W Polsce na nagłe zatrzymanie krążenia umiera rocznie 40 tysięcy osób – więcej niż w wypadkach drogowych, pożarach i udarach razem wziętych. Tymczasem dostęp do AED nadal jest przypadkowy, a większość obywateli nie wie, jak go użyć. Gdy inne kraje regionu szkolą setki tysięcy ludzi i budują zintegrowane systemy ratunkowe, Polska pozostaje w defensywie. To nie problem sprzętu, lecz decyzji. To nie brak środków, tylko brak wyobraźni. I czasu – którego przy NZK liczy się każda minuta.
NZK – ciche zabójstwo, głośne wyzwanie Jak polskie miasta (i my – obywatele) uczymy się ratować życie
„Każdy uciśnięty mostek da się wyleczyć. Martwego mózgu – nie.” – dr n. med. Jerzy Ładny, Polskie Towarzystwo Medycyny Ratunkowej.
Skala cichej epidemii
Nagłe zatrzymanie krążenia (NZK) to jeden z największych zabójców w Polsce. Co roku zabiera około 40 000 osób – więcej niż wypadki drogowe, udary i pożary razem wzięte. NZK nie wybiera – może dotknąć każdego: dziecka, dorosłego, seniora. Może zdarzyć się wszędzie – w autobusie, na przystanku, w pracy, podczas zakupów. I zwykle dzieje się w ciszy. Nie spektakularnie, jak w serialach. Człowiek po prostu osuwa się na ziemię. I jeśli nikt nie zareaguje – umiera.
AED – automatyczny defibrylator zewnętrzny – to urządzenie, które może uratować życie. Kosztuje średnio 5 000 zł. To tyle, ile jedna porządna sesja PR-owa. Ale dostępność AED w Polsce to wciąż loteria. Tabliczka z oznaczeniem AED hurtowo kosztuje kilkanaście złotych. Ale w projektach potrafi figurować jako wydatek rzędu 1 000–2 000 zł. System jest niespójny, często nielogiczny, nieprzejrzysty. Rzeczywistość, w której łatwiej zdobyć dotację na strefę relaksu niż na defibrylator, powinna budzić gniew.
Minuty, które decydują
Każda minuta bez pomocy po NZK oznacza spadek szans na przeżycie o 3–4%. Po 10 minutach szansa spada niemal do zera. Karetka zwykle przyjeżdża po 8–12 minutach. Zbyt późno.
Dlatego kluczowy jest świadek. Ktoś obok. Ktoś, kto nie spanikuje. Kto wie, co robić. Kto znajdzie AED i zadziała. Ale takich osób w Polsce jest dramatycznie mało. Rzadko który dorosły przechodził kiedykolwiek kurs pierwszej pomocy. Szkolenia są najczęściej punktowe, doraźne, prowadzone przez NGO, pasjonatów lub pobieżnie – w ramach standardowych szkoleń BHP w pracy, które często ograniczają się do krótkiego instruktażu, pokazowego filmu lub kilku minut wykładu bez praktycznych ćwiczeń. Uczestnicy rzadko mają okazję realnie przećwiczyć resuscytację czy obsługę AED – co sprawia, że taka forma edukacji zostaje jedynie teorią, nieprzekładającą się na gotowość do działania w sytuacji kryzysowej. A to powinna być polityka publiczna.
Jak miasta sobie radzą (albo nie)
Oto dane z lat 2020–2024, pokazujące jak różna – i często niewystarczająca – jest sytuacja w największych polskich miastach:
Miasto Przeszkoleni rocznie AED w przestrzeni (2024) Budżet na szkolenia i sprzęt
Kraków ~24 000 uczniów 46 105 000 zł
Poznań ~1 000 ~160 60 000 zł
Warszawa ~3 000 ≥420 765 000 zł + budżet obywatelski
Wrocław ~3 000 ≥140 brak jawnego budżetu
Łódź ~400 120 do 60 000 zł
Szczecin ~300 90 40 000 zł
Najczęściej przeszkoleni to uczniowie – nie dorośli. A przecież to dorosły najczęściej stanie się świadkiem nagłego upadku w sklepie czy autobusie. Kursy nie są powszechne, nie są obowiązkowe. Dostęp do AED jest nierówny. Nawet tam, gdzie liczba urządzeń wydaje się duża – ich rozmieszczenie jest problematyczne. Często są dostępne tylko w godzinach otwarcia budynków, zamknięte za drzwiami, bez informacji w przestrzeni publicznej. Są dzielnice w Warszawie, Poznaniu czy Gdańsku, gdzie do najbliższego AED trzeba iść ponad kilometr. To są białe plamy bezpieczeństwa.
Szczególnie dramatyczna jest sytuacja szkół. Te położone w dzielnicach peryferyjnych, oddalone od centrum, często nie mają dostępu do AED ani na miejscu, ani w najbliższym otoczeniu. To absurd – bo przecież dzieci, nauczyciele, rodzice – wszyscy są potencjalnymi ofiarami. I potencjalnymi ratownikami.
Historie, które ratują wiarę. Kiedy zwykli obywatele stają się ratownikami
• Koszalin 2024 – przechodnie użyli AED z „Punktu Życia”. Ofiara wróciła do zdrowia. W liście do miasta napisała: „Dziękuję ludziom, którzy się nie bali. Dzięki Wam zobaczyłem jeszcze moją wnuczkę.”
• Otorowo 2025 (Wlkp.) – ratownik i strażak z pomocą AED uratowali 74-latka w kościele. AED kupił lokalny przedsiębiorca. Uratowany był aktywnym działaczem lokalnej społeczności. Po wyjściu ze szpitala zaangażował się w propagowanie kursów pierwszej pomocy.
• Warszawa – Wola 2023 – strażnicy miejscy i przechodnie uratowali młodego mężczyznę. Jego żona nagrała podziękowania: „Dzięki Wam moje dziecko nie zostało sierotą.” Mężczyzna wrócił do pracy i do dziś wspiera miejskie inicjatywy związane z AED.
• Rzeszów 2022 – ratowniczka i student uratowali 59-latka w galerii handlowej. Po powrocie do zdrowia mężczyzna sam przeszedł kurs RKO. W rozmowie z lokalną gazetą powiedział: „Dostałem drugie urodziny. Chcę umieć dać komuś to samo.”
• Gdańsk 2023 – monitoring zauważył upadek, AED z kiosku uratował 40-latka. Po akcji wzrosło zainteresowanie kursami – przez dwa tygodnie wszystkie miejsca na darmowe szkolenia były zajęte. Sam uratowany mężczyzna zgłosił się jako wolontariusz do fundacji prowadzącej akcję.
• Tarnów 2023 – w autobusie miejskim 16-letni chłopak udzielił pierwszej pomocy nieprzytomnemu pasażerowi. Kierowca wykorzystał zamontowane w pojeździe AED. Uratowany 62-latek napisał potem do szkoły nastolatka: „Ten chłopak to mój anioł. Przez niego wciąż oddycham.”
• Białystok 2024 – kobieta straciła przytomność na stacji benzynowej. AED wiszący przy kasie uruchomił przypadkowy klient, wcześniej przeszkolony w pracy. Kobieta przeżyła. Jej syn opublikował później post: „Nie znam was, ale nigdy nie zapomnę, że uratowaliście moją mamę.”
Te historie mają wspólny mianownik: odwaga, sprzęt, i najważniejsze – umiejętności. To nie ministerstwa ratują życie. Robią to sąsiedzi, pasażerowie, klienci stacji. Obywatele.Strach. I prawo.
Badania pokazują, że większość z nas nie udziela pomocy, bo:
1. Boimy się, że zrobimy krzywdę – 73%
2. Nie jesteśmy pewni, co dokładnie robić – 56%
3. Boimy się odpowiedzialności prawnej – 41%
To fałszywe lęki – zarówno w wymiarze prawnym, jak i społecznym. Jako prawnik pragnę jednoznacznie podkreślić: zgodnie z art. 162 §1 Kodeksu karnego każdy obywatel ma obowiązek udzielenia pomocy osobie znajdującej się w stanie bezpośredniego zagrożenia życia, o ile udzielenie tej pomocy nie wiąże się z narażeniem własnego życia lub zdrowia. Zaniedbanie tego obowiązku jest przestępstwem, za które grozi odpowiedzialność karna – nawet do 3 lat pozbawienia wolności.
Jednocześnie polskie prawo wyraźnie chroni osoby niosące pomoc. Nie ma przepisu, który karałby za nieudolną, lecz szczerą próbę ratowania życia. Wręcz przeciwnie – obowiązuje zasada: lepiej pomóc niedoskonale, niż nie pomóc wcale. Żaden sąd w Polsce nie skazał osoby, która podjęła działania ratownicze w dobrej wierze, kierując się zasadą humanitaryzmu.
Również cywilnoprawnie, osoba udzielająca pomocy jest chroniona przed roszczeniami – o ile działała bez rażącego niedbalstwa. W praktyce: jeśli ktoś przystąpił do resuscytacji lub użył AED, nawet bez pełnej wiedzy, nie ponosi odpowiedzialności za negatywne skutki, jeżeli działał zgodnie z własnymi możliwościami i intencją ratowania życia.
Warto, by każdy obywatel znał nie tylko podstawowe zasady udzielania pomocy, ale też znał swoje prawa. Bo świadomość prawna jest częścią społecznej odporności.
Instruktorzy mówią jedno: wystarczy jedno szkolenie. Wystarczy raz poczuć, jak to jest. Wtedy ciało i umysł działają automatycznie. To kwestia odruchu.
BLS jako fundament bezpieczeństwa. Czego uczą nas Ukraina i nasi sąsiedzi
Ukraina pokazała brutalnie: BLS to nie wiedza dla ratowników, tylko umiejętność przetrwania. Dlatego:
• Moduł BLS-A (krwotoki, odma, oparzenia) powinien być obowiązkowy w każdej gminie – min. 8 h.
• Szkolenia hybrydowe: teoria online, praktyka z AED.
• Ćwiczenia masowe – raz w roku, w przestrzeni publicznej.
Zamiast tego inwestujemy w schrony, barykady, sprzęt wojskowy – zapominając, że najbliższe zagrożenie niekoniecznie przyjdzie z powietrza. Codziennie dziesiątki ludzi padają na ziemię z zatrzymanym sercem, a nikt nie wie, co robić. Nie wyciągamy odpowiednich wniosków z nauki, jaką daje nam sytuacja w Ukrainie. Tam szkolenie medyczne obywateli stało się elementem powszechnego bezpieczeństwa. U nas wciąż traktuje się je jako dodatek – zamiast fundamentu odporności społecznej. Tymczasem Ukraina wprowadziła konkretne rozwiązania: obowiązkowe szkolenia BLS i pierwszej pomocy dla uczniów i nauczycieli, powszechne kursy dla cywilów organizowane przez samorządy, organizacje wolontariackie i wojsko terytorialne, a także sieci punktów edukacyjnych z fantomami i symulatorami AED. W wielu miastach na Ukrainie szkolenie z RKO i działania w sytuacjach krytycznych staje się warunkiem udziału w wydarzeniach publicznych, pracy w urzędzie czy szkołach. To nie pokaz siły – to realne wzmacnianie społeczeństwa. Warto zaznaczyć, że również inne państwa naszego regionu – mimo mniejszych zasobów – podejmują konkretne działania w tym zakresie. W Czechach od 2021 roku funkcjonuje państwowy rejestr AED dostępny online i powiązany z numerem alarmowym. W Słowacji uruchomiono mobilne zespoły szkoleniowe, które odwiedzają wiejskie szkoły i urzędy. Na Litwie ratownicy medyczni obowiązkowo prowadzą szkolenia w szkołach średnich i dla administracji publicznej. W Estonii i Łotwie kursy pierwszej pomocy są elementem przygotowania obywatelskiego i edukacji obronnej. Te kraje pokazują, że nawet z ograniczonym budżetem można budować społeczną odporność – jeśli tylko ma się wolę polityczną i zaufanie do ludzi.
To nie fanaberia. To gotowość państwa do działania. A Polska nadal czeka, zastanawia się, a samorządy i rząd kierują pieniądze zupełnie gdzieś indziej. Dlaczego nie wykorzystujemy doświadczenia, jakie zdobyli medycy pola walki, organizacje społeczne, byli żołnierze i ratownicy medyczni? To są ludzie, którzy potrafią szkolić, działać i budować struktury gotowości w terenie. Dlaczego ten ogromny, cenny potencjał leży odłogiem? Dlaczego nie korzystamy z kompetencji, które już dziś mogłyby być kręgosłupem narodowego systemu szybkiej reakcji i edukacji obywatelskiej? Przecież nie kopie się studni, gdy pali się dom. Czas działać przed, a nie po – zanim tragedia znów wymusi ruchy pozorowane, zanim kolejny obywatel umrze, bo nikt nie był gotowy. Czy naprawdę chcemy nadal kierować się powiedzeniem „mądry Polak po szkodzie”? To najwyższy czas, by zająć się tym ważnym tematem na poważnie – nie w ramach kampanii wizerunkowej, ale realnego, systemowego działania na rzecz bezpieczeństwa obywateli.
Europejskie miasta ratują systemowo. Polska – punktowo i reakcyjnie
• Londyn – program „London Lifesavers”, budżet 15 mln zł, cel: 4 000 nowych AED + szkolenia dla całej młodzieży. Do końca 2024 r. przeszkolono ponad 80 000 uczniów i nauczycieli. W defibrylatory wyposażono wszystkie stacje metra, szkoły średnie oraz część miejskich autobusów. Projektowi towarzyszy intensywna kampania edukacyjna w mediach społecznościowych oraz obowiązek zgłaszania AED do publicznej bazy danych.
• Berlin – 1,6 mln euro rocznie na szkolenia dla wolontariuszy i pracowników administracji. Kursy Erste Hilfe są organizowane we współpracy z Niemieckim Czerwonym Krzyżem, a miasto refunduje sprzęt edukacyjny dla organizacji pozarządowych. Berlin wprowadził także pilotażową aplikację powiadamiającą przeszkolonych obywateli o przypadkach NZK w pobliżu, zwiększając szansę na szybką interwencję.
• Paryż – 2 mln euro rocznie na program „Gestes qui sauvent” (Gesty, które ratują), finansowany przez merostwo i służby ratownicze BSPP. Program obejmuje obowiązkowe szkolenia w szkołach i firmach zatrudniających powyżej 50 osób, a także warsztaty otwarte w bibliotekach i centrach kultury. Paryż dysponuje ponad 1 200 AED zlokalizowanych w przestrzeni miejskiej, z czego 85% jest dostępnych całodobowo. W wybranych dzielnicach działają punkty „Trained First Responders” – lokalni wolontariusze z uprawnieniami BLS, którzy mogą być wezwani przez aplikację w razie wypadku.
• Amsterdam – wdrożono program „HartslagNu”, który integruje system lokalizacji AED z siecią ponad 200 000 przeszkolonych ochotników. W sytuacji nagłego zatrzymania krążenia system automatycznie powiadamia najbliższych ratowników-amatorów oraz wskazuje lokalizację najbliższego AED. Projekt finansowany jest ze środków państwowych i wspierany przez ubezpieczycieli.
• Kopenhaga – od 2022 r. wszystkie nowe budynki użyteczności publicznej muszą być wyposażone w AED, a dane o ich lokalizacji są automatycznie rejestrowane w krajowym systemie ratownictwa. Władze miasta finansują również mobilne zespoły edukacyjne odwiedzające szkoły i zakłady pracy.
• Wiedeń – prowadzi program „Lebensretter Wien”, w ramach którego przeszkolono już ponad 100 000 mieszkańców, a AED są dostępne w każdym urzędzie dzielnicowym, metrze, centrach handlowych i większości szkół. Austriacki Czerwony Krzyż koordynuje bezpłatne kursy BLS z dofinansowaniem miasta.
A my? Nadal liczymy defibrylatory na palcach. I myślimy, że to „temat medyczny”. To temat polityczny i obywatelski. Dla porównania – w czasie, gdy Wiedeń przeszkolił ponad 100 000 osób, a w Amsterdamie aktywnych jest ponad 200 000 ratowników-ochotników, w Polsce od 2020 do 2024 roku liczba przeszkolonych obywateli w dużych miastach rzadko przekraczała 3 000 rocznie – nawet w największych ośrodkach jak Warszawa czy Wrocław. Oznacza to, że to brutalna liczba: przez pięć lat Polska nie osiągnęła nawet 10% tego, co inne miasta Europy zrealizowały w ciągu zaledwie jednego roku. Gdy Amsterdam w 12 miesięcy aktywizuje 200 tysięcy ratowników-ochotników, my w tym samym czasie szkolimy 3 000 osób w stolicy. To nie tylko dysproporcja. To katastrofa systemowa, wynikająca z braku wizji i elementarnej odpowiedzialności państwa za życie obywateli.. Skala zaniedbań i brak ambicji systemowej nie pozostawiają złudzeń – to nie kwestia pieniędzy, ale priorytetów. Nasz brak przygotowania na udzielenie pomocy jest przerażający. Czas przestać czekać i zacząć naciskać na polityków oraz samorządowców, by traktowali ten temat z należytą powagą. Sprawa przecież dotyczy naszego życia – życia naszych dzieci, rodziców, sąsiadów i nas samych. To najwyższy czas, by ten temat przestał być odkładany na później. Potrzebujemy ogólnopolskiej strategii, która wykorzysta istniejący potencjał: wiedzę ratowników medycznych, doświadczenie żołnierzy, umiejętności instruktorów organizacji społecznych. Nie można dłużej ignorować tego, co już mamy – ludzi gotowych do działania, sprzęt czekający w magazynach, wiedzę, którą można przekazać dalej. Skoro inne kraje naszego regionu potrafią, to dlaczego Polska wciąż nie działa? Czy naprawdę musi dojść do kolejnej tragedii, byśmy zaczęli traktować bezpieczeństwo obywateli jako sprawę elementarną? Wojna w Ukrainie uczy nas, że wiedza medyczna to nie luksus. To element przetrwania. Tam każdy uczeń zna podstawy pierwszej pomocy. Szkolenie BLS-A jest obowiązkowe. Kursy są powszechne, prowadzone przez samorządy, organizacje społeczne, wojsko terytorialne.
U nas? Brak planu. Brak koordynacji. Brak politycznej woli. A przecież mamy zasoby – medyków, instruktorów, żołnierzy, strażaków. Mamy sprzęt. Tylko decyzji brak.
Co możemy zrobić już teraz
• Jawność danych – ile AED, gdzie, za ile, kto przeszkolony.
• Fundusz 500+ AED – rządowy, lokalny, przejrzysty.
• Trójstopniowy model „Szkoła – Firma – Ulica” – powszechna edukacja.
• Ulgi podatkowe dla fundatorów AED.
• Rejestracja AED w bazie GIS i integracja z numerem alarmowym 112.
• Kampania społeczna – bez PR-u, bez ściemy. Z udziałem ekspertów, praktyków i rodzin uratowanych.
Puenta
To nie temat medyczny. To temat polityczny. I społeczny. Dotyczy każdego z nas. Tego, czy przeżyjemy my, nasze dzieci, nasi rodzice.
Polska ma ludzi. Ma wiedzę. Ma sprzęt. Potrzebuje decyzji. Systemu. I odwagi, by przestać udawać, że wszystko jest w porządku.
Czas przestać czekać. Czas działać. Bo życie się nie wręcza. Życie się ratuje. Cicho. Bez fleszy. Ale skutecznie.
Założyciel i redaktor obywatelskiego projektu publicystycznego „Kontra”.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo