Ostatnio odbyłem miłą rozmowę telefoniczną z przedstawicielem Fundacji Ludwiga Erharda. Kiedy mój rozmówca, kierownik i archiwizator fundacji, dowiedział się, że jestem Polakiem, powiedział, że zdziwiło go to, że termin „społeczna gospodarka rynkowa” (czyli praktyczna forma ordoliberalizmu realizowanego przez Ludwiga Erharda) funkcjonuje w polskiej konstytucji jako określenie obowiązującego ustroju gospodarczego. Odpowiedziałem, że owszem, jest, tylko że z przymiotnikiem pt. „realizująca sprawiedliwość społeczną”. Zgodziliśmy się, że to nonsens.
W skrócie: polska konstytucja powinna dawno leżeć na śmietniku. „Społeczna Gospodarka Rynkowa” oznacza, iż żaden podmiot lub człowiek działający w gospodarce i społeczeństwie nie może uzyskiwać korzyści względem (kosztem) innego podmiotu, i, szerzej formułując, oznacza to także, iż środki produkcji pozostają w gestii społeczeństwa, które zrzeka się części dochodu na rzecz państwa, by realizować zadania służące zachowaniu pełnej konkurencyjności gospodarki oraz redukujące obiektywne zobowiązania państwa (np. zawarte przed wprowadzeniem SGR umowy emerytalne pomiędzy państwem a obywatelem).
Erhardowi chodziło o to, że cele społeczne najlepiej realizuje gospodarka rynkowa.
Co oznacza termin „sprawiedliwość społeczna”? Jeśli musimy pominąć wątpliwą wartość filozoficzną i leksykologiczną tego stwierdzenia, oznacza on taką organizację ustroju gospodarczego i społecznego, aby zapewniał on powszechną równość praw oraz powszechny dostęp do podstawowego zaopatrzenia w środki niezbędne do przeżycia.

Na podstawie tak zdefiniowanej sprawiedliwości społecznej należałoby zbadać, czy w takim ujęciu jest ona zgodna ze SGR. Otóż, aby zapewnić niezbędne do przeżycia środki temu, kto samemu nie był sobie w stanie zapewnić, państwo musi pod przemocą redystrybuować dochód wszystkich umiejących się zaopatrzyć ludzi. Czyli: Osoby niezdolne odnoszą ich kosztem korzyść. W dodatku całkowicie burzy to konkurencyjność gospodarki, ponieważ w miarę redystrybucji dochodu powstaje bodziec aby nie pracować (zarabiający 1000 zł może zrezygnować z pracy, aby otrzymać niezbędne środki do przeżycia o wartości 800 zł, gdyż odpada mu przykra i wymagająca wysiłku praca), co powoduje dalsze rozszerzanie się redystrybucji dochodu na rzecz następnych niepracujących (niezdolnych).
Ale co z powszechnym dostępem do usług edukacyjnych i zdrowotnych? Tutaj teoretycznie nikt nie odnosi korzyści względem drugiej osoby, gdyż wszyscy płacą i dostają daną (publiczną) usługę. Teoretycznie? W życiu. Już na pierwszy rzut oka można wskazać grupy osób, które odnoszą korzyści. Przede wszystkim, pośrednicy zarządzający składką na usługi, potocznie biurokracja. Wiadomo, zabiera się niepostrzeżenie 200 zł, aby za 25 zł opłacić urzędnika skarbowego i edukacyjnego i żeby w zamian otrzymać usługę wartą 100 zł (Pytanie jest, jak długo baranPo drugie, także i świadczący usługi, nauczyciele i lekarze, ponieważ dostają pełną, 100% gwarancję zatrudnienia, dodatkowo po spełnieniu danych norm dotyczących przygotowania do zawodu. To implikuje blokadę dostępu do zawodu tym, co nie mieli szczęścia i pieniędzy np. zdać akademii medycznej bądź fakultetu pedagogicznego. Jest korzyść jednego kosztem drugiego? Jest. Nie bez kozery możemy nazwać wszystkie usługi publiczne rodzajem częściowej syndykalizacji państwa. Tymczasem twórca SGR za swoje prerogatywy obrał walkę z syndykalizmem, kartel izmem i wszelkimi odmianami „kolektywnych bytów teorii gospodarczej”. W dodatku brak mechanizmu cenowego, jak i mechanizmu konkurencji. Niekonkurencyjna cena za usługi jednego dostawcy usług prowadzi do tego, iż „pieniądze leżą na ulicy i czekają, aż ktoś je podniesie”, czyt. okazję do zarobku wykorzysta konkurent. Upublicznienie edukacji i usług zdrowotnych doprowadza do spadku konkurencyjności, czyli jest to sprzeczne z duchem SGR.
Oskarżanie państw, które mienią się spadkobiercami SGR, o socjalizm wynika z tego samego rodzaju argumentów, który każe oskarżać neoliberalizm o kryzys finansowy. Nie jest winą idei, że ich wyznawcy wykręcają jej znaczenie, bądź nie stosują się do niej w mniejszym lub większym stopniem. Warto nadmienić tutaj, że samo pojęcie SGR posiada bardzo mylący epitet „społeczna”. Nic jednak tak nie wyjaśnia tej sprzeczności, jak po pierwsze fakt, że w j. niemieckim „soziale” oznacza zarówno „społeczna” i „socjalna”, a po drugie jeden z najsłynniejszych cytatów Ludwiga Erharda: „im bardziej gospodarka jest wolnorynkowa, tym bardziej jest ona społeczna”. Niestety, mimo to, europejscy socjaliści z trzeciej drogi przekręcili termin SGR w lewo i m.in. Polska ponosi tego konsekwencje.
Z SGR jest trochę jak z chrześcijaństwem. Gdyby Jezus Chrystus zobaczył, w jakim kierunku potoczył się rozwój religii którą założył (krucjaty, chciwi biskupi) pewnie w pierwszym odruchu załamałby ręce. Tak samo Ludwig Erhard, twórca SGR, pewnie przekręca się w grobie na wieść o tym, co z jego ideą robią barany wszelkiej maści – od socjalistów-ateistów po pobożnych etatystów.
Kamil Kisiel
siedzącym na beczce prochu ładunkiem wybuchowym. wyrzutem sumienia skrzywionego świata. obrońcą patrymonium europejskiej cywilizacji. zagorzały przeciwnik Unii Europejskiej i zwolennik Europejskiego Obszaru Wolnego Rynku, który może funkcjonować bez jednego dodatkowego urzędu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka