Pobyt w Stanach Zjednoczonych Ameryki to konfrontacja wyobrażeń o tym kraju i rzeczywistości. Również pod kątem ekologii. Miałem tę możliwość całkiem niedawno i choć nie ekologia była motywem wyprawy, przyglądałem się jej uważnie.
Nie wygląda ta amerykańska ekologia jakoś jednoznacznie. Ani pozytywnie, ani negatywnie. To dość skomplikowany obszar zagadnień, różny od szczebla zaangażowania. Z jednej strony USA przodują w produkcji technologii środowiskowych, ale z drugiej jako państwo uczestniczą w masowej degradacji środowiska (przypomnę bezprzykładny atak na indiańskich Obrońców Wody rok temu w Standing Rock, protestujących przeciwko rurociągowi zagrażającemu zasobom wody w Dakocie Północnej).
Plastik tam nie fruwa
Z jednej strony hrabstwa albo stany przywiązują do ekologii jakieś znaczenie (czasami jedynie werbalnie), czasami na poważnie chwalą się swoimi osiągnięciami w zakresie rozwoju energetyki odnawialnej, ale z drugiej strony realizują inwestycje – lub im sprzyjają – zagrażające jakości wody, powietrza, ziemi lub degradujące obszary leśne. I nie ma w tym reguły, z naszej europejskiej perspektywy, gdzie do pewnych spraw podchodzi się inaczej.
Ta nieścisłość – lub jak kto woli, niekonsekwencja – jest także obserwowana na poziomie miast i osad. Przerażała mnie masa plastiku wciskanego do ręki każdemu konsumentowi w restauracjach i sklepach, ale z drugiej strony nie widać walających się po ulicach worków foliowych. W Polsce natomiast, gdzie są prowadzone kampanie edukacyjne uświadamiające szkodliwość plastiku dla środowiska, mające na celu ograniczenie jego użytkowania, gdzie wprowadza się segregację i specjalne opłaty, by ograniczyć proceder bezmyślnego pakowania produktów w foliówki, plastik dosłownie fruwa po ulicach.
Ograniczona segregacja
Tam plastik króluje wszędzie: w hotelach są plastikowe sztuce i naczynia, plastikowe są kubki i tacki. Na plastiku posiłek dostajesz w wielkim San Francisco i w małym Carlise. I wyrzuca się go do „śmieci ogólnych”. Wymieszany z tłustymi chustkami, resztkami jedzenia i szklanymi butelkami.
Segregacja odpadów i jest, i jej nie ma. Czasami w miejscach użyteczności publicznej stoją jedynie pojemniki na „odpady ogólne”, a czasami są dostawiane pojemniki do segregacji, ale w ograniczonym zakresie, np. tylko do szkła. Ja w tym wszystkim nie znajduję żadnej logiki. Podejrzewam, że w wielu regionach ta segregacja jest ograniczona do podziału na odpady, które da się spalić i na te, których nie da się zutylizować.
Uran w Wielkim Kanionie
Ulice dużych miast generalnie są czyste, ale peryferia małych miast i preryjne sąsiedztwo maleńkich osad obfitują w niezliczone wraki samochodowe i inne metalowe graty. Stoją, leżą i rdzewieją W Polsce, mimo wszystko, takich widoków – poza incydentalnymi wyjątkami – się nie spotyka.
Jazda przez sześć stanów to wspaniała okazja do zachwycania się zapierającymi dech w piersiach widokami przepięknych gór, gęstych lasów, urokliwych wodospadów i dolin rzecznych. I USA chwalą się tym swoim przyrodniczym bogactwem na wszelkie możliwe sposoby. Tworzą parki narodowe, organizują punkty widokowe i miejsca obsługi ruchu turystycznego. Z drugiej zaś strony cały czas nad USA wisi wielkie zagrożenie zdjęcia przez administrację obecnego prezydenta statusu ochronnego dla wielu przyrodniczo cennych obszarów. Tylko dlatego, że lobby przemysłowe i górnicze chce wydobywać znajdujące się pod nimi złoża energetyczne. Jeśli wspomnę, że pojawiło się ryzyko, iż w Wielkim Kanionie – jednym z najbardziej znanych miejsc na świecie – ma być wydobywany uran, to widzimy skalę zagrożenia.
tekst opublikowany również w numerze 6/2018 "Przeglądu Komunalnego"