Andrzej Białas, zdjęcie z jego profilu FB
Andrzej Białas, zdjęcie z jego profilu FB
Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
320
BLOG

Andrzej Białas [*]

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

Polska poznała Andrzeja Białasa trzy lata temu po słynnej rozmowie, gdy ten odmówił wojewodzie wielkopolskiemu odczytania tzw. apelu smoleńskiego podczas uroczystości 60. rocznicy Poznańskiego Czerwca’56 . W trakcie nerwowej reakcji tego drugiego Andrzej powiedział: „ja akurat już umieram, więc mi to powiewa. Nie musi mi pan grozić”.

W Polsce o Andrzeju Białasie usłyszeliśmy przez politykę, ale to nie polityka kształtowała jego osobowość. Nie ona nadawała rytm jego życiu. Stał się znany dzięki polityce z przypadku. Nie stał się przez to inny, nie zadzierał nosa, jakby chciał o tym bardzo smutnym incydencie zapomnieć.

Ale w Poznaniu nigdy nie był osobą anonimową. Ja go poznałem w trakcie swojej aktywności samorządowej i od początku jawił mi się jako społecznik, samorządowiec, choć był osobą o niezwykłej aktywności na wielu polach. Miał wielką siłę przekonywania i zjednywania sobie ludzi. Nie siłą. Uśmiechem i entuzjazmem. To właśnie Andrzej Białas przekonał mnie do idei ruchów miejskich. To on, jako założyciel i pierwszy prezes stowarzyszenia My-Poznaniacy, swoją aktywnością i serdecznością pokazywał niepolityczną stronę miejskiego samorządu.

Nie ukrywam, że na początku, gdy ruchy miejskie zaczęły wkraczać na scenę poznańskiego samorządu, nie miałem do nich przekonania. Z różnych względów, nieważne w tej chwili jakich. Ale wtedy to właśnie Andrzej Białas z kilkorgiem wspaniałych ludzi dokonał małej rewolucji w mentalności nie tylko mojej, ale innych ówczesnych poznańskich radnych – pokazał siłę społeczników.

Był wielkim wizjonerem: przekonywał, że ruchy miejskie mają szansę zmienić poznańską rzeczywistość na własne konto. I choć w Radzie Miasta Poznania w ubiegłej kadencji był to jeden radny, a obecnej są to dwie osoby – to ich pokazywał jako przykład dobrego zaangażowania i pracy. Nigdy nie wskazywał na siebie, choć to również on, wpierw jako założyciel i przewodniczący Rady Osiedla Ławica, jako założyciel i przewodniczący stowarzyszeń My-Poznaniacy i Prawo do Miasta, jako szef Gabinetu Prezydenta Poznania, potem jako prezydencki pełnomocnik ds. społeczeństwa obywatelskiego, był idealnym przykładem zaangażowania i pracowitości.

Wszystko co robił, czynił z wielkim przekonaniem. Chyba rzadko miewał chwile zwątpienia. Jednym z jego pierwszych publicznych zaangażowań, z którym ja miałem do czynienia, była konsekwentna obrona Lasu Marcelińskiego przed zniszczeniem przez wytyczenie drogi na jego obszarze, nawet wtedy, gdy inni tracili nadzieję. Tego już nie pamiętam, ale ktoś niedawno wspominał, że jako szef Rady Osiedla Ławica łaził po sali Rady Miasta z planszą z hasłami przeciwko jego niszczeniu.

Każda rozmowa z Andrzejem, nawet gdy dotyczyła spraw służbowych, miała wątek prywatny. Po prostu lubił rozmawiać z innymi i czerpać z nich dobrą energię. Gdy ze swojego pobytu w szpitalu w ostatnich tygodniach zrobił facebookowe show (niezliczone zdjęcia z odwiedzającymi go znajomymi), to nie po to, by inni nad nim się rozczulali, ale po to, by pokazać swą autentyczną radość z bycia w gronie ludzi, których autentycznie lubił.

Kto miał szczęście rozmawiać z nim albo chociaż utrzymywać z nim kontakt przez Facebooka wie, że z każdej normalnej wędrówki np. do Paryża potrafił wyrysować fascynującą opowieść na miarę wędrówki dookoła świata. Nie dlatego, że lubił koloryzować, ale dlatego, że we wszystkim znajdował mnóstwo radości.

Bez względu na to, czy był „zwykłym” radnym osiedlowym, założycielem stowarzyszeń samorządowych, czy „ważnym” dyrektorem Gabinetu Prezydenta, Andrzej Białas był taki sami. Pełen wigoru, optymizmu i radości. Kto miał okazję spotykać się z nim, pamięta, że spotkanie z nim to zawsze była wielka radość. Jeśli martwiły go jakieś sprawy publiczne w regionie czy mieście, zawsze umiał znajdować w tym siłę do aktywnego przeciwdziałania złu i zwątpieniu.

Nawet ze swojej choroby robił sobie jaja. Znając moje indiańskie zainteresowania rzekł mi niedawno, że w niemieckiej klinice, do której ostatnio jeździł, był uznawany za największego przyjaciela Indian. Gdy zapytałem, dlaczego, odpowiedział ze śmiechem: „bo wiem, kto to Winnetou!”.

Do końca życia będę pamiętać jego, charakterystycznie brzmiące, powitanie „cześć Myszaku!”. I strasznie mi będzie tego brakować.



Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości