Oglądałem uważnie dotychczasowe debaty telewizyjne prowadzone przed różnymi wyborami. Oglądałem też tę niedawną, jaka miała miejsce przed wyborami 10 maja 2020, które się nie odbyły. Jestem również wnikliwym obserwatorem wszelkich programów telewizyjnych z udziałem polityków różnych opcji. Biorąc pod uwagę wszystkie te doświadczenia i obserwacje, proponuję nowy kształt kolejnych przedwyborczych debat telewizyjnych, który zapewni prawdziwy pluralizm w prezentacji poglądów i programów kandydatów. Zaoszczędzi też dużo cennego czasu telewizji publicznej, także czasu telewidzów, a jednocześnie pozwoli uznać, że odbyła się ożywiona i uczciwa debata kandydatów, umożliwiająca wyborcom podjęcie decyzji przy urnach.
Najbardziej istotnym elementem propozycji jest ustalenie nowych reguł debaty. Zgromadzeni w telewizyjnym studio kandydaci, stojący przy wcześniej wylosowanych stanowiskach, będą odpowiadać na pytania dziennikarzy. Nowością będzie to, że będą oni odpowiadać jednocześnie. W ten sposób skróci się czas debaty, nabierze ona pożądanej dynamiki i stworzy absolutnie równe szanse wszystkim kandydatom, a telewidzowie sami wybiorą, kogo chcą słuchać.
Także pluralistycznie dobrani dziennikarze, np. M. Olejnik (TVN), A. Gozdyra (Polsat) i A. Klarenbach (TVP), będą zadawać swoje pytania jednocześnie, a kandydaci wybiorą sobie sami te pytania, na które zechcą odpowiedzieć. Można rozważyć, czy dziennikarzom tym nie pozwolić na włączanie się z własnymi uwagami w trakcie odpowiedzi kandydatów, by debacie nadać pewnej swojskości, przybliżając ją do zwykłych programów telewizyjnych, w których udział biorą politycy.
Podejrzewam, że taka debata miałaby lepsze oceny, niż dotychczasowe debaty. Każdy uczestnik mógłby pochwalić się, że brał udział w debacie przedwyborczej, a wyborcy cieszyć się z tego, że ją obejrzeli i nie stracili zbyt wiele czasu, zarazem nie dowiedzieli się mniej, niż podczas wcześniejszych debat. Pełny obiektywizm i równość warunków wykluczyłyby skargi i podejrzenia o manipulacje, a zaplecze polityczne każdego z kandydatów mogłoby śmiało i bez jakichkolwiek wahań twierdzić, że ich kandydat wygrał debatę. Po takiej debacie wyborcy ruszyliby do urn i głosowali „bez skreśleń” jak to czasem wcześniej bywało.