Żurawia po powstaniu.Widok od Placu Trzech Krzyży ku Marszałkowskiej i Żulińskiego. Za: http://fotopolska.eu/105817,foto.html
Żurawia po powstaniu.Widok od Placu Trzech Krzyży ku Marszałkowskiej i Żulińskiego. Za: http://fotopolska.eu/105817,foto.html
Jacek Korabita Kowalski Jacek Korabita Kowalski
646
BLOG

Gołębiarze i piżama (Nieznane wspomnienia ’44 nr 13)

Jacek Korabita Kowalski Jacek Korabita Kowalski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

 

NA POCZĄTEK:
POSZUKIWANIE GOŁĘBIARZY

 

Autor, który jako wywiadowca „Anny” zasadniczo nie mógł, ale też nie chciał ujawnić swojego powstańczego mp, miał na kwaterze przy Żurawiej niejasną opinię. I nic dziwnego. Nikt nie znał go bliżej, a on wychodził rano, wracał wieczorem (zawsze bez powstańczej opaski – którą zdejmował przed przyjściem na swoją ulicę) i nie mówił, co robi. Doszło do tego, że niektórzy uważali go za jednego z niemieckich „gołebiarzy”. Tu wyjaśnijmy: mieszkańcy Warszawy byli przekonani, że zagrażają im liczni niemieccy strzelcy ukryci na poddaszach kamienic po „powstańczej” stronie. Te obawy były słuszne, ale niewątpliwie wyolbrzymione. W tym sensie, że morderczy „obstrzał” snajperów pochodził bodajże częściej z pozycji po stronie niemieckiej; zwłaszcza w przypadku rykoszetów łatwo można było ulec złudzeniu, że strzelec znajdował się po stronie powstańczej. No, ale właśnie po to snajperzy strzelali, żeby siać terror i zamieszanie. W przypadku ulicy Żurawiej zagrożenie stanowił przede wszystkim niemiecki „obstrzał” z wysokiego budynku Telekomunikacji przy ulicy Poznańskiej (we wspomnieniach Autora budynek ten występuje jako Poczta), który zamykał perspektywę ulicy Żurawiej i Żulińskiego.

 

Żeby rozwiać wątpliwości współlokatorów, Autor najpierw osobiście budował barykadę wpoprzek Żurawiej, a potem - jak następuje.

 

[W momencie zagrożenia wyjawiłem na osobności moje personalia szefowi „Komitetu Blokowego”] jednak nie dano mi spokoju. Wyznaczono mnie i drugiego do skontrolowania poddasza. [Nikt nie chciał uwierzyć, że nie mam broni – „no jakże, coś Pan tam ma”. Wziąłem dla pozoru jakiś kij, żeby nie wyglądać jak zupełnie bezbronny – i poszliśmy] Chodziło o wymacanie tego „Gołębiarza”[, który rzekomo grasował na naszej ulicy].

 

Muszę się przyznać, że w tym wypadku miałem dużego „pietra”. Chodziłem po ciemku po nieznanych mi strychach, a członkowie Komitetu Domowego tak mnie nastraszyli, że w końcu w tego rzekomego gołębiarza po trochu uwierzyłem. Na dodatek mój towarzysz gdzieś się zabłąkał i zostawił mnie samego. Po przeszło godzinnym „patrolowaniu” wycofałem się. Obserwując [przez okienka strychu] ślady pocisków na gzymsach dachowych wzgl. okiennych, nabrałem przekonania, że obstrzał nie pochodził od „gołębiarzy”, a ze stanowiska nieprzyjaciela na Poczcie przy ul. Poznańskiej. Mogły to być pociski rykoszetowe.

 

PRZECZUCIE NIEBEZPIECZEŃSTWA

 

[…] w paru wypadkach wyczucie niebezpieczeństwa uratowało mnie – jeśli nie od śmierci to w każdym razie od innych przykrych rzeczy. […] [Oto] jeden wypadek […].

 

Jak zdaje się już wspomniałem, mą główną sublokatorską kwaterą było mieszkanie przy ulicy Żulińskiego [wł.: Żurawiej], które zajmowałem w czasie powstania – do czasu tego z kolei opowiadania.

 

MOJE MIESZKANIE I MOJE Z NIM KŁOPOTY

 

Jak już wspomniałem, nie wiem, czy da się jeszcze ustalić, pod jakim numerem przy Żurawiej mieszkał Autor. Opisywana przezeń, zbombardowana kamienica musiała stać dość blisko Marszalkowskiej, skoro Autor mylił (?) nazwę „Żurawia” z „Żulińskiego” (takie miano nosił przed wojną odcinek Żurawiej na zachód od ulicy Marszałkowskiej). Wspomnienia Stefana Laube (TU), który mieszkał przy Żurawiej 4a (tuż przy Placu Trzech Krzyży, a zatem od Marszałkowskiej daleko), sugerowałyby, że mogłoby chodzić o tę włąśnie kamienicę nr 4a – ale przecież podobnych wydarzeń liczono wówczas na dziesiątki czy setki… (TU)

 

Wynajmowałem pokój od dość zamożnej, starszej rodziny bezdzietnej – mąż i żona. Mąż, już wówczas emeryt, był członkiem orkiestry w operze Warszawskiej – flet czy podobny instrument. W czasie powstania, wczesnym rankiem wychodziłem na swój punkt zborny przy ulicy Marszałkowskiej i wracałem na ogół dopiero dość późnym wieczorem.

 

Było to z czasem dość uciążliwe, zwłaszcza gdy z powodu zagęszczających się obstrzałów trzeba było w dużej mierze korzystać z przejść podziemnych – piwnicznych – po prostu porobiono otwory w murach między sąsiadującymi piwnicami na poziomie piwnic. Oczywiście w miarę konieczności można było korzystać także z ochrony ulicznych barykad.

 

Najbardziej kłopotliwym był zwykle wieczorny powrót. O ile się nie mylę, już o godzinie 8.00 obowiązywała tak zwana godzina policyjna. Można było oczywiście poruszać się po ulicach i po tej godzinie, jeżeli się znało hasło, które trzeba było podawać kręcącym się wartownikom. Przy takich okazjach mogły powstać nieporozumienia.

 

NIEPRAWOMYŚLNE PRZESUWANIE KRZESEŁ

 

Z tych i innych względów nosiłem się od dłuższego czasu z zamiarem przeniesienia do budynku, w którym ulokowana była nasza radiostacja. Jednak z terminem przeprowadzki zwlekałem, bo w zajmowanym mieszkaniu, dość wygodnym i dobrze utrzymanym, nie było żywej duszy. Właściciele mieszkania dla ostrożności i obawy przed bombardowaniem przebywali stale w piwnicach. W mieszkaniu mogłem przyjmować różnych ludzi, odbywaliśmy różne narady. Gdy mych gości noc zaskoczyła, mogli śmiało na noc rozlokować się wygodnie na miejscu. Moja gospodyni zwracała mi nawet uwagę, że za często korzystam z pomieszczeń do mnie nie należących.

 

Pewnego razu dla mych gości musiałem przesunąć ze znajdującego się obok mego mieszkania „salonu” parę krzeseł, z których jedno zapomniałem przesunąć z powrotem na stare miejsce. Zarzuciła mi, że dekompletuję meble i upominała, bym je odstawił do saloniku.

 

PRZEPROWADZKA I BOMBARDOWANIE

 

Pewnego jednak wieczoru postanowiłem ostatecznie się przekwaterować i przenieść – na razie chociaż część rzeczy. Coś mnie tknęło, by z tą przeprowadzką nie zwlekać. Zacząłem się na gwałt pakować, co zakończyłem późną nocą. Wczesnym rankiem z żalem zabrałem tyle rzeczy, ile można było unieść. Po resztę miałem niezwłocznie wrócić. W drodze powrotnej, gdy już byłem blisko domu, napotkałem na właścicieli mego mieszkania. Informują mnie, że już nie mam po co wracać, bo duża część mieszkań została zdemolowana od pocisku, w tym i mój pokój. Pani gospodyni była szczególnie przygnębiona i zrobiła mi wymówkę, że zginęło przy tej sposobności krzesło salonowe, którego mimo jej uwag nie przesunąłem z powrotem do jej saloniku.

 

PIŻAMA

 

Gdy zaszedłem, na miejscu zobaczyłem przykry widok. Od pocisku wszystkie kondygnacje jednego pionu mieszkań, a raczej izb opadły od góry do dołu w kształcie ręcznej harmonijki. Z dołu było jedynie widać mój piec kaflowy i wiszącą na nim pidżamę, której nie zdążyłem zabrać. Próbowałem wejść na górę po tej harmonijce, czy nie uda mi się czegoś z mych rzeczy zauważyć i wyciągnąć, ale bezskutecznie. Powiedziano, że zginęło w tej zawalonej części mieszkań 12 osób. Byłbym trzynastą ofiarą, gdybym na czas mieszkania nie opuścił.

 

Wszystko razem stało się mniej więcej w ciągu niespełna pół godziny. Gdybym był się nie śpieszył, to byłbym trupem pogrzebanym w gruzach na amen.

 

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

 

Autor: Stanisław Michałowski (Kórnik 1903 – Kórnik 1984), przed ‘39 m.in. wiceprezydent Grudziądza, poseł na sejm i działacz Związku Zachodniego; podczas wojny w podziemiu, do 1944 roku oficer KG AK (m.in. w Biurze Informacji i Propagandy), w powstaniużołnierz-wywiadowca radiostacji „Anna”, w roku 1945 podsądny „Procesu szesnastu” w Moskwie ‘45, w PRL więziony w latach 1948-1952, po 1970 wrócił do rodzinnego gospodarstwa, w latach 1980-1981 założyciel i działacz NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych.

 

Opracowano: na podstawie maszynopisu pt. „Osobiste sprawy życia mego” oraz nagrań zarejestrowanych w ostatnich latach życia Autora przez jego wnuka, czyli niżej podpisanego; wszystkie powyższe materiały są tegoż podpisanego własnością i w części dotyczącej powstania (prócz kilku drobnych fragmentów przywoływanych w internecie) nie były jeszcze publikowane. Wybór, którego tu dokonałem, jest arbitralny i niekoniecznie respektuje kolejność oryginału. Wszelkie opuszczenia zaznaczam trzykropkami w nawiasach kwadratowych; teksty umieszczone w takowych nawiasach są moimi uzupełnieniami & objaśnieniami; drobniejszych poprawek redakcyjnych nie sygnalizuję; zastrzegam, że z aparatu krytycznego zrezygnowałem, przeważnie nie sprawdzam, na ile autora wspomnień zawiodła pamięć – z wyjątkiem wybranych szczegółów. | Jacek Kowalski |

 

Zobacz galerię zdjęć:

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura