Ostatnio żwawo dyskutuje się na temat euro, strefy euro, terminie przyjęcia euro. Jakie jest zdanie społecznego wolnorynkowca? Otóż, negatywne. Euro to polityczny projekt, który skończy galopującą deflacją i ktory posłuży jako tarcza do strzałów wszystkich oskarżycieli „neoliberałów” (ktokolwiek miałby się pod tym zwrotem ukrywać).
Wszystko wskazuje na deflację, ponieważ jest ona łatwiejsza w kontroli (inflacja zawsze może przerodzić się w hiperinflację; hiperdeflacji nie ma nawet w słowniku). W dodatku deflacja wychodzi naprzeciw ekonomistom, którzy nie chcąc stracić pracy w rozmaitych euroinstytutach będą rozpaczliwie bronić wszelkimi dostępnymi środkami europejską walutę. Sam niżej podpisany też jest osobiście zwolennikiem „kursu lekko deflacyjnego", z tym że zastrzeżeniem, że sama waluta ma oparcie w czymś realniejszym niż dewizy - niech to będzie złoto, zboże czy ogół towarów w gospodarce (jak to było za czasów niemieckiej marki, najsolidniejszej od 1949 waluty na świecie). W dodatku koncepcja centralistycznej waluty jest koncepcją zgubną. Im większe terytorium obejmuje waluta, tym gorsze dopasowanie ekonomiczne, ponieważ poszczególne mikro- i makroregiony cechują się zróżnicowaną zamożności i strukturą. Mam też powazne obiekcje, kiedy wartość waluty "ustala się" odgórnie, w dodatku psując ją tanim kredytem i uniemożliwiając funkcjonowanie walut zastępczych.
Z innej perspektywy pisałem ponad pół roku temu przy okazji „paniki greckiej”, otóż:
Już Erhard przewidywał, że integracja europejska zawiedzie, jeśli stworzy się choćby jeden urząd wprowadzający regulację zamiast koordynacji. Tymczasem wprowadzenie wspólnej waluty to regulacje idące w tysiące stron i zaprzeczenie wszelkiej koordynacji. Nawet filozofia „zdrowego, chłopskiego rozumu” nie jest w stanie ogarnąć szalonego projektu, jakim jest euro.
Z punktu widzenia tej filozofii jest jasne, że obca waleta jest właściwie gorsetem, niż usprawnieniem. Albo inaczej: Jeden rozmiar spodni nigdy nie będzie pasował każdemu w okolicy. Dla jednych będą one za duże, dla innych za małe. Jest wysoce prawdopodobne, że nie będą pasować na nikogo. Zwłaszcza, że materiał użyty do uszycia tych spodni jest podejrzany – nie przesadzimy, jeśli drukowaną walutę porównywamy do spodni prujących się przez wadliwość materiału.
Odkładając już na bok odzieżowe analogie jest logiczne, że parametry siły nabywczej takiej waluty, jaką jest euro, nie dadzą się zharmonizować w państwach o tak różnej specyfice ekonomicznej (bankowy Luksemburg to co innego niż postrolnicza Portugalia) nawet, gdyby nadzór nad tym wykonywał Archanioł Gabriel. Co dopiero Europejski Bank Centralny, którego przedstawiciele zanudzali nas gadaniem o zaletach euro aż do końca, dopóki problemy Grecji nie zastały ich w negliżu. Następnie w Brukseli uradzono, że 750 miliardów € i trochę oszczędzania załatwi sprawę. Tymczasem jest to kupowanie czasu, gra na zwłokę, kunktatorstwo, z którego w dodatku politycznie skorzystają sprzeciwiające się planom oszczędnościowym partie (skrajnie) lewicowe.
Wchodząc w szczegóły: niemożliwym jest, mając własny Bank Centralny i obcą walutę, lawirować i koordynować własną politykę monetarną (to dla miłośników stworzenia w Polsce „zarządu walutą” godzącego powyższe uwarunkowania). Kiedy nie ma się banku centralnego, a obca waluta jest walutą papierową, sprawa wygląda tylko odrobinę gorzej (ale dostatecznie kiepsko). W obu przypadkach państwo nie posiada żadnych instrumentów korygujących, takich jak możliwości ustalania stopy procentowej, wysokości procentowej dyskontu i redyskontu, możliwości dewaluacji i (drobnej) reflacji, lawirowaniem na rynku dewizowym. Gdy rząd dowolnego kraju używa papierowej waluty, takie narzędzia są mu po prostu niezbędne. Teza p. Pawła Czuryło, że gdyby nie wspólna waluta, przy obecnych kłopotach [Grecy i Hiszpanie] płaciliby za swoje długi zdecydowanie więcej niż dziś. jawi mi się jako kompletny absurd. To właśnie sztywność euro powoduje, że zapłata za polityczną głupotę jest wyjątkowo wysoka.
Wracając do filozofii chłopskiego rozumu oraz przykładu spodni: Właśnie ubrania wybieramy (ew. szyjemy) sobie sami. Wtedy niemal na pewno po przymiarce dobierzemy sobie coś odpowiedniego. Jeśli już ktoś ma nam nasze ubrania uszyć, to krawcowi dajemy nasze rozmiary, a sami od czasu do czasu przymierzamy efekty pracy, aby krawiec widział, gdzie i jak należy poprawić niedoróbki. Na tym tle projekt euro jawi się, jakby dość toporny facet miał wybierać swojej kobiecie żakiecik i sukienkę. Szansa, że trafi w gusta partnerki jest żałośnie mała, co na pewno potwierdzą same zainteresowane.
Podsumowując, euro powoduje konieczność dodania do friedmanowskiej teorii wydawania pieniędzy piątego przykładu: kiedy własne pieniądze przekazujemy cudzym ludziom, aby wydali na nasze własne potrzeby. Nie mówiąc ani słowa o tych potrzebach, bo i jak, skoro interesantów jest wiele, a w interesie biurokracji leży „optymalizacja˘ i „harmonizacja”?
Kamil Kisiel
siedzącym na beczce prochu ładunkiem wybuchowym. wyrzutem sumienia skrzywionego świata. obrońcą patrymonium europejskiej cywilizacji. zagorzały przeciwnik Unii Europejskiej i zwolennik Europejskiego Obszaru Wolnego Rynku, który może funkcjonować bez jednego dodatkowego urzędu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka