1. Nie ma lewicy bez sarmatyzmu
Właśnie jeden z moich znajomych napisał w pewnym naukowym czasopismie, że obecnie polskie środowiska lewicowe „posługują się dyskursem sarmackim jako antytezą swych własnych poglądów” i to naznacza te środowiska tak silnie, że „trudno dziś sobie wyobrazić tożsamość ideową polskiej lewicy bez lustra sarmatyzmu”[1].
Krótko mówiąc, bez współczesnego „sarmatyzmu" (domniemanej „reaktywacji" historycznego „sarmatyzmu”, który powołany został do życia przez badaczy, skądinąd zacnych, czasów PRLu[2]) lewica mogłaby nie istnieć, albo istnieć słabo. Bo w końcu - to już mój wniosek - aby istnieć, musi mieć wroga. Ponieważ zaś na razie trudno jeszcze wprost atakować Ewangelię (zbyt kojarzyłoby się to z atakiem na wartości przez samą lewicę teoretycznie uznawane, a wcześniej z atakiem na św. Jana Pawła II - samozabójczym - obecnie zaś z atakiem na Ojca Świętego Franciszka, którego lewica wykorzystuje niezależnie), najlepiej więc uderzać w polskie wcielenie ewangelicznej wiary, czyli domniemany „sarmatyzm", który może pełnić funkcję chłopca do bicia jako pars pro toto wszystkiego, co religijne, czytaj najgorsze, czytaj katolickie i zapisaczone (vel zapijaczone). Ostatnio wyartykułowano mocno w internecie jeszcze jedną „prawdę” tego rodzaju, a mianowicie tezę, wedle której...
2. ...Ukraińcy to Murzyni…
…bo nasze Kresy to dawna polska kolonia. Bzdura? O, tralala, są narzędzia – naukowe rzekomo i oczywiście – które pozwolą powiedzieć: „pod pewnym względem owszem”, bo „niektóre cechy wskazują”. A skoro tak, to „tak jakby”, a skoro „tak jakby” no, to do sformułowania diagnozy, że „faktycznie” już tylko jeden krok. I nastepuje utożsamienie, w którym czytamy na serio, że
los ludności autochtonicznej na Kresach […] był zbliżony, niemal identyczny z tym, który był udziałem Murzynów, Indian i innych nie-białych. [3]
Tak w necie na historia.wp.pl Robert Jurszo pisze. Oto już mamy nowe pola walki dla Reduty Dobrego Imienia, którą ci, którzy chcą, uczenie wyśmieją, bo przecież diagnoza czyniąca z Ukraińców – Murzynów podparta została naukowym zapleczem w postaci, na przykład, publikacji Daniela Beauvois i Jana Sowy.
A jak to według mnie było i jest z Kresami, Danielem Beauvois i Janem Sową, piszę obszerniej dziś na Pch24.pl, tu:http://www.pch24.pl/kresy-jako-krwawa-kolonia-,36878,i.html
No a teraz czas przypomnieć, iż ów ostatni J. S. zasłynął niedawno twierdzeniem, że...
2. ...sarmatyzm równy faszyzmowi jest...
…jako że Jan Sowa pragnie, aby, cytuję: „wszelkie pozostałości sarmatyzmu zostały zakazane na równi z faszyzmem, bo sarmatyzm to kultura materialnie ufundowana na niewolnictwie, a więc zbrodni przeciw ludzkości” [4]. Na szczęście, pomyślałem sobie czytając toto, w świetle mych wynurzeń o tym, że sarmatyzm nie istnieje, nikt mnie już o sarmatyzm czyli faszym nie posądzi. Naiwny byłem i w błedzie, bo właśnie ostatnio przynajmniej trzech badaczy po lekturze mojej (wydanej przed dekadą) ksiażki o Sarmacji, w której piszę, że
słowo „sarmatyzm” już mnie nie obchodzi, jako termin nazbyt obelżywy i mylący[5]
zakwalifikowało mnie ni mniej ni więcej tylko jako opisujacego i wyznającego sarmatyzm właśnie. Czyli zostałem potraktowany jako ktoś, komu wmawia się alkoholizm na podstawie głoszonego przezeń twierdzenia, że nie jest alkoholkiem („bo tak twierdzą wszyscy alkoholicy”). Trudno mi to zakwalifikowanie wytłumaczyć czym innym, jak brakiem lektury lub pobieżnością lektury tekstu mego. Tak czy siak zostałem faszystą.
3. Alternatywy trzy
A tłumaczyłem w nim (w tym tekście), że spuścizną Sarmacji (nie sarmatyzmu, którego nieistnienia starałem się dowieść) jest w dzisiejszych czasach przede wszystkim „dziedzictwo szlachetne” czyli dziedzictwo rzeczy wzniosłych, aczkolwiek istnieje także i „przeklęty spadek” sarmackich rzeczy niskich. Tłumaczyłem, że każda kultura ma swoje obrzeża, w związku z czym także i Sarmacja miała takowe obrzeża – swój duchowy śmietnik. Wskazywałem jednak, że żywić się trzeba tym, co w sarmackiej tradycji jest centralne i wzniosłe (i to się dzieje – ta wzniosła tradycja żyje, tyle, że o dziwo mało kto ją dostrzega, nawet jeśli się nią żywi). Przy okazji zauważałem, że na obrzeżach kultury, poza owym duchowym śmietnikiem (którym też żywią się niektórzy), pozostaje w dzisiejszej Polsce już tylko duchowa pustynia. Myślałem o ateistycznej lewicy rzecz jasna. Ale nie jako o alternatywie (wedle słownika alternatywy muszą być dwie, nie więcej, a to już byłaby trzecia).
Jaki owo moje tłumaczenie miało skutek? Otrzymałem odpowiedź uczonego:
Z wywodu tego [przez Kowalskiego zapisanego] wynika, że lepszy duchowy śmietnik, czyli masowa wersja polskiego katolicyzmu, niż duchowa pustynia, czyli współczesne formy ateizmu. Alternatywy zatem nie ma, bo lepiej pożywiać się odpadkami niż piaskiem.[6]
Autor powyższego wywodu o tyle prawdę napisał, że faktycznie uważam, iż lepsza jest masowa wersja katolicyzmu, niż współczesne formy ateizmu. Tyle, że nie zauważył, iż nie wskazywałem dwóch alternatyw lecz trzy możliwości: tradycję wzniosłą, duchowy śmietnik lub duchową pustynię. I propagowałem nie śmietnik, lecz skarbiec. No, ale rozumiem, że lewicowy krytyk Sarmacji niejako z natury nie jest zdolny dostrzegać sarmaciej spuścizny wzniosłej. Lewicy potrzeba złej legendy Sarmacji, a nie wzniosłej, potrzeba jej sarmatyzmu wedle PRLowskich definicji, i niczego więcej. Reszta, nawet jeśli istnieje i dobija się o dostrzeżenie, nie jest dostrzegana, bo po co.
[1] Jakub Niedźwiedź, Sarmatyzm, czyli tradycja wynaleziona, „Teksty Drugie” 1 / 2015.
[2] Termin „sarmatyzm” powstał w XVIII wieku, potem na długo wypadł z obiegu; odgrzano go w latach PRLu, w zupełnie nowym znaczeniu. Wywołał go z piekła historii zacny skądinąd badacz kultury i sztuki staropolskiej, a inni ponieśli go dalej modyfikując. Nie ma zadowalająco ścisłej definicji terminu, ale tak czy siak kariera tegoż słowa miała za tło negatywną interpretację „ideologii szlacheckiej” Pierwszej RP. Co było na rękę panom PRLu. Dziś słowo to bierze się często za dobrą monetę, odświeża, tłumaczy tak czy owak, usiłuje się doprecyzowywać je indywidualnie, ale zamieszanie wokół niego wciąż trwa i jest niemożebne. O czym kiedy indziej i gdzie indziej.
[5] Jacek Kowalski, Niezbędnik Sarmaty, Poznań 2006.
[6] Przemysław Czapliński, Plebejski, populistyczny, posthistoryczny. Formy polityczności sarmatyzmu masowego, „Teksty Drugie” 1 / 2015.
Inne tematy w dziale Kultura