R.Broda –zapisek31 – 3 sierpnia 2006
Rocznica Powstania Warszawskiego…
…wreszcie zyskała właściwą rangę. Jakaż to ulga, gdy po wielu latach tzw. wolności, Polską rządzą ludzie, którzy doceniają wagę tej rocznicy, którzy pragną na nowo obudzić to, co w naszej narodowej tożsamości jest najbardziej istotne. Jakaż to satysfakcja widzieć uradowane twarze Powstańców, którzy zdołali doczekać tego czasu, idąc przez gehennę wielu cierpień, przez lata poniżenia i zapomnienia. Jaki żal, gdy człowiek uświadamia sobie, że cała ta generacja tak wspaniale uformowanych ludzi, którzy jakimś cudem przetrwali, będzie się stale pomniejszać odchodząc na wieczną wartę.
Wdzięczność dla Prezydenta RP - Lecha Kaczyńskiego, który w imię restauracji prawdy, siłą własnego zamierzenia zainicjował dwa lata temu przełomową oprawę dla 60-tej rocznicy Powstania, przeplata się z goryczą, dlaczego wcześniej zaniechano dokonania tego przełomu. Czy w tym zaniedbaniu nie zawiera się krzycząca symbolika oszustwa zmian po 1989 roku? Czy nie jest to istotna wskazówka o brakach w sposobie myślenia o Polsce L.Wałęsy i innych ludzi wyniesionych sztucznie do przywództwa, na które nie zasłużyli?
Przy pewnym niedużym wysiłku można było nawet z odległego Krakowa włączyć się we wzruszenia obchodów rocznicowych, choć skąpstwo relacji telewizyjnych (apelu poległych w ogóle nie pokazano) pokazuje, że wciąż jeszcze nie mamy Polskiej Telewizji. Od wzruszeń minęły jednak już dwa dni i warto sięgnąć po inną refleksję dotykającą istotnego problemu związanego z rozpamiętywaniem Powstania Warszawskiego.
Jednym z najważniejszych elementów wiążących wspólnotę narodową jest wspólna historia. W istocie chodzi tutaj o wspólnotę poglądów tyczących samej oceny konkretnych wydarzeń historycznych, bo czyż można łączyć ludzi widzących te wydarzenia całkowicie odmiennie. Historycy, czy znawcy wojskowości, mają prawo, a nawet obowiązek, by obiektywnie analizować szczegóły przebiegu Powstania, decyzje dowódców, ale nawet wtedy, gdy ich ocena różnych aspektów jest krytyczna, muszą przyjąć bezkrytycznie ocenę wystawioną przez Naród, bo ona jest wyznacznikiem polskości. W tym wymiarze stosunek do Powstania Warszawskiego nie jest kwestią poglądów, ale jest kwestią identyfikacji.
Mamy dzisiaj kłopoty z wieloma obywatelami Polski, którzy zatracili poczucie przynależności narodowej – jest to aż nadto, na co dzień widoczne. Ci czasowo (mam nadzieję) obcy, w jakiś sztuczny sposób „racjonalizują” swoje podejście do spraw, a odrzucając nieracjonalne ich zdaniem wartości, grają cyników także w ocenie Powstania. Wbrew powszechnie uznanej jałowości historycznych rozważań, „co by było gdyby”, wyłącznie na takich rozważaniach opiera się ich krytyka Powstania.
Moglibyśmy im odpowiadać w tym samym stylu – gdyby Powstania nie było, ludność Warszawy została by wymordowana w KL Warschau, a ci wszyscy bohaterowie, którzy zginęli na szańcach, zostaliby unicestwieni w katowniach UB, po torturach zadanych przez oprawców typu Bermana, Różańskiego, Fejgina, Humera. Prawdopodobnie w tej sytuacji terror komunistów byłby znacznie bardziej rozległy.
Jednego jestem pewien i tutaj już nie ma miejsca na wątpliwości. Ci wszyscy, którzy dzisiaj kwestionują decyzję o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego, gdyby nie była ona podjęta, dzisiaj mówiliby: „No tak, przecież Polska musiała się znaleźć pod sowiecką okupacją. Przecież Polacy nie zrobili żadnego zbiorowego wysiłku, by pokazać światu, że chcą niepodległości. Były przecież plany wyzwolenia Warszawy przez Powstanie, ale zrezygnowano z nich, i to w sytuacji, gdy Sowieci byli tuż pod Warszawą. Polakom się po prostu nie chciało, albo chcieli całkiem tanim kosztem zdobyć niepodległość.” Bo ci wymądrzający się właśnie tacy są - wyzuci z polskości.
Jest jeszcze jedna sprawa, która się z tym wszystkim mocno wiąże, a powtarza się także przy innych okazjach. Podniosłym uroczystościom, w których biorą udział najwyższe władze państwowe i uczestnicy przeżywający do głębi patriotyczne wzruszenia, towarzyszą hordy dziennikarzy, reporterów, techników telewizyjnych, którzy nawet nie dostrzegają potrzeby, by ubrać się stosownie do wagi uroczystości i zachowywać się tak, by nie zakłócać nastroju chwili. W obrazie telewizyjnym raz po raz pojawiają się ci swobodnie odziani intruzi, jak fałszywe odblaski tej wyzutej z polskości części mieszkańców Polski. Tutaj już można winić organizatorów, którzy dopuszczają do tej sytuacji.
R.Broda –zapisek32 – 7 sierpnia 2006
Romuald Szeremietiew wreszcie powraca,
W sobotę słuchałem do końca, a więc do 2-giej w nocy, Rozmów Niedokończonych w Radio Maryja, w których gościem był R.Szeremietiew. Przypuszczam, że każdy, kto też słuchał przyzna, że była to jedna z najlepszych audycji z tego cyklu.
Wyjątkowość tego przekazu nie wynika z tego, że mogliśmy wysłuchać szczególnie kompetentnych i precyzyjnych wypowiedzi na temat problemów polskiej armii, obecnej sytuacji wojska, sytuacji bezpieczeństwa Polski w świecie i historii podejrzanych przetargów. Także nie wynika z tego, że Szeremietiew zademonstrował wielką wiedzę i fascynację sprawami wojskowości, którą tak trudno dostrzec u jego byłych szefów J.Onyszkiewicza czy B.Komorowskiego. A nawet nie z tego, że było to spotkanie z uformowanym człowiekiem, doświadczonym przez życie, świadomym celów działania i ograniczeń - człowieka, który myśli pozytywnie i nie skarży się na los, ani nie potępia sprawców doznanych przykrości, choć ma po temu ważne powody.
Wyjątkowość tego wieczoru polegała na pokazaniu, jak prostymi i naturalnymi środkami Radio Maryja wyzwala moc budowania wspólnoty. Zwykła, szczera i swobodna rozmowa, bez ograniczeń i bez natrętnej manipulacji prowadzącego redaktora, rozmowa, której uczestnicy słuchają, gotowi są do przyjęcia argumentów, do zmiany stanowiska, rozmowa, której celem jest ustalenie prawdy, ma moc wyzwalającą i jednoczącą uczestników. Pytania były dociekliwe, czasem pobrzmiewały w nich wątpliwości, nawet brak zaufania – odpowiedzi proste, unikające dwuznaczności, konkretne. Chyba przełomem był telefon od dawnego nauczyciela historii, w którego głosie słychać było szacunek dla byłego ucznia i pewność, że po prostu on nie mógł zawieść. Nauczyciel ten ponowił niespełnioną prośbę wcześniejszego słuchacza, aby Szeremietiew jednak ograniczył własną skromność i opowiedział trochę o swojej życiowej drodze. Wkrótce potem zadzwonił po raz drugi słuchacz z Londynu, aby wyznać, że jego wcześniejsza rezerwa całkowicie ustąpiła i jest przekonany o uczciwości, autentyczności i wielkim patriotyzmie gościa audycji. A później Romuald Szeremietiew stracił panowanie nad swoim wzruszeniem i z wielkim trudem, łamiącym się głosem opowiedział to wszystko, co uznał za ważne i co było naprawdę bardzo ważne.
Przypuszczam, że nikt, kto słuchał, nie zapomni tej końcówki wystąpienia, w której opowiadał jak trudno mu było wtedy, kiedy go brutalnie oskarżali, kiedy jego ksiądz proboszcz należał do nielicznych, kogo ani przez chwilę nie opuściła wiara w jego niewinność i tego posumowania, w którym wyznał, że tak dobrze poczuł się po tej rozmowie-spowiedzi w Radiu Maryja.
Radio Maryja poznaje nas z nowymi ludźmi, ale przywraca nam też tych znanych wcześniej, których tak brutalnie dotknęły nieprawości schowane wciąż w mrocznych labiryntach III Rzeczypospolitej. Okazało się, że dr hab. R.Szeremietiew nie zmarnował czasu, który mu wyrwano i z poszerzonymi kwalifikacjami powinien szybko znaleźć właściwe miejsce w Ministerstwie Obrony. Jestem pod wrażeniem jego wystąpienia, choć nie do końca zgadzam się z jego dzisiejszymi ocenami źródeł konfliktów w świecie.
R.Broda –zapisek33 – 9 sierpnia 2006
Dziwne zachowanie księdza Zaleskiego,
W zapisku z dnia 2 czerwca zwróciłem uwagę na nieprzemyślane i emocjonalne działanie ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, które wbrew jego intencjom szkodzi Kościołowi. Słowa te napisałem wtedy z wielką sympatią do Księdza, ze zrozumieniem jego racji i z przekonaniem, że współpraca z ks. kard. S.Dziwiszem pozwoli wyjaśnić wszystkie sprawy bez uszczerbku dla Prawdy. Bardzo się ucieszyłem, gdy rozwój wypadków zdawał się wskazywać na taki właśnie pozytywny bieg spraw.
To, co się dzisiaj dzieje, zmusza mnie do radykalnej zmiany oceny postępowania ks. Zaleskiego. Mimo wszystko naiwność ma granice, których przekroczenie nie może być usprawiedliwione żadnymi, choćby najbardziej uprawnionymi emocjami. Ksiądz Zaleski wykrzyczał już tyle złośliwości, potępień, gróźb i obraźliwych insynuacji pod adresem swoich kościelnych przełożonych, że w tej eksplozji nie jest nawet w stanie zauważyć głębokiej satysfakcji, jaką jego reakcje wywołują wśród najzacieklejszych wrogów Kościoła.
Czy to możliwe, by ks.Zaleski nie wiedział, czym są te wszystkie media, w których tak gniewnie ocenia to wszystko, co jego subiektywnym zdaniem przeszkadza mu w ujawnianiu prawdy, na którą pragnie sobie zarezerwować wyłączność? Jeśli naprawdę nie wie, że w pracy przeciw Kościołowi, te zadania, które dawniej wykonywała SB, dzisiaj przejęły media i czynią to o wiele skuteczniej, to nie powinien się podejmować tak ważnych spraw, jak wyjaśnianie skomplikowanej przeszłości, w której nie był przecież jedyną ofiarą. Ksiądz zdaje się jednak lubić tę dziwną popularność, a ta jego słabość jest skwapliwie wykorzystywana. Udziela wywiadów bez ograniczeń, w różnych sceneriach, jest prawie faworytem Wielkiego Brata, który zaciera ręce, gdy tak pożyteczny reality show prawie sam się układa.
Bo ksiądz Zaleski stał się medialnym ekspertem, którego wiedza sięga także poza kościół krakowski; uważa nawet za stosowne, by dodać swoje „wiem, ale nie powiem” w kwestii „kim jest delegat?”.
Znam cystersa O.Niwarda Karsznię wystarczająco, by przyjąć bez zastrzeżeń jego wyjaśnienie. Czy wypowiedź ks.Zaleskiego, że na jego list informujący, iż jest zarejestrowany jako TW, każdy ma prawo zaprzeczyć, nie jest sugestią, że także TW ma prawo zaprzeczyć? A dalej, że takie zaprzeczenie jest praktycznie instrukcją dla innych, by zaprzeczali? Czy to nie jest bezprzykładna insynuacja w oparciu o własne subiektywne przekonanie? Przecież to jest gorsze, niż przypalanie papierosem.
O co właściwie chodzi? Czy ktoś przeszkadza ks. Zaleskiemu opracować jego książkę? Czy ktoś grozi, że nie dopuści do publikacji? Czy publikacja listu cystersa coś zmienia? Może ujmie części sensacyjności, i o to chodzi? Czy oskarżony nie miał prawa przekazać listu do wiadomości przełożonych i zgodzić się na jego publikację?
Przecież ja sam bym dokładnie tak postąpił, bo to jest najbardziej racjonalne postępowanie, gdy jest się przekonanym o własnej niewinności i o krzywdzie, którą ktoś chce mi wyrządzić.
Moim zdaniem postępowanie ks. Zaleskiego jest na tyle niewłaściwe, że zaczynam mu współczuć, bo bardzo szkodzi swojemu wizerunkowi i sprawie, o którą walczy. Na forach internetowych zawodowi harcownicy rozdmuchują sprawę, pastwią się nad ludźmi Kościoła, zarzucają najgorsze grzechy, bluźnią, a kilku zatroskanych zaczyna już rozważać, że może nie przez przypadek ks.Zaleski został nagrodzony medalem św. Jerzego przez ludzi Tygodnika Powszechnego.
To, co przetacza się dzisiaj jako przedłużenie PRL-owskiej gehenny ludzi Kościoła i generalnie coraz bardziej zagmatwane i pełne niespodzianek sprawy lustracji, każe się głębiej zastanowić nad tym wszystkim, co działo się w tej sprawie przez ostatnie 17 lat. Zastanawiam się nad tym już od czasu, gdy zwolennikami pełnego ujawnienia wszystkich materiałów stali się ludzie, którzy przez długie lata, ze wszystkich sił odsuwali widmo lustracji.
W gremiach decydenckich w latach 1982-89, w porozumieniu z tzw. konstruktywną opozycją i pod osłoną stanu wojennego, przygotowano w detalach praktyczną odpowiedź na wolę Narodu - Oni chcą demokracji, kapitalizmu i wolności słowa? Dobrze, damy im taką demokrację, kapitalizm i wolność słowa, że im w pięty pójdzie. No i udało się.
A może przez te 17 lat przygotowywano to, co musiało być odsuwane, bo było trudniejsze do wykonania – Chcą oczyszczenia grzechów przeszłości? Tego, co nazywają lustracją ? Musimy trochę popracować, ale zrobimy im taką lustrację, że się nie pozbierają. W końcu cały czas mieli w archiwach tego matecznika swoich ludzi i oni nie próżnowali.
Jestem pewien, że dzisiaj potrzeba nam o wiele większej dojrzałości, niż wystarczyłoby wtedy, gdy Michnik zbierał w archiwach informacje potrzebne do oceny sytuacji i załatwienia paru osobistych interesów. Nie mam zamiaru poddawać się sugestiom, że dokumenty są niewiarygodne, ale dzisiaj trzeba wziąć pod uwagę te 17 lat, gdy możliwe było przygotowanie wielu pułapek. Za najbardziej przerażającą wizję uznaję projekty wpuszczenia dziennikarzy do archiwów – selekcja negatywna w tym zawodzie gwarantuje koszmar, po którym rzeczywiście się nie pozbieramy.