po prawej stronie blogu link "Aleksander Wat" (nieco nad kalendarzem wpisów).

Żyd Wieczny Tułacz
2
W Zebrzydowie błoto jest zawsze. Na wiosnę strumieniste, falujące – latem gęste, grząskie, czarne – jesienią lepkie, kleiste – zimą chrzęszczące pod nogami. W Zebrzydowie jest stary jeszybot. Na ospowatych murach widnieją jeszcze liczne ślady kul Chmielnickiego. Nic się nie zmieniło od tego czasu: wieki przechodzą tędy przyjaźnie, cicho, leniwie, jak gdyby upodobały sobie chlapaninę w błocie zebrzydowskim. Tylko jeden, ostatni – zły drapieżca podkrada się fałszywymi krokami i porywa coraz to inną ofiarę: wczoraj ten, dziś ów obcina kuso kapotę, nakrywa głowę nakryciem noszonym przez karawaniarzy i chrześcijan, strzyże brodę i pejsy, jak gdyby kapota, krymka i pejsy nie były ozdobą Żyda.
Przełożonym jeszybotu jest reb Mordche, najzdolniejszym uczniem - Natan, sierota, który stracił rodziców w pogromie. W ósmym roku życia recytował na pamięć sto stron Gemary. W piętnastym słynął z mądrości i pamięci. Czytał w księgach brązowych, złotem wyciskanych oprawach o podartych, skórzanych grzbietach, i tylko czasem spoglądał w górę na księgę zapisaną nieznanym pismem bożym. Wtedy modlił się żarliwie, pełen zachwytu i podziwu dla Wiekuistego.
Pewnego wieczoru po wyjściu z bożnicy zobaczył przed sobą oddalającą się postać. Wydawało mu się, że to reb Mordche, a że szukał go, żeby zasięgnąć jego wskazówek w zawiłej kwestii talmudycznej, więc pobiegł za nim, wołając: “Rebe! Rebe!” Domniemany rebe odwrócił się, i Natan z przerażeniem zamiast żółtaczkowej, piegowatej twarzy rebego zobaczył rumianego, lnianowłosego i niebieskookiego proboszcza. (Błahe wydarzenie, ale zapadło głęboko w pamięć Natana. Wspominał je wiele lat później jako proroczą zapowiedź późniejszych wypadków.)
W dziewiętnastym roku życia Natan umiał więcej niż wszyscy razem talmudyści zebrzydowscy. Dawniej nie byłoby kłopotu. Natan obrastałby w mądrość Talmudu w domu bogatego teścia. Po to Żyd sześć dni w tygodniu handluje i kręci, by w mieszkaniu mógł siedzieć syn lub zięć nad Talmudem, aby dom promieniał blaskiem klejnotu Izraela. Aliści dziś wszystko zmieniło się na gorsze. Przyszłość Natana rysowała się niejasno – reb Mordche bolał nad tym głęboko.
W przeddzień opuszczenia jeszybotu Natan dowiedział się, że na naukę jego i wikt łożył wielki dobroczyńca, potężny Żyd, przyjaciel i wierzyciel królów, baron Gould, mieszkający za granicą, w mieście Wiedniu. Odtąd Natan nie mógł już myśleć o niczym innym. Całą tkliwość marzeń sieroty przeniósł na dalekiego opiekuna. Ten związek, nie może, nie powinien przerwać się w momencie, kiedy on, Natan, o nim się dowiedział! Oblekał barona w malownicze insygnia własnej wyobraźni. Wiedział, że baron Gould jest potężniejszy od królów. Znał królów z kart, w które grywano w święto Chanuki, podziwiał ich wspaniałość. Wspaniałość barona Goulda była tedy większa. Odtąd Natan pragnął tylko jednej rzeczy: zobaczyć swojego dobroczyńcę! Marzyło o nim, składał na niego odpowiedzialność za kierunek swojego życia, od niego domagał się większej opieki. I tak się zżył z wymarzonym obrazem, że zdziczały, obcy wszystkim, zamknął sie w sobie, przestał rozmawiać z ludźmi. Kiwano nad nim głowami, mówiono, że z wielkiej uczoności popadł w melancholię. Wreszcie któregoś dnia zwinął w tobołek tałes, tefilim, bochen chleba i parę książek i wypytawszy o drogę do Wiednia ruszył z Zebrzydowa.
Kiedy wyszedł z miasteczka, niebo pasiaste wyglądało jak tałes, a słońce ścięte widnokręgiem – jak tefilim. Po dwóch miesiącach dotarł do Wiednia. Cierpliwość jest cechą jego narodu. Cierpliwość wywiodła naród jego z Egiptu i cierpliwość po paru tysiącach lat przywiodła go z powrotem do Ziemi Obiecanej. Żyd stoi pod ścianą i czeka, a ściana go przepuści. Wiele ścian było na drodze Natana. Niektóre Wszechmocny przemienił w mosty, inne same usuwały się z drogi. W Wiedniu okazało się, że baron wyjechał do Paryża. Wszędzie spotykał synów swego narodu. Wiedział, że ziemia jest płaska i ogromna, ale synowie jego narodu, których spotykał, skracali te odległości, zbliżając go do Zebrzydowa. Znów po trzech miesiącach przybył do Paryża... Oglądał ogrom, wspaniałość i dziwność miasta, lecz nie dziwił się niczemu. Znał to wszystko z opisów w Biblii, u Proroków, w Talmudzie. Dawniej nazywało się Sodomą i Gomorą, Babilonem, Rzymem. Dziś Warszawą, Wiedniem, Paryżem. Zmieniły się tylko nazwy, ale grzech pozostaje nadal. Umiera jeden, rodzi sie drugi, i tak będzie aż do przyjścia Mesjasza, który przyjedzie na białym ośle ze Wschodu. Cudowne maszyny, ogromne budowle, ludzie bezbożni, przepych i rozpusta – czytał o nich już dawniej, znał je dokładnie jeszcze w jeszybocie i pozostał obojętny. Wszakże wszędzie w opłatku grzechu biło jedno serce – święta Tora. Znajdował ją w każdym mieście. Pulsowała w grzesznym ciele miast. Odszedł od niej, a jednak był przy niej. Oddalał się i nie odchodził od niej. Chodził bez przerwy i zawsze znajdował środek ziemi. Paryż z podziwem oglądał młodego, egzotycznie ubranego Żyda, który nieraz wieczorem na bulwarach, na place Blanche czy na rue de la Paix, zatrzymywał się pośrodku trotuaru zwrócony twarzą na wschód i modlił się, szepcąc niezrozumiałe hebrajskie modlitwy. Pisano o nim w pismach, fotografowano go. - Natan nie zwracał na nic uwagi, myślał tylko o baronie.
Ale barona w Paryżu nie było. Baron był w New Yorku. Natan dowiedział się, gdzie jest New York i ruszył w drogę. W Calais zobaczył morze. Był rozczarowany, wiedział, że jest ogromne, tu zaś zobaczył obszar taką samą obwiedziony linią widnokręgu, co przestrzenie lądowe. Po roku dopiero dotarł do New Yorku. Baron mieszkał w hotelu “Livingston”. Natan nie wiedział, co mu powie. Nie myślał o tym. Pragnął go tylko zobaczyć. Zobaczyl go na tarasie siedemnastego piętra hotelu. Teraz dopiero, po dwóch latach wędrówki od Zebrzydowa do New Yorku. Natan był naprawdę zdumiony. W Zebrzydowie o tej godzinie była sobota, południe. Żydzi wracali z bożnic, każdy w tałesie, dzieci chlapały się w błocie – jak przyjemnie jest chlapać się w błocie zebrzydowskim! Natan na wysokim tarasie new-yorskiego hotelu zapytał barona Goulda:
“CO DALEJ!”
linki do książki FYMa Czerwona strona księżyca: fymreport.polis2008.pl 65,2 MB 88 MB ebook 147 MB Zwolennikom Platformy i Komorowskiego
Jestem poetą. To znaczy nazywam rzeczy imieniem:
na świat mówię - świat, na kraj - Ojczyzna,
czasem mówię chmurnie na durniów - durnie.
Tadeusz Borowski
Kiedy jednak długi szereg nadużyć i uzurpacji, zmierzających stale w tym samym kierunku, zdradza zamiar wprowadzenia władzy absolutnej i despotycznej, to słusznym i ludzkim prawem, i obowiązkiem jest odrzucenie takiego rządu oraz stworzenie nowej straży dla własnego przyszłego bezpieczeństwa.
Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych
Być może kiedyś będę zmuszony pragnąć klęski mego państwa, a to w przypadku, gdy przestanie całkowicie zasługiwać na dalsze trwanie, gdy nie może już być żadną miarą uznane za państwo sprawiedliwości i prawa - krótko mówiąc, gdy zaprzeczy swej naturze państwa. Ale taka decyzja jest decyzją przerażającą; nosi ona nazwę "obowiązku zdrady."
Paul Ricoeur "Państwo i przemoc"
kontakt: okolice@o2.pl
Discover the playlist Asa with Asa
NAJWIĘKSZY TEATR ŚWIATA
Siedzę na twardym krześle W największym świata teatrze Patrzę i oczom nie wierzę Nie wierzę, ale patrzę Przede mną mroczna scena Nade mną wielka kurtyna A przedstawienie zaraz się zacznie Codziennie się zaczyna Tragiczni komedianci Od tylu lat ci sami Niepowtarzalne stworzą kreacje Zamieniając się znowu rolami Ten, który dziś gra króla Do wczoraj nosił halabardę A jutro będzie tylko błaznem Prawa tej sceny są twarde Premiera za premierą Pomysłów nie zabraknie Publiczność zna ich wszystkie sztuczki A jednak cudów łaknie Po każdej plajcie antrakt A po nim znów premiera I jeszcze większa plajta A teatr nie umiera Siedzę na twardym krześle w największym świata teatrze Patrzę i oczom nie wierzę Nie wierzę, ale patrzę A obok mnie w milczącym tłumie w cieniu tej wielkiej sceny Artyści cisi i prawdziwi Artyści niespełnieni Nie zagram w tym teatrze Nie przyjmę żadnej roli. A serce, a co z sercem A niech tam sobie boli I każdy nowy sezon Niech będzie jak pokuta Stąd przecież wyjść nie można Więc siedzę jak przykuta Do tego właśnie miejsca W największym świata teatrze. Patrzę i oczom nie wierzę Nie wierzę, ale patrzę Pode mną smutna ziemia Nade mną nieba kurtyna Więc czekam aż Reżyser Niebieski Ogłosi wielki finał. Nie wierzę, ale patrzę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura