kazimierz.marchlewski kazimierz.marchlewski
122
BLOG

Protokół rozbieżności, czyli "gwoździe w mózgu", cz. 1

kazimierz.marchlewski kazimierz.marchlewski Polityka Obserwuj notkę 3

 

Z wpisem tym noszę się już od dłuższego czasu. Do realizacji zmobilizował mnie wreszcie Chevalier tekstem „Rzeczpospolita aferalna”, który porusza kilka zajmujących mnie kwestii (mam tu na myśli zwłaszcza jego krytyczne odniesienia do niektórych tez głoszonych przez polską prawicę).

 

W moim „protokole rozbieżności” chciałbym się odnieść do niektórych postulatów podnoszonych przez środowiska dominujące na polskiej prawicy (w pierwszej części) i lewicy (w drugiej). Wątpliwości, które tu wyrażam, przyczyniają się do rosnącej „schizofrenii ideowej” – mojej, ale i, jak przypuszczam, wielu inteligentnych ludzi. Zjawisko to (można je też określić „nie odnajdowaniem się w istniejącym w Polsce podziale ideowym”) może świadczyć o wyczerpaniu się czy też niefunkcjonalności pewnej formuły tego podziału i o potrzebie głębokiej meta-politycznej zmiany. Zmiana ta powinna oprzeć się na odkryciu (którego sam już dokonałem:)), że niektóre frakcje prawicy więcej łączy z lewicą aniżeli z kamratami ze swojej strony barykady. I vice versa. Ale o tym może na końcu.

Na początek chciałbym zaznaczyć: nie piszę tu o „prawicy” i „lewicy” z wikipedii czy innych podręczników politycznych teorii. Nie piszę o „typach idealnych”, ale o bytach realnie istniejących. Twierdzę, że dyskusje na temat: co jest „prawdziwą lewicą / prawicą”, a co nią nie jest, chociaż bywają niezbędne by ustalić minimum wspólnego języka, zbyt często dominowane są przez „wikipedystów”, ludzi, którym przekonania dotyczące tego, czym lewica/prawica „powinna być” przesłaniają rzeczywistość. Dyskusje o ideach mają sens, kiedy mają odniesienie do rzeczywistości, a przynajmniej przyjmują do wiadomości pewne jej elementy, takie jak fakt, że „typy idealne” prawicy i lewicy nie w zasadzie nie występują w czystej formie, że w każdej rzeczywistości społeczno-historyczno-kulturowej nabierają własnej specyfiki. W Polsce po 1989 roku sytuacja pod względem tożsamości ideowej jest bardziej zagmatwana, niż kiedykolwiek. Tradycja polskich socjalistów (która sama w sobie odbiega pod pewnymi aspektami od zachodnioeuropejskiej, czy sowieckiej) jest pod niektórymi względami żywsza na prawicy, niż na lewicy, a tradycje stańczykowskie czy endeckie u Michnika i Tuska (pisali o tym ciekawie m. in. Michał Łuczewski, a także Filip Memches: tu, tu i tu).

 Chciałbym skupić się na postulatach podnoszonych przez środowiska, które uważam za – z jednej strony – pod wieloma względami najsensowniejsze, a z drugiej (ze względu na obecność w mainstreamie medialnym) najbliższe wyrażenia tego, na czym polega podział lewica-prawica w Polsce ad 2010. Z jednej strony mam tu na myśli „młode” środowisko skupione wokół „Krytyki Politycznej”, oraz bliskie jej, ale pod wieloma względami autonomiczne środowisko „starsze”, wyznaczane przez nazwiska takie, jak Agnieszka Graff, Konrad Modzelewski czy Jacek Żakowski. Z drugiej strony chodzi mi o ludzi prawicy rozproszonych po rozmaitych środowiskach, od „Rzeczpospolitej”, przez „Teologię Polityczną” i „Frondę”, po „Gazetę Polską”. W przypadku tak rozumianej prawicy można też mówić o reprezentacji politycznej przez takie postacie, jak chociażby Jarosław Kaczyński, Ludwik Dorn czy Antoni Macierewicz.

Tak rozumiana prawica ma tę przewagę nad lewicą, że stawia wspólną i dość spójną diagnozę społeczno-polityczną współczesnej Polski. To tej diagnozie – Polski jako państwa słabego, niepodmiotowego (zarówno wobec zagranicznych partnerów, jak i wewnętrznych grup interesu), zdominowanego przez post-nomenklaturowy Układ – Prawo i Sprawiedliwość (a w 2005 roku również Platforma Obywatelska) zawdzięcza swój awans do politycznej czołówki i wyborcze sukcesy. To ironia losu – chociaż i zarazem rzecz w pełni zrozumiała – że polska prawica zyskała polityczną pozycję wówczas, gdy diagnoza, wywodząca się w zasadniczej mierze z lat 90., traciła już aktualność.

 

Prawica: Redefinicja „układu” i wizja wspólnoty

Nie, nie chcę tu wypowiedzieć jednej z szablonowych krytyk polityki „rozliczeń” pod tytułem: „20 lat temu to może jeszcze miało jakiś sens…”. „Układ” lat 90., ze swoimi politycznymi, biznesowymi, medialnymi i mafijnymi odgałęzieniami nie zniknął. Stał się jednak – co celnie odnotowali niektórzy obserwatorzy polskiej rzeczywistości, m. in. Jadwiga Staniszkis, jednym z wielu układów, które tworzyły się i tworzą od czasu uwolnienia polskiego rynku (czynnikiem jest tu m. in. kapitał zagraniczny, którego udział w polskim rynku przewyższa już, jak sądzę, wielokrotnie udział byłej nomenklatury). Układy, grupy interesu, mafie i „kręcenie lodów” są cechą czy raczej tendencją występującą w każdej gospodarce kapitalistycznej (nie tylko w tej „młodej”, jak chciałby Chevalier). Nie jest to argument przeciwko polityce antykorupcyjnej, antyukładowej, polityce wzmacniania państwa. To element – niezbędnego, w moim przekonaniu – uaktualnienia diagnozy, jaką stawia polska prawica.

Ktoś mógłby powiedzieć: banały. Jakie wnioski płyną jednak z takiego uaktualnienia? Otóż dosyć radykalne. O ile w diagnozie dominującej na polskiej prawicy wróg, jakkolwiek potężny, jest jeden, a w (zwycięskiej) przyszłości rysuje się perspektywa państwa i rynku wolnego od patologii (ten element słusznie krytykuje Chevalier), o tyle w nowej diagnozie nie ma miejsca na świetlaną przyszłość. Podmiotowe, silne państwo – także w sensie regulatora gospodarki – musi takim pozostać nawet gdy wymrą wszyscy agenci. Uzdrowione państwo, które wycofuje się z rynku (w sensie: ograniczeń i reguł nakładanych na wielki kapitał), ale zarazem jest w stanie zapewnić równość reguł gry w społeczeństwie – nie ma racji bytu.

Druga sprawa. Faktem jest, że dzisiaj to polska prawica mówi głosem wykluczonych. Co więcej, to polska prawica odwołuje się do argumentu wspólnotowego (lewica rzadziej, a jeśli już do w odniesieniu do „wspólnoty postulowanej” raczej aniżeli tej realnie istniejącej – wierzę, że można takiego, umownego oczywiście, rozróżnienia dokonać). Często – czy to wprost, czy implicite – nawiązuje do tradycji „solidarystycznych” i piłsudczykowskich. Zarazem jednak – co podnosiło już wielu lewicowych krytyków rządów PiS – deklaracje te nie mają przełożenia na politykę społeczną i ekonomiczną. Nie twierdzę, że każdy polityk odwołujący się do wspólnoty musi być radykalnym socjalistą w sferze społeczno-ekonomicznej; ustanowienie pewnego, minimalnego choćby poziomu redystrybucji, ustanawiającego materialną, a nie tylko symboliczną, międzyobywatelską solidarność i wzajemną odpowiedzialność, uważam jednak za potrzebne.

Także w sferze symbolicznej można mieć do polskiej prawicy zastrzeżenia. Można się przykładowo zastanawiać czy element „łączący” społeczeństwo nie wymaga pewnego wzmocnienia względem radykalizmu wizji. Daleko mi do „polityki miłości”. Uważam również, że każda wizja wspólnoty musi być do pewnego stopnia „polemiczna”, a więc wykluczająca. Nie nawołuję też do porzucenia polityki historycznej, w której „czarne jest czarne, a białe jest białe”. Wydaje mi się jednak, że czegoś w tej wizji brakuje, czegoś, co było obecne w Solidarności, co umożliwiało, mimo całej ostrości podziału my-oni, próby porozumienia z „poziomymi strukturami PZPR”.

Ostatnią kwestią, do przemyślenia której namawiałbym prawicę, jest tożsamość w sferze symboliczno-obyczajowej. Wiele mówi się na prawicy o tradycji „Jagiellońskiej”. Nie tak dużo wcześniej lubił nawiązywać do niej Adam Michnik, więc w wersji „prawicowej” musiało to nawiązanie mieć charakter cokolwiek odmienny. I tak też, o ile Michnik podkreślał jej aspekt „wielokulturowościowy”, o tyle prawica widzi nawiązuje do samych niemal rozwiązań strukturalnych (I RP jako republikański system polityczny oraz jako rozwiązanie dylematów geopolitycznych). Oczywiście, można politykę historyczną Michnika odrzucić jako całkowicie mityczną i abstrakcyjną w rzeczywistości homogenicznego państwa narodowego. Zgoda. Tyle, że model „współistnienia” można „przekładać” na inne, nie-narodowe podziały w społeczeństwie, takie jak religijne, światopoglądowe, obyczajowe… Nie musi to być ani pełne podporządkowanie się „jedynemu” katolickiemu systemowi wartości, ani roztopienie wszelkich etycznych i kulturowych form w relatywistycznym tyglu (nie chodzi tu także o legitymizację obecnej u pewnej części polskiej lewicy wojującej postawy: precz z wszelką tradycją, precz ze wszystkim co „kościelne” – o niej pisał będę w drugiej części).

 

Cdn.

Trochę lewak, trochę prawak. Nieregularniak. kontakt: kazimierz.marchlewski@gmail.com  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka