Kilka tygodni temu miałem okazję wysłuchać dyskusji indiańskich polityków, samorządowców plemiennych i aktywistów z USA na temat sensu tubylczego zaangażowania w "białe wybory".
Debata organizowana przez Krajowy Kongres Indian Amerykańskich jest elementem obywatelskiej kampanii na rzecz udziału Indian w wyborach do tamtejszego parlamentu, na prezydenta (w tym roku wybory prezydenckie mają w listopadzie), do parlamentów stanowych, pod znaczącą nazwą KAŻDY TUBYLCZY GŁOS MA ZNACZENIE.
Powtarzał się argument wpływu polityki na ich codzienność i wynikająca stąd świadomość konieczności wyboru polityków sprzyjających narodom indiańskim. Oni wiedzą co to znaczy wrogie otoczenie. Oni znają skalę zagrożenia dla swoich wspólnot, jeśli prezydent kraju, w którym mieszkają, od razu po wyborach prezydenckich rozpoczął wobec nich politykę konfrontacji. Ogłosił np. wolę budowy kilku kontrowersyjnych z ekologicznego punktu widzenia inwestycji na terenach uznanych przez Indian za święte, zaczął rozważać zniesienie obecnego statusu indiańskich rezerwatów, które mimo pierwotnych założeń, stały się miejscami samoorganizacji społecznej i budowy ekonomii plemiennej, zaczął rozważania nad zmianą statusu indiańskich kasyn, które w wielu rezerwatach stały się źródłem stabilności finansowej plemion, źródłem finansowania indiańskiej służby zdrowia, szkół i przedsiębiorstw.
Zazdroszczą swym kanadyjskim braciom, którzy parę lat temu poprowadzili wielki indiański protest pod nazwą Idle No More! (Dość bierności!), który ostatecznie - dzięki indiańskiemu zaangażowaniu w tamtejsze wybory - doprowadził w Kanadzie do odsunięcia konserwatywnego rządu, który lekceważył problem gwałtów, zniknięć i morderstw tubylczych kobiet, prowadził agresywną politykę wobec First Nations, atakował społeczności w rezerwatach i chciał je okraść z zasobów naturalnych i świętych ziem. To właśnie udział kanadyjskich Indian zmienił układ polityczny w tym kraju.
Dla mnie to jasne - udział w wyborach jest ważny.
BĄDŹ JAK INDIANIE - IDŹ NA WYBORY - KAŻDY GŁOS MA ZNACZENIE !
