Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
205
BLOG

Więcej pokory...

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Jeszcze dwieście lat temu ludzkość dopisywała do światowej encyklopedii wiedzy nowo odkryte gatunki roślin i zwierząt. Dziś odkreśla z niej te, które bezpowrotnie zginęły.


Taka refleksja naszła mnie po lekturze książki Stephena E. Ambrose’a „W poszukiwaniu granic Ameryki”, gdzie autor pokazuje zachwyt odkryć dokonywanych przez młodych śmiałków Lewisa i Clarka podczas ich wiekopomnej wyprawy przez kontynent północnoamerykański na początku XIX wieku.


Jasne, dziś też zdarza się słyszeć o jakimś nowym gatunku albo o gatunku, który był spisany na straty, a jednak się ostał. Jednak towarzyszy temu znacznie dłuższa lista gatunków dla ludzkości utraconych.


Zostając na chwilę na kontynencie północnoamerykańskim można wskazać dwa najbardziej wymowne przypadki: gołębia wędrownego i bizona. Te pierwszy to gatunek całkowicie wymarły. Powodem wyginięcia była trzebież lasów w dobie kolonizacji i masowe polowania dokonywane już przez białych kolonizatorów. Mówi się o tym, że przed początkiem kolonizacji Ameryki Północnej populacja gołębia wędrownego była określana na poziomie ok. 4 miliardów osobników. To oznacza, że przez sto lat (od początku masowych polowań na początku XIX wieku do początków XX wieku, kiedy nie było już ani jednego osobnika!) ludzkość wybiła miliardy ptaków!


Temu drugiemu bardziej się poszczęściło, bo mimo tego, że przed kolonizacją jego populacja liczyła kilka milionów osobników, to jednak po stu latach – mimo perfidnej polityki rządu amerykańskiego nakazującego wybijanie bizonów, jako metody eksterminacji Indian równin, dla których bizon był naturalnym źródłem pożywienia i pozyskiwania narzędzi do życia codziennego – populacja ostała się na poziomie kilkuset czystych genetycznie osobników. Dzisiaj jest ich więcej, mówi się o kilkudziesięciu tysiącach osobników, ale większość z nich to tzw. beefalo, czyli krzyżówka bizona z bydłem domowym. O trudnościach ochrony bizona w rejonie parku Yellowstone opowiadał w Polsce parę lat temu indiański ambasador kampanii Buffalo Field Campaign, GoodShield Aquilar.


Ale trzebież gatunków odbywa się na całym świecie. Co rusz słychać informacje o ostatnim osobniku z Afryki czy Ameryki Południowej. Nie przemawiają do nas te informacje, bo to „dzieje się daleko”. Podobnie niewzruszeni byliśmy na informacje o zmianach klimatu, bo to też „działo się daleko”, do czasu, gdy zmiany „przyszły do nas”.


Nie musimy jednak odwoływać się przykładów w innych kontynentów, wystarczy sobie uświadomić, że i w Polsce widać niepokojące zmiany. Ornitolodzy od dawna mówią o spadku populacji czajki, łyski, a nawet „pospolitego” wróbla.


Teraz oczywistym tematem, któremu poświęcamy gros naszych przemyśleń i rozmów jest koronawirus COVID-19. Dwie generalne tezy mówią o tym, że albo jest to element broni biologicznej stworzonej przez człowieka, albo jeden z 33 wirusów wyodrębnionych z topniejącego lodowca gdzieś w Azji.


Sprawstwo człowieka w obu przypadkach jest ewidentne, bo jeśli nawet najwięksi wrogowie tezy o udziale człowieka w zmianach klimatycznych uznają, że człowiek ma „tylko” procentowy lub nawet promilowy w tym udział, to może być to ta owa przysłowiowa kropla przelewająca czarę goryczy. 


Człowiek jest wyjątkową istotą na Ziemi, nie ulega wątpliwości, ale ostatnie lata wskazują, że jest wyjątkowy w swym parciu do zniszczenia. Nie chodzi mi nawet o wielkie, globalne zmiany klimatyczne, ale o „zwykłe” niszczenie środowiska, dewastację rzek, jezior, zasobów wód podziemnych; o niszczenie obszarów leśnych, degradację gleb, rabunkową gospodarkę zasobów; chodzi o mi o „zwykłe” niszczenie przyrody – jeśli bowiem przyjąć napomnienia naukowców, że po wyginięciu ostatniej pszczoły, ludzkość ma pięć lat na przeżycie, to znaczy, że wszyscy balansujemy na dość cienkiej linie.


To pokazuje, że przy swej wyjątkowości, człowiek jest powiązany setkami zależności od innych elementów przyrody. I niszcząc je, niszczy podłoże swej ziemskiej bytności.


Tak więc, wracając do pierwszej myśli, każdy niknący na naszych oczach gatunek to kolejna dziura na ścieżce wędrówki. A jak jeździ się po dziurawych drogach, każdy wie. Oczywiście, nie znamy, jako ludzkość, wszystkich aspektów tej i innych katastrof, z jakimi przychodzi nam się już od dłuższego czasu zmierzać, ale wszystkie one mówią wyraźnie: więcej pokory.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo