Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski
6674
BLOG

Wajda, moje boje

Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski Kultura Obserwuj notkę 75

   Czy “Wałęsa, człowiek z nadziei” będzie ostatnim filmem Andrzeja Wajdy? Mam nadzieję, bo za późno już na otwarcie nowego rozdziału w życiu, który przykryłby najnowsze niechlubne. Czemu Mistrz nie dał nam pochować siebie trzynaście lat temu, po zrobieniu „Pana Tadeusza”? Próba generalna miała miejsce w Krakowie, gdy oprowadzano w procesji Oskara za całokształt, aby spoczął na wieki w Collegium Majus. Zaśpiewalibyśmy mu ów rapsod żałobny „Czemu Cieniu odjeżdżasz”, gdy „ Trąby długie we łkaniu aż się zanoszą i znaki/ Pokłaniają się z góry opuszczonymi skrzydłami/ Jak włóczniami przebite smoki, jaszczury i ptaki...?Jako wiele pomysłów, któreś dościgał włóczniami...” Nikomu bardziej nie pasuje romantyczna poezja. Odbierając nagrodę w Hollywood powiedział: Mówię po polsku, bo myślę po polsku. To prawda. Trzeba mieć sarmacką dumę, żeby w kraju „Polish jokes” rzucić światu te słowa.
   Czemu więc nie zszedł nam z oczu po „Panu Tadeuszu”? Film wybitny wielkością poematu, z którego powstał byłby stosownym finałem twórczości bodaj najbardziej polskiego artysty, jakiego żeśmy mieli w naszej nowej „Polszy” po II wojnie. Wprawdzie usunął z poloneza motyw Targowicy. Czyżby agentura rosyjska przestała nam zagrażać? Ale i tak scena wyciska łzy z oczu. Rodacy chwytają się na filmie widma Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, jak dzisiaj wielu chwyta się widma międzywojennej RP.
   W wieku 87 lat nie ma się już wiele ludziom do powiedzenia. Nie pragnie się rewolucji, lecz rozgląda za miejscem na złożenie prochów wedle zasług. A tu ostatni wolny skrawek na Wawelu został był niedawno zajęty ciałem prezydenta za małego – zdaniem pana Andrzeja - na demiurga polskości, niemal skradziony przez rywala pragnącego daremnie z tragicznym w Smoleńsku skutkiem wskrzesić ową II Rzeczpospolitą. Została gorycz, a może Skałka? I wieczna pamięć w kulturze.
   Pretensje po pierwsze do Wajdy; a po drugie za pochlebny film o Wałęsie mogą zakrawać na niemądre i małostkowe. Jeden i drugi osiągnął w życiu bardzo wiele dla siebie i dla narodu; zapewne najwięcej, ile można było uzyskać w danych w Polsce warunkach. Zacietrzewionym rodakom na prawicy patriotycznej bardzo trudno to pojąć.
Patriota przebiegły
   Wyobraźmy sobie PRL bez Andrzeja Wajdy. Pamiętając tamten czas, nie chciałbym żyć w takim kraju. Niemal każdy jego film wywoływał dyskusje o stanie narodu, czyli utrzymywał problematykę tożsamości polskiej w obiegu publicznym. I cóż z tego, że debaty były ograniczone i skłamywane przez cenzurę tak, jak musiały być pewne jego filmy. Czy lepiej, gdybyśmy nie spierali się o Polskę, tym łatwiej poddając się komunie i sowietyzacji?
   Krytyka wypaczenia obrazu AK po wojnie w „Popiele i diamencie” jest chybiona. Wajda sympatię widza skierował ku żołnierzom wyklętym, jak ich dzisiaj nazywamy, a nie komunistom. Zarzut dziś narodowych patriotów, że Maciek Chełmicki (Zbigniew Cybulski) skonał „na śmietniku historii” jest także nietrafny. Po pierwsze to prawda, AK-owcy byli wszak systematycznie tępieni przez władze komunistyczne. Po drugie, scena zaczyna się od białych prześcieradeł, w które owija się ranny Maciek, jest to symbol jego czystości i całunu tragicznego bohatera. Jak można tego nie dostrzegać! Po trzecie, film powstał w 1958 roku, kiedy zaczęto odkłamywać historię AK. „Śmietnik historii” zmienił wtedy ładunek uczuciowy. Stał się pojęciem wyrażającym też ironię wobec propagandy komuny i współczucie dla AK-owców, a nie tylko pogardę. Zaś ekranizacja „Popiołów” według powieści Stefana Żeromskiego wywołała jedną z największych debat w PRL. Mniej jest ważne, czy reżyser był wierny, czy niewierny historii i powieści. Istotne, że podtrzymywał swoimi filmami w kulturze masowej poważne refleksje o polskiej tożsamosci, nie mówiąc już o zaletach jego sztuki, symbolice sławnych „kadrów Wajdy”. Zazdrosny Antoni Słonimski puszczał przeciwko niemu bon-moty w kawiarniane krzesła, ale to Wajda pobudzał życie umysłowe dzięki kompromisom z władzą, a nie kalamburzysta z cafe PiW.
   Wajda w PRL był punktem odniesienia dla kultury. Wykorzystał z literaturę najwybitniejszych pisarzy: Iwaszkiewicza, Andrzejewskiego, Borowskiego, z klasyków Wyspiańskiego i Żeromskiego, z młodszych Janusza Głowackiego. Chcieli dla niego pisać najlepsi scenarzyści. Stworzył wielkie ikony kina: Zbigniewa Cybulskiego i Daniela Olbrychskiego. Bo kto myśli, że aktorzy sami z siebie robią się tacy dobrzy, jest w głębokim błędzie. Nakręcił kilka arcydzieł, z których dziś nie zestarzały się „Wesele”, „Danton” i „Ziemia obiecana”, gdybyż tego ostatniego filmu nie popsuł z chciwości sławy i pieniędzy w wersji reżyserskiej! Niestety, chciał żeby na nowo zaistniał w III RP.
Żyd bratem przybranym Polaka
   „Ziemia obiecana” przynosi refleksję historiozoficzną Wajdy o miejscu Polski w świecie. Pokazał nam samobójczy anachronizm tradycyjnej polskości wciśniętej między Rosjan, Niemców i Żydów i wskazał, co robić. Brać od Niemców modernizację, handlować z Rosjanami, Żydów polonizować czarując ich kulturą katolicką i wielkopańską. Ta ostatnia wskazówka była realistyczna, gdy powstawała powieść Reymonta, podstawa scenariusza. Jednak w czasie realizacji filmu była już niewykonalna z racji wyniszczenia przez nazizm i komunizm - polskiej klasy panującej. A w III Rzeczpospolitej nastąpiła zmiana wektora działania. Kandydaci na oczarowanych Polską przybranych braci zwalczają resztki polskiej piękności pod hasłami modernizacji i kultu „innego” dowodząc nawet, że wstyd być Polakiem we własnym kraju.
   Natomiast Mistrz zachował się dwuznacznie, ale zgodnie z prawdą. Wziął udział w projekcie Stevena Spielberga zapisu wspomnień ocalonych z Zagłady w serii dokumentów „Broken Silence” (Przerwane milczenie). Jego film „I Remember” (Pamiętam) wyważa opowieść o czterech Żydach, którym pomagali lub ich zdradzali sądziedzi. Kiedy jednak Jan T. Gross napisał „Sąsiadów”, darmnie byłoby oczekiwać od Mistrza odpowiedzi. Ostatnio zaś rekomendował skłamane i niedobre warsztatowo „Pokłosie” reżyserii Władysława Pasikowskiego. Wyczuwam tu zły dotyk Michnika.
   Zanim Gross zrobił światową karierę „Sąsiadami”, Wajda bronił Polaków przed oskarżeniem Miłosza o obojętność wobec Holocaustu rzuconym w wierszu „Campo di Fiori”. W „Wielkim Tygodniu” pokazał pod murem getta przy osławionej karuzeli - żołnierzy AK szykujących pomoc dla żydowskiego powstania. Nie można było mu zarzucić w tej kwestii braku wyczulenia na polską rację stanu. A w „Korczaku” wydaje się, że zaleca syntezę obu kultur. Różne formy asymilacji duchowości polskiej i żydowskiej dają jego zdaniem rozwiązanie problemu współżycia na jednym terytorium. Niestety, zarzucono mu we Francji, że tragedii żydowskiej narzuca obcą perspektywę chrześcijańską.
   Ostatnio autorzy przewodnika Krytyki Politycznej pt. „Wajda” wytropili mu wręcz krypto-antysemityzm polonocentryczny usprawiedliwiając wszakże, że w takiej wyrósł kulturze. Niemal więc jest niewinny, ale biedak sam przyznał się przed światem, że „myśli po polsku”. To my jesteśmy winni.
Koniec romantycznego paradygmatu
   Dekada lat 1990 to nie był dobry okres reżysera. Po demontażu komunizmu wydawało się, że bliski mu tragiczny paradygmat romantyczneto buntu stracił rację bytu. W następnej dekadzie tak bardzo brakło artyście pomysłów, że wyrywał opracowywane tematy swoim słabszym politycznie kolegom: „Zemstę” Fredry, gdzie tylko kreacja Papkina Romana Polańskiego jest godna uwagi; „ Solidarność, Solidarność” z okazji 25-lecia porozumień sierpniowych. Zrobił na tę okoliczność kiepską składankę nowel filmowych z pointą Juliusza Machulskiego, że największym osiągnięciem narodowo-robotniczego ruchu jest „suszi” w jadłospisie klasy średniej.
   Ale największy skandal Wajdy to blokada filmu o Katyniu, przygotowanego do produkcji przez Roberta Glińskiego, któremu wyszarpał temat.
   „Katyń” opowiada tragiczne początki przyjaźni polsko-radzieckiej. Okazał się katastrofą, lecz korzystną. Rozczarował publiczność jako nudny knot, ale dostał nominację do Oskara. Został pokazany w rosyjskiej telewizji, skąd o Katyniu dowiedziały się miliony Rosjan. Było to możliwe, bo Wajda wyrzekł się odwetu kulturowego na przeciwniku, nie poniżył bolszewików. Film zdradza lęk przed naruszniem poprawności postkomunistycznej, europejskiej i obyczajowej – pisałem w recenzji dla Rzeczpospolitej. – To opowieść wyzwoleńca, który pamięta na grzbiecie razy z niewoli, a nie dzieło wolnego duchem artysty. Pruderyjna klechda mieszczucha, a nie reżysera, który podziwia Almodovara za rozumienie kobiet. Miał to być film o żonach, córkach i siostrach czekających na swoich mężczyzn. Dlaczego taki punkt widzenia? Zatruwany propagandą o przyjaźni polsko-radzieckiej, jak kilka pokoleń Polaków, Wajda nie był w stanie zrobić filmu antysowieckiego. Nie chciał lub nie potrafił pokazać zasłużonej pogardy polskiego oficera dla tych dzikich hord, które 17 września 1939 r. zalały Kresy. W jego ujęciu mord w Katyniu może zmieścić się w ramach "błędów i wypaczeń" stalinizmu, zamiast być obrazem kolejnego starcia barbarzyństwa bolszewizmu z przedmurzem cywilizacji zachodniej. To mógłby być film nakręcony podczas jakiejś szczególnie gorącej "odwilży" za komuny a nie w wolnym kraju, który wystawia rachunek swoim wrogom.
Kontra Kaczyńskim
   Pan Andrzej nie wystawi także rachunku za Smoleńsk, chociaż jest to tragedia skrojona na jego miarę i objawiła romantyczny paradygmat, z którym się wadził i z którego jakże płodnie czerpał. Był przerażony zamiarami braci Kaczyńskich u władzy. W kraju chcieli obalenia układu Okrągłego Stołu błogosławionego przez Moskwę; za granicą prowadzili politykę znacznie powyżej miary naszej powojennej „Polszy”. Kiedy wybuchła II wojna Wajda miał 13 lat, gdy zaczął się stalinizm miał lat 19. Patrzył więc na straszne skutki hardej polityki polskiej w wieku najwrażliwszym, jako świadomy chłopak. A hardych bliżniaków nie było na świecie. Mieli po lat kilkaknaście, kiedy zaczynała się postalinowska odwilż i euforia Października. Dla nich pierwszym widokiem politycznym była jutrzenka wolności, ale dla niego – noc wojny i stalinizmu. Jest od nich starszy o całe pokolenie. Różnica doświadczeń formacyjnych nie tłumaczy wszystkiego. On musiał zostać oportunistą, żeby zaistnieć publicznie, bez tego nie mógłby robić filmów. Oni przeciwnie, aby zaistnieć mogli sobie pozwolić na kontestację systemu. Gdy objęli rządy pewnie myślał, że sami nie wiedzą, co czynią, nie zdają sobie sprawy, jak krucha jest polska niepodległość. Smoleńsk potwierdził te obawy. Jako jeden z pierwszych ruszył więc zapalać znicze na grobach żołnierzy radzieckich, żeby gniew Kremla nie okazał się większy.
   W rezultacie odciął się od części publiczności. Nie tylko opowiedział się po jednej stronie w konflikcie politycznym, lecz także wyrywał na pierwszą linię frontu. Jego uznanie dla Wałęsy wynika stąd, że uważa go za mitycznego ojca systemu, który zapewnia krajowi chwiejną równowagę. Utrawala więc mit, gdyż uważa, że wyższym celu trzeba kluczyć choćby tracąc autorytet.
Antymit Solidarności
   Reżyser odzyskałby utraconą wielkość, gdyby pokazał ten mechanizm, który wyniósł również Wałęsę do wielkości, gdy jemu pozwolił spełnienić talent. Mechanizm oportunizmu. Pewnie dlatego ma on słabość do Lecha, że są dość podobni mimo przepastnej różnicy poziomów. Wybacza prostakowi protekcjonalne tony, gdyż rozumie go, jak bratnią duszę. Ma rację pan Andrzej, że kogoś takiego jak Wałęsa nie mieliśmy w Polsce. To może być szczery zachwyt estety nad prawdziwkiem z ludu, a nie tylko oportunizm Mistrza. I trzeba przyznać, że kariera Wałęsy jest tak niezwykle filmowa, jak jego stałe wygrane w TotoLotka.
   Łatwo wyobrazić sobie film o przewodniczącym Solidarności – chociaż trudno zrobić – który wywołuje w nas dreszcze i przechodzi do klasyki światowego kina jako dzieło szekspirowskiej rangi. Stworzyć więc antymit Solidarności i cisnąć w twarz elicie władzy w Polsce a życzliwych nam cudzoziemców wyśmiać za brak wiedzy. Oto „Lechu” z cichą pomocą komunistów przedostaje się do strajkującej Stoczni Gdańskiej i obejmuje przywództwo. Komuniści podpisują z nim Porozumienie Sierpniowe wiedząc, że trzymają go w garści, czyli jego opłacane donosy na kolegów w archiwach SB. Inaczej nie ryzykowaliby legalizacji ruchu narodowo-religijnego, owej konfederacji antykomunistycznej i jeszcze z polskim papieżem w Watykanie. „Bolkowi” zawdzięczamy 16 miesięcy wolności, godności, braterstwa. Bez „Bolka” nie byłoby karnawału Solidarności, najpiękniejszego wspomnienia wielu, choć nie wszystkich, ludzi tamtej generacji. Przecież cyniczna wizja ruchu rewolucyjnego jest zgodna z naszą wiedzą o świecie, jeśli dotyczy zjawisk w innych miejscach i czasach. Trzeba było wielkiego wrzasku propagandy, by otumanionej opinii publicznej wydała się dziwacznie „spiskowa”, jakby spisków nie było w dziejach.
   Czy to nie jest mądre pokazać w fabule, jak zło na dobre się obraca a potem powraca do złego? Stąd wynika to rozczarowanie, że „Lechu” obiecywał po 89 roku „puścić w skarpetkach” aferzystów, głównie nomenklaturę partyją i esbecką. A puścił kolegów robotników, prezydując nad demontażem przemysłu i uwłaszczeniem komunistów na majątku narodowym. „Wzmacniał lewą nogę” z pomocą zastanawiająco wszechwładnego swego szofera „kapciowego”. Wcześniej esbecja pomogła Lechowi wygrać wybory na przewodniczącego związku podczas burzliwego zjazdu Solidarności w sierpniu 1981 r. Zrobiła po to, aby rozpiął nad komuną ochronny parasol, kiedy przyjdzie czas „transformacji” realsocjalizmu w kapitalizm postkomunistyczny, jaki mamy dzisiaj. O taki poprośmy śmiech bogów z naszego karnawału.
Abdykacja artysty?
   Ale Pan Andrzej wie, kiedy trzeba skończyć opowieść, żeby wysoce dwuznaczna historia Solidarności miała jednak szczęśliwe zakończenie. Jak sam powiedział, wybrał w tym celu przemówienie Wałęsy w amerykańskim Kongresie. Ten moment największego triumfu symbolicznego, oracja na Kapitolu wobec nowego hegemona pozwoliła mu nie wchodzić w żałosną prezydenturę Wałęsy, która wypadła później. Według nie potwierdzonych doniesień, ostateczny montaż materiału Mistrz uzgadniał ponoć z Adamem Michnikiem, głównym mitotwórcą III Rzeczpospolitej. Byłaby to abykacja artysty przed politrukiem. Ale czy może być inaczej? Opowieść alternatywna według podanego nieco wyżej pomysłu tworzyłaby nowy paradygmat polityczny. Demaskowałaby mistyfikację porozumień Okrągłego Stołu. Pobudzała do buntu wykluczonych z biesiady. A na to nie ma zgody obecnej elity władzy w Polsce.
   Kłamstwo założycielskie III RP dało jednak o sobie znać dzięki aferze Amber Gold. Pean na cześć Wałęsy miał powstać po części za pieniądze Polaków okradzionych przez aferzystę. Zapewne posiadał poparcie ludzi ze służb specjalnych, a na pewno władz lokalnych z PO. Są na to dowody w postaci nie tylko zdjęć. Bo to nie powinien być film o samym Wałęsie, ale o kręceniu filmu o Wałęsie. Jak „Człowiek z marmuru” nie był o murarzu Birkucie, ale o kręceniu o nim reportażu TV, czyli o mechanizmie tworzenia fałszywego obrazu świata w propagandzie. Andrzej Wajda zszedł bowiem do poziomu propagandysty władzy, jak redaktor TV z tamtego, jego znakomitego filmu. Upadek Mistrza to także jest piękne i mądre wydarzenie, bo taka jest kolej życia i nie ma całkiem czystych ludzi.
   Myślę, że jeszcze powstanie opowieść o Wajdzie i Wałęsie, najbardziej utalentowanych i zasłużonych dla kraju oportunistach. Ten obrazoburczy film nakręci młody, a ambitny reżyser. Jak wilczek rzuci się do gardła obu starym basiorom, z Michnikiem na deser, aby wywalczyć dla siebie dużo miejsca pod słońcem Rzeczpospolitej. Będzie to możliwe dopiero po zmianie władzy, gdy wróci projekt budowy IV RP. 
   A jednak Wajda pozostanie wielkim artystą. Nawet jeżeli był, to jest.
 

PS 1. Artykuł ukazał się w DoRzeczy w numerze z 9 - 15 września 2013.

PS 2. Autor omawia premiery filmowe w TV Republika w soboty o 11.30 – 12.00, powtórka o 22.30

 

W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura