Na lewo mak, na prawo mak, wżera się w stopy suchy piach. Mundur klei się do ciała, wierność narzeczonej ciała dała. Im dalej od Kabulu, tym więcej mocnych ciulów. Komu na losie Afganistanu zależy, niech nie zapomni ochronnej odzieży. Będzie zbierał opium, nasze panopticum. Bo chodź to nie Śródziemne Morze, to i tu walka o pokój gorze.
Cóż mamy po tej wojnie, którą toczymy w egzotycznym sojuszu z US Army i Bundeswehrą? Np. na oficjalnej stronie internetowej tej ostatniej możemy przeczytać: „Młody rząd afgański przejmuje odpowiedzialność za stolicę i region Kabulu”. Świetnie. Po tylu latach z czarnymi workami, inwalidztwami i psychozami, wojska sprzymierzonych są w stanie tak pokrótce kontrolować Kabul. Warto dodać, że ten „afgański rząd” to Karzaj (ale Ludwik XIV mawiał, że państwo to on) i jego skorumpowana biurokracja, na której wyczyny przymknięto oczy i zatkano uszy od samego Kabulu aż do gmachów ONZ.
Amerykanie, Brytyjczycy, Niemcy i Polacy wysyłają swoich, nierzadko z poboru, żołnierzy, aby ginęli za plantacje opium i skorumpowaną marionetkę. Marionetki jak to marionetki – je powiesić najłatwiej, bo sznurki już są. Kryminalizacja opium w imię walki z narkotykami może i dobrze brzmi zarówno w mediach lewackich, jak i tych pobożnych, ale trzeba sobie szczerze powiedzieć – to było najgorsze, co można było temu krajowi uczynić i żadne kazanie z ambony ani płaska gadka lewackiego socjologa nic tu nie pomoże. Szacuje się obecnie, że nawet do 90% światowej produkcji opium pochodzi z Afganistanu.
Jasne, wcale nie rysuję dużego „A” w kółeczku na sztandarze i nie mam w zwyczaju pyskować z pikietami pod gmachami użyteczności publicznej. Pacyfizmem się wręcz brzydzę, bo dla mojego kraju oznaczałby on śmierć cieplną. Jednak trzeba wiedzieć zawsze sobie postawić pytanie: za co walczymy? W powstaniach walczyliśmy o samostanowienie narodu. W Afganistanie walczymy najwyraźniej za opium i sprzedajnego dyktatora (analogii z Ameryką Łacińską, tego studium błędów amerykańskiej polityki zagranicznej, aż za dużo). Ale może walczymy za jakiś tam żołd i w ramach utrzymywania sprawności bojowej? Tylko, że do tego wysyła się zawodowych żołnierzy z czymś lepszym niż zaszpachlowane tarpany. Nawet te nasze F-16 niewiele mogą się zdać, bo bazę mają w Keflaviku. Nawiasem mówiąc, wyobraża sobie ktoś, że podczas wojny choćby z Białorusią czy Rosją, uszkodzone maszyny płyną na jakimś tanim frachtowcu aż do Islandii, by tam zostać doprowadzonym do sprawności bojowej? Ktoś sobie żarty stroi?
W teren walki, jakim jest Afganistan, nie wysyła się poborowych za pół normalnego żołdu. Wysyła się tam dwumetrowe byczyska z bicepsem co najmniej tak dużym jak opona do Stara. Wysyła się tam nierzadko z zastrzykami noradrenaliny, z ekwipunkiem o ciężarze którego nie powstydziłaby się zaciężna kawaleria. Wysyła się karnych facetów z żądzą krwi w oczach, facetów zdolnych do zjedzenia surowego mięsa wielbłąda czy kozy. Z kolei w czołgach i helikopterach mają siedzieć wysoko opłacani profesjonaliści, którzy, mówiąc językiem gier komputerowych, wykonują do dwustu akcji na minutę. Jeżdżące i latające fortece kierowane przez roboty, które na najgorsze sytuacje reagują z automatyzmem. Krawca nie wysyła się do piekarni, aby w razie głodu nauczył się piec bułki. Ale ten bezsens dotyczy poborowych, którzy sprawdzają się najwyżej jako ostatnia linia obrony, na wpół cywile (ale do tego można by wszystkich mężczyzn przeszkolić i pozwolić im nosić broń).
Bo ktoś mi powie, że wydatki na zbrojenia trzeba obcinać, bo są ważniejsze sprawy. No to zobaczmy: Chińczycy pożyczyli dwa biliony Amerykanom i nie mają jak ściągnąć tej należności (mogą jedynie pożyczyć więcej, z czego administracja Obamy skwapliwie korzysta). Cóż, jeśli amerykańskie jednostki wywiadowcze informują, że połowa chińskich czołgów to papierowe atrapy, a na stanie floty jest może parę jednostek zdolnych przetrzymać bitwę (ba, nawet abordaż…) to nic dziwnego, że coraz więcej kasy Chińczycy oddają na konsumpcję Jankesom. No ale kończy się coś, ponieważ rządzący Państwem Środka skupują aktualnie każdy pływający złom z byłego bloku wschodniego w celu rozmontowania go na drobne części i uczeniu się od podstaw technologii marynarki wojennej. Jak już będzie projekt (a to jest podstawa sukcesu), to nic tylko czekać, a w 20 stoczniach rozpocznie się budowa lotniskowców z potężnymi grupami wsparcia. Żart pt. „chiński lotniskowiec” (coś jak yeti, wszyscy o nim słyszeli, nikt nie widział) odejdzie do historii i Jankesom nie będzie do śmiechu.
Papież napomniał w 1945 Stalina za jego zbrodnie. Stalin miał przez swojego wysłannika zapytać: Ile ten papież ma dywizji? Jśw. stać było jedynie na ripostę powiedzcie mojemu synowi Józefowi, że zobaczy moje dywizje w życiu wiecznym.Na razie żyjemy jednak w świecie realnym i aby nie dać się zastraszyć, trzeba mieć armię. Nie trzeba jej używać, wysyłać gdziekolwiek – ona po prostu musi być i straszyć. Musi być kartą przetargową, zdolną przelicytować kontrahenta, a właściwie go zneutralizować. Można sobie mówić o tym, że na świecie jest pokój, tylko, że nie jest on wszędzie. Różnica między Ligą Narodów a ONZ była taka, że ta pierwsza nie miała wsparcia amerykańskich żołnierzy. I tylko ta druga była w stanie wymusić choćby względny kompromis (czytaj: strony konfliktu przestały się szlachtować).
Najbardziej naiwni są libertarianie. Może w ich naturalnym czy minarchistycznym porządku naprawdę nie będzie wojen, ale analogia ze świata przyrody nakazuje mi wątpić. Otóż szympansy prowadzą zaciekłe działania wojenne przeciwko obcym szczepom. Wilcze sfory skazują przegranych na śmierć głodową. Dlaczego w naturalnym porządku miałoby być inaczej? Dlaczego jeden szczep, jeden region, jedno miasto, nie czując się silniejszym, nie spróbowałoby wygrać konfliktu z mniejszym i słabszym (przy równym potencjale ekonomicznym na osobę i tak większe ma przewagę). Stargard co prawda się przed Szczecinem obronił militarnie, ale to Szczecin kontrolował ujście Iny (rzeki portowej Stargardu) i skwapliwie z tego skorzystał, mszcząc się na mniejszym konkurencie. Więc nawet jeśli nie będzie możliwości militarnego i ekonomicznego nacisku, może wystąpić taka niespodzianka terenowa z niekorzyścią dla jednego z miast. W obliczu ostrej konkurencji i decentralizacji widmo setek takich konfliktów jest bardziej realne, niż ekonomiczny konsensus (chyba, że pod tym rozumiemy trybut).
Wierzącym ślepo w pokój ludziom przypominam, że praktycznie dopiero od 60 lat istnieje generacja bez wojny praktycznej, a dopiero 20 – bez żadnej. Centralne planowanie jak nic innego przypomina wojnę, ponieważ hierarchizuje potrzeby, wymusza nacisk na przemysł ciężki i stawia społeczeństwo w stanie najwyższej gotowości i poświęcenia dla ideologicznej mrzonki. Skoro mamy jednak dopiero 20 lat pokoju, to przydałoby się zadać sobie pytanie: Jak długo jeszcze? La belle epoque, dwudziestolecie międzywojenne… To nigdy nie trwało długo.
Armia to
1. Karta przetargowa państwa w transakcjach handlowych z innymi państwami.
2. Gwarancja pokoju (szachując przeciwnika) na zasadzie zawartej w japońskim powiedzeniu, że truciznę można wybić tylko inną trucizną.Armia to jedyna gwarancja, że po kruchym czasie pokoju po naszym terytorium nie będą bezkarnie hasać obce armie.
3. Spoiwo świadomości narodowej, manifestacja głęboko zakorzenionej męskiej dumy oraz łącznik narodu z historią, która w dużej mierze jest naznaczona orężem i krwią.
4. Armia to wreszcie możliwość ochrony narodowych interesów poza terytorium kraju, np. broniąc zakładów bądź źródeł surowców dla narodowego przemysłu, zlokalizowanych w niestabilnym rejonie.
5. Pomoc w kryzysach wewnętrznych – rewolty piątych kolumn, klęski żywiołowe, nieporadność policji.
6. Szansa na postęp technologiczny. USG, telefon komórkowy, internet, GPS, mikrochipy, a nawet lodówka i torebki termiczne chłodzące i grzejące – to wszystko wojskowe wynalazki.
Żeby przeceniać rolę armii, trzeba być albo niepoprawnym idealistą, albo historycznym ignorantem. Oczywiście, świat bez armii i wojen byłby lepszy, ale jest to stwierdzenie warte tyle samo, co to, że komunizm zarządzany przez ludzi-aniołów byłby rajem na Ziemi. Trzeba tylko widzieć prawdziwe korzyści, bo tych z wojny w Afganistanie mamy żenująco mało.
Kisiel jr
PS Armia to ostatnia rzecz, jaką można sprywatyzować. Tym ostrzejszy będzie w obliczu katastrofy finansów Polski (choć nie tylko) rozdźwięk: "ciemny lud" sądzi, że państwo jest od zasiłków i że w obecnych czasach "pokoju" (za wyjątkiem egzotycznej Kolumbii czy "arabskich") wojen "nie ma i nie będzie", wobec czego można i tę armię skasować.
siedzącym na beczce prochu ładunkiem wybuchowym. wyrzutem sumienia skrzywionego świata. obrońcą patrymonium europejskiej cywilizacji. zagorzały przeciwnik Unii Europejskiej i zwolennik Europejskiego Obszaru Wolnego Rynku, który może funkcjonować bez jednego dodatkowego urzędu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka