Kiedyś, w odpowiedzi na jakieś bezpodstawne oskarżenia, przywołałem epizod z mojej politycznej przeszłości, gdy po napisaniu listu do gen. W. Jaruzelskiego dotknęły mnie represje. Odezwało się wtedy kilku komentatorów, m.in. dr Jerzy Bukowski – Sowiniec, z sugestią bym opublikował w S24 ten list do generała. Nie zrobiłem tego, ponieważ sam list jest dosyć długi, ale co ważniejsze, wiąże się z dłuższą historią, którą koniecznie trzeba przy takiej okazji opowiedzieć. Zrobię to teraz, aby odpocząć od utarczek na temat bieżącej polityki, bo ostatnio to, co dzieje się w S24 jest coraz trudniejsze do zniesienia.
Wiem, że muszę to przedstawić w odcinkach i zacznę od wstępu, w którym opiszę wcześniejsze wydarzenie związane bezpośrednio z tym, co później nastąpiło. Kolejne odcinki będą numerowane i zamieszczone pod wspólnym tytułem. Nie mam pojęcia ilu będzie zainteresowanych czytelników, ale nie spodziewam się tłoku.
Moja wygrana potyczka z MSW w PRL (I)
Po blisko dwuletnim pobycie naukowym w USA powróciłem z rodziną w kwietniu 1984 do Polski, a jesienią ponownie zjawiłem się w West Lafayette IN, gdzie w Purdue University i w Argonne National Laboratory prowadziłem badania w blisko 30 lat trwającej współpracy naukowej. Podczas kilkutygodniowych pobytów zawsze mieszkałem rodzinnie, w domu mojego dobrego przyjaciela, który był też głównym miejscem kontaktu miejscowej Polonii. Sam miałem znakomite relacje z tymi Polakami, którzy zwykle czekali na wysłuchanie bogatych relacji z tego, co dzieje się w Polsce. Tym razem był to napięty czas w październiku 1984, gdy cała uwaga Polaków skupiała się na tragicznych wiadomościach o losach ks. Jerzego Popiełuszki. W ostatni dzień mojego pobytu zorganizowaliśmy wieczór pożegnalny, na którym głównie pojawili się Polacy. Wielu z nich przyniosło listy do swoich bliskich, które miałem przekazać adresatom na lotnisku w Warszawie. Wiedziałem, że spotkanie potrwa do głębokiej nocy, więc walizkę miałem już gęsto spakowaną i wszystkie te listy wrzucałem do podręcznej torby. Bardzo późno pojawił się jeszcze jeden Polak, który przekazał mi stos książeczek wydanych w miniaturowej formie przez „editions SPOTKANIA”, które mogę zabrać do Polski jeśli zechcę. Było tych książeczek ponad trzydzieści, z wieloma kopiami „Donosów” Mrożka, ale także wydania Kultury, czy T. Żenczykowskiego „Dwa Komitety 1920 1944”. Nie przeglądałem tego i wszystko się zmieściło w tej samej podręcznej torbie. Niewiele spałem tej nocy, bo wcześnie rano ktoś mnie odwiózł na lotnisko.
Po lądowaniu w Warszawie, bez żadnych przeszkód i bez kontroli bagażu znalazłem się w grupie warszawiaków, którzy czekali na listy. Rozdałem je, a na ich miejsce wrzuciłem do torby potężny plik zdjęć (ponad 50), który wręczyła mi jedna z oczekujących na mnie znajomych. Były to zdjęcia z pogrzebu ks. Popiełuszki, który odbył się w Warszawie poprzedniego dnia. Zmęczony zrezygnowałem z jazdy pociągiem do Krakowa i udałem się na lotnisko krajowe, ciesząc się, że udało mi się kupić bilet, a najbliższy lot już miał odprawę. Nadałem walizkę na bagaż i wtedy uświadomiłem sobie, że mam te książeczki w torbie, a w rejsach krajowych każdy bagaż skrupulatnie kontrolują. Machnąłem ręką, bo któż może się przyczepiać do niewinnych książek i wlazłem do kabiny. Jakiś umundurowany kazał mi otworzyć torbę i wsunął swoją łapę, a po chwili wyjął garść książeczek i z satysfakcją warknął: „Ciekawe i dużo pan tego przewozi!” Akurat trzymał „Donosy” Mrożka, więc powiedziałem: „Nie tylko ciekawe, nawet zabawne, czytał pan? To taki drobny prezent dla przyjaciół, bo czasy dość ponure”. Wyjął wszystkie książki, także zdjęcia z pogrzebu ks. Jerzego i kazał mi czekać, a po chwili wrócił i musiałem udać się z nim do transportu bagażu, by odszukać moją walizkę. Przeszukanie walizki przez dwóch umundurowanych trwało chyba pół godziny, nawet pasta do zębów była ściskana, by coś znaleźć, ale niczego podejrzanego nie było. Znowu gdzieś poszli, a za chwilę ten pierwszy wrócił i wręczył mi plik zabranych zdjęć: „To panu wolno mieć”. „A książki?” zapytałem, „dlaczego mi pan nie oddaje książek”. „Bo tych książek nie wolno wwozić”. Kompletnie nie byłem zdenerwowany, a jedynie bałem się, że samolot beze mnie odleci. Zapytałem” „Jak to? Skąd ja mam to wiedzieć? Czy jest jakaś lista zakazanych książek, których nie wolno wwozić?”
Był już wściekły i rzucił: „Pan sam powinien wiedzieć”. Odpowiedziałem: „Nie proszę pana, ja nie mam żadnego obowiązku, by domyślać się których książek wy nie lubicie, tym bardziej gdy chodzi o tak niewinne książki”. Poirytowany wyrzucił z siebie: „Jeśli docent z naukowego instytutu nie wie, co mu wolno wwozić, a czego nie wolno, to pan już nie wyjedzie za granicę”. Odpowiedziałem: „Mam nadzieję, że to nie zależy od takich ludzi jak pan”.
Nadałem na nowo walizkę na bagaż i dowieziono mnie do samolotu, który z mojego powodu był ok. 20 minut opóźniony. Ale czekali na mnie i tylko dwóch zomowców z pistoletami maszynowymi, stojących w rozkroku z obu stron przejścia między fotelami, uświadamiało mi do jakiej Polski z radością wróciłem.
Nie przejąłem się zbytnio tym wydarzeniem, a odsunąłem go w niepamięć, gdy w kwietniu 1985 bez przeszkód wyjechałem na konferencję do Kijowa. Wprawdzie Kijów to inny kierunek, niż Zachód, ale posługiwałem się tym samym paszportem służbowym i nikt mi go nie odebrał.
….CDN….
Jestem emerytowanym profesorem w dziedzinie fizyki jądrowej. Zawsze występuję pod własnym nazwiskiem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo