Nie mam żadnych pretensji do Janusza Korwin- Mikkego o to, że dał w pysk Boniemu - Michał Boni zasłużył na znacznie poważniejszą karę za 15 lat kłamstwa, które wybitnie negatywnie wpłynęło na polskie życie polityczne, a przez to na rozwój Polski. Nie mam też pretensji o jego publicystyczno-polityczne gry, w których nazywając wiele rzeczy po imieniu, stosuje demagogię i prostolinijnie spłyca problemy, o których ma znacznie uboższą wiedzę, niż o niuansach rozdań brydżowych. Nie mam pretensji o wiele rzeczy, a nawet cenię go za to, że potrafi przekonująco wykazać słuszność maksymy - "nie szata zdobi człowieka", gdy w eleganckim garniturze, w białej koszuli z kołnierzykiem spiętym muszką, demonstruje prostackie maniery ku uciesze ofiar hipnotycznego zauroczenia szarlataństwem typu Nikodema Dyzmy.
Mam pretensję o to, że w trudnym czasie dla Polski, gdy rzeczywiście ważą się losy naszej Ojczyzny, a czasu na mobilizację coraz mniej, on po raz kolejny bawi się swoimi blefami i tańczy ponownie swój taniec chocholi sprzed lat.
Pojawił się na początku lat 90-tych, w pierwszym rozdaniu politycznym, gdy zaroiło się od egzotycznych inicjatyw takich jak Partia Przyjaciół Piwa, które dopiero po czasie wyborcy mogli rozpoznać, a następnie skasować. Sztandarowe pismo partii UPR "Najwyższy Czas" J. Korwin Mikke sprytnie wykorzystywał, by propagować swoje proste rozwiązania i przyciągać młodych, zdolnych, ale nie w pełni dojrzałych ludzi. Sam z zainteresowaniem czytałem to pismo, choć prezentowane idee, z pozoru atrakcyjne, bardzo szybko ujawniały się jako całkowicie nierealne i pozbawione wiedzy o rzeczywistości. Bardziej zaskoczyły mnie wszakże inne okoliczności, mianowicie doszedłem do wniosku, że JKM chce się bardziej bawić polityką, niż na poważnie zmieniać Polskę. Jego zachowania w krytycznych momentach przed wyborami wskazywały wyraźnie, że kompletnie nie zależy mu na dobrym wyniku wyborczym; ewidentnie bardziej mu zależało na zagospodarowaniu młodych, ideowych ludzi, by trzymać ich na jałowym biegu i nie dopuścić do udziału w potrzebnych Polsce projektach politycznych.
Przedstawiłem w 1995 roku ten swój wniosek w ostrym polemicznym tekście, który wywołał jego gniewną reakcję i jak zapewne mniemał, zabójczą dla mnie ripostę. Przyłożyłem się wtedy do odpowiedzi i podtrzymałem swoje zarzuty, rygorystycznie dokumentując je w oparciu o fakty podane w jego piśmie - w "Najwyższym Czasie". Po sztychu takiej mizerykordii, odpowiedzi już nie było, a JKM począł znikać ze sceny politycznej. Nie przypisuję sobie zbyt wielkiej roli w tym znikaniu, ale faktem jest, że po kolei odchodzili od niego ludzie stanowiący trzon UPR; niektórzy, tak ważni jak pan Dzierżawski po latach wykazali swój pozytywny, a uśpiony w UPR potencjał w innych bardzo ważnych przedsięwzięciach. Wkrótce przejęto mu partię i JKM praktycznie zniknął na wiele lat.
Jest trochę zaskakujące i niepokojące, że po 19 latach, gdy praktycznie wszyscy entuzjaści JKM rozsypali się w politycznym niebycie, utalentowany demagog znalazł sposób na ponowne zaistnienie na scenie politycznej. Może nie tyle znalazł sposób, ile raczej znalazł nowe młode ofiary, nie wiedzące, że to co ich urzekło, zmarnowało już wcześniej wielu podobnie młodych wtedy ludzi, którzy dopiero po czasie zorientowali się, że są ciągnieni na manowce.
Pomyślałem, że trzeba jakoś tych ludzi ostrzec, bo potrzebni są Polsce ze swoimi talentami i nie wolno dopuścić, by JKM ich zmarnował. Jednak cokolwiek bym dzisiaj napisał, nie byłoby to zasadniczo odmienne od tego, co napisałem 19 lat temu. Dlatego przypomnę tamtą polemikę sprzed 19 lat, która była wydrukowana na łamach Gazety Polskiej w czasie, gdy obecny redaktor naczelny dopiero terminował w zawodzie. Dzisiaj są nowe fakty i nowe okoliczności, ale problemy z JKM sa praktycznie identyczne.
Ze względu na rozmiar polemiki zamieszczę dzisiaj tylko jej pierwszą część, a w następnych dwóch dniach postaram się przedstawić dwie inne. Tym samym spełnię życzenie kilku osób, które domagały się bym te teksty przepisał i przypomniał.
<i> I) Gazeta Polska 13 kwietnia 1995
Rozpoczął się taniec chocholi
Pan Janusz Korwin-Mikke zgłosił swoją kandydaturę na prezydenta RP. Mam nadzieję,że nie zbierze wymaganych podpisów i myślę, żejest świadom swych szans, które zapewne są mniejsze niż w 1990 roku. Wykonał jednak kolejny ruch dla pogrążenia prawicy i pora,by wreszcie rzucić całą prawdę w oczy, zanim na dobre rozkręci się kampania wyborcza.
Rozpocznę wszakże od przypomnienia kilku faktów, o których każdy powinienpamiętać przy podejmowaniu decyzji wyborczych; fakty te mówią wiele o wizerunku politycznym JKM.
1. JKM wielokrotnie publicznie i na piśmie prezentował pogląd, że uznaje płk. Ryszarda Kuklińskiego za zdrajcę. Co więcej, posunął się w tym dziwactwie do granic głupoty, gdy wystosował do ks. Prymasa J. Glempa list otwarty (publikowany w Najwyższym Czasie) z propozycją, by ks. Prymas potwierdził, że R. Kukliński jest zdrajcą.
Mam nadzieje, że wielka liczba zacnych ludzi, którzy zadali sobie trud, by pisać doGazety Polskiej listy w sprawie pułkownika, wskazuje na wagę problemu i uprawnia do podkreślenia politycznej wymowy tego stanowiska JKM.
2. JKM wraz z dwoma innymi posłami UPR wstrzymał się od głosu, gdy obalanorząd premiera J.Olszewskiego. Było to głosowanie szczególne, z bardzo jednoznacznym podziałem sceny politycznej. Wygrali, najogólniej mówiąc, agenci PRL, a dramatycznekonsekwencje dla Polski trwają do dziś. Trzy głosy posłów UPR niczego nie zmieniały,tym bardziej JKM mógł komfortowo zachować twarz i podkreślić wagę lustracji, którąprzecież sam zainicjował. Wyszło na to, że JKM wniósł uchwałę lustracyjną, by obalićrząd J. Olszewskiego. Argument mniej więcej brzmiał: " Nie jesteśmy zainteresowani w podtrzymywaniu rządu, który kompromituje prawicę". Czy bardziej sprzyjało prawicydanie szansy następcom, aby utrwalili PRL, kontynuowali zagrabianie majątku narodowego, czyszczenie archiwów i pogrążanie Polski w zależności od światowej finansjery?
3. Przed wyborami 19 września 93 zapytany w radiowym wywiadzie o swój stosunekdo konkordatu, odpowiedział jednoznacznie: "...jeżeli zostanę posłem, będę głosował przeciw konkordatowi..." , i podał jakieś bzdurne uzasadnienie o wynikającej z konkordatukonieczności podwójnej rejestracji ślubu.
4. Przed tymi samymi wyborami kampania wyborcza JKM i większości publicystówUPR była skierowana wyłącznie przeciwko konkurentom na prawicy; kampania przeciwPC przekroczyła wręcz granice przyzwoitości. W zasadzie nie podjęto nawet próby, by walczyć o głosy elektoratów partii nie prawicowych, a Unię Wolności traktowano prawiejak sprzymierzeńca.
Było to zresztą postępowanie dosyć konsekwentne - kilkakrotnie, w publicznychoświadczeniach JKM deklarował gotowość współpracy z częścią UW, a konkretnie zJ.M. Rokitą, H. Suchocką i T. Syryjczykiem. Najbardziej oczywiście przejawia się to w ciągłej symbiozie UPR z Aleksandrem Hallem, który głoszenie banalnych poglądów prawicowychuzupełnia właściwie wyłącznie jedną oryginalną myślą - propagowaniem współpracy zUW.
5. Wreszcie fakt, który wielu może uznać za małostkowy, ale na podstawie obserwowanej praktyki ja go uznaję za znaczącą przesłankę wskazującą na rolę JKM na scenie politycznej. Chodzi o jego uprzywilejowany dostęp do środków masowego przekazu i nadzwyczaj łaskawe traktowanie go przez polityków postępowej lewicy. Lewica słusznieocenia działalność JKM jako niegroźną dla nich, a nawet sprzyjającą ich trwaniu. JKModpłaca goszcząc na łamach Gazety Wyborczej, Wprost, Polityki..etc. Tłumaczy, że chce dotrzeć również do tego audytorium. Czy JKM naprawdę wierzy w magię swego słowa? Czy naprawdę nie wie, że ta grupa czytelników precyzyjnie wpada w kwalifikację P.Johnsona ludzi z "odlotem rozumu", którzy w ważnych sprawach nigdy niemyślą samodzielnie i są koniunkturalistami, których poglądy zmienia wyłącznie sytuacja?Danina JKM polega na daniu tej grupie niezbędnej odrobiny komfortu psychicznego,płynącego z przekonania, że są otwarci na odmienne poglądy.
Z drugiej strony, w Najwyższym Czasie ukazuje się wiele tekstów, które, choć merytorycznie słuszne, wywołałyby w przypadku każdego innego pisma opozycyjnego kanonadę oskarżeń o antysemityzm, oszołomstwo, nietolerancję..itd. - taryfa ulgowa zaznacza sięwyraźnie. Również w dostępie do telewizji JKM bije wszystkich prawicowych polityków;ze zrozumiałych względów bije go tylko A.Hall. Kiedy R.Szeremietiew ukazał się na szklanym ekranie dwukrotnie w ciągu jednego tygodnia, powszechnie potraktowano to jakodowód szczególnych względów związanych z przesunięciami politycznymi.
Można by fakty mnożyć, pora na bardziej ogólne podsumowanie. Uznaję zgłoszenie kandydatury JKM za działanie na szkodę prawicy i twierdzę, że od dawna JKM działaprzeciwko zaistnieniu prawicy na scenie politycznej Polski. Twierdzę, że JKM z premedytacją zagospodarowuje w UPR młodych, utalentowanych ludzi, by trzymać ich najałowym biegu.
Akceptuję Janusza Korwina-Mikke jako publicystę, nie akceptuję go jako polityka. Przejaskrawianie problemów jest prawem publicysty propagującego poglądy metodąszokową, ale od pięciu lat JKM jest politykiem i to co robi jest straszeniem społeczeństwa prawicą. Proponuje się w zasadzie dżunglę, w której wygrywa mocniejszy, sprytniejszy,bardziej cyniczny. Nie ważna jest równość szans na starcie, nie ważne jest ścisłe przestrzeganie prawa (pochwała szarej strefy), nieistotne jest, że prawo w gruncie rzeczy w ogóle w Polsce nie działa, nie ważne, że wielu ludzi nie miało szans, by się choć trochę do nowych warunków przygotować - trzeba rzucić wszystkich na głęboką wodę, kto wypłynie, ten się nadaje do nowej Polski. Ale także Polskę trzeba rzucić na głęboką wodę, bo przecież wświecie działa wolny rynek, uczciwa konkurencja i to się wszystko samo fajnie ułoży.
Czy jest politykiem człowiek, który wielkie grupy potencjalnych wyborców obraża w przededniu wyborów, który raz po raz opluwa potencjalnych sojuszników? Czy tak się zachowuje polityk, który chce wygrać wybory? Czy można w Polsce zdobywać popularność podważając potrzebę kultu Matki Boskiej? Czy rzucając kalumnie na narodowepowstania JKM staje się bardziej oryginalny? Myślę, że czytał prace J.Łojka i możesię zastanowić, czy sam nie jest powtórką z grona tych przywódców, którzy z tak zadziwiającą łatwością marnują wielkie zwycięstwa narodu, a następnie gardzą tymi, którzyrzeczywiście zwyciężyli.
Jest paradoksem, że założyciel UPR do tego stopnia szkodzi własnej partii. To nic,że pan M.Dzierżawski robi to jeszcze energiczniej; nie sądzę, by jego działania miałyporównywalne skutki. Żal mi młodych, wspaniałych ludzi, których talenty są marnowane,bo wódz lubi wyłącznie blask reflektorów, a do rzeczywistego działania i odpowiedzialności bynajmniej się nie pali.
Mam osobiście wielkie trudności ze stosunkiem do UPR. Z jednej strony zgadzam się z myślą przewodnią ideologii UPR - ze zmierzaniem do efektywności poprzez ograniczanieroli państwa w każdej prawie dziedzinie. Z drugiej strony ogarnia mnie złość na dogmatyzm, w którym nie ma miejsca na wyobraźnię co do skutków działań, a utopię proponuje się do natychmiastowej i bezwarunkowej realizacji. Dalibóg, przecież w czystymwymiarze jest to utopia, której nigdy się nie zrealizuje i w całym świecie nikt tego nierobi. Potrzeba całych lat przygotowań, potrzeba właśnie prawicowego, konserwatywnego umiaru, by sprawdzać powoli każde rozwiązanie. W końcu chodzi o pomyślność większości społeczeństwa, a nie tylko tych, którzy już pobierali naukę pływania, mają koła ratunkowei szalupy, a nawet opłacanych ratowników - i to wszystko za kradzione pieniądze.
Niedawno JKM zbankrutował finansowo i szczegółowo opisał jak do tego doszło. Stosując jego sposób argumentacji należałoby powiedzieć: mnie ta cała historia nie obchodzi,wynik był taki, że połowę jego długu umorzono i w pośredni sposób wszyscy za jego długi zapłacimy. Wolałbym, aby JKM sam spłacał swoje długi. Gdyby musiał sprzedać swój garnitur i muszkę, może nie wpadłoby mu do głowy by obrażać człowieka z Solidarności, który wystąpił w obecności JKM w swetrze, ale przecież w swoim własnym swetrze.
Ponieważ irytuje mnie ciągłe podpieranie się Pana JKM autorytetem ś.p. Mirosława Dzielskiego, zakończę parafrazując wypowiedź amerykańskiego senatora Bentsona do, wówczas v-ce prezydenta, Dana Quayle'a: Panie JKM, ja Mirka Dzielskiego znałem, jaz Mirkiem Dzielskim studiowałem (fizykę na UJ), ja wielokrotnie z Mirkiem Dzielskim rozmawiałem. Pan, Panie JKM nie jest Mirkiem Dzielskim i nie sądzę, aby popierał onPana program i działalność, gdyby dzisiaj dane mu było żyć i pracować dla pomyślności Polski.
Rafał Broda
Kraków, 26 marzec 1995. </i>
Jestem emerytowanym profesorem w dziedzinie fizyki jądrowej. Zawsze występuję pod własnym nazwiskiem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka