Na portalu Polityce.pl zaczął od słów: <i>Ten tekst powinien był powstać już dawno. Mogłem go napisać już po I turze wyborów prezydenckich, a nawet przed nią. Tak się jednak zbiegło, że piszę go dopiero teraz. I to, nie ukrywam, ze sporą satysfakcją, która zwykle towarzyszy stwierdzeniu „a nie mówiłem?”.</i>.
Dalej już zachwyca się swoją przenikliwością, przywołując własne ostrzeżenia i rady, by J.Kaczyński się schował, by politycy PiS ukryli agresję, by odnosili się z miłością do swoich przeciwników, jednocześnie mrugając do zwolenników, bo tak trzeba. Posłankę Pawłowicz schować, min. Macierewicza ukryć, Brudzińskiego wycofać z telewizji, a w sprawie katastrofy smoleńskiej zachować umiar i tolerować to co się dzieje ze śledztwem pisząc jedynie białą księgę zaniedbań. Łukasz Warzecha dostrzega też, że się mylił i źle oceniał szanse Andrzeja Dudy na zwycięstwo w wyborach, ale przecież wszyscy się mylili.
Nie oczekuję od publicysty Ł.Warzechy żadnego poważnego tekstu, nawet nie wiem na czym polega jego udział w tygodniku „wSIECI” , bo tam jego teksty najzwyczajniej opuszczam, ale ten internetowy tekst przeczytałem jako zabawny przykład megalomanii człowieka, który niewiele wie, a jeszcze mniej rozumie. Przecież nie może nie wiedzieć, że dziesiątki dziennikarzy i setki komentatorów karmiły na co dzień czytelników dokładnie takimi samymi ostrzeżeniami i radami, uznając to za najlepszy sposób anty-pisowskiej propagandy, która i tak stała się bezużyteczna. Dlatego nie chwalą się teraz: „A nie mówiłem?”
Warzecha zdaje się mówić: No tak, rzeczywiście przeciwnicy też tak mówili, ale ja jestem „nasz” i moje rady mają całkiem inną wymowę. Zapytam: Jaki „nasz”? Z czego to niby ma wynikać? Większość spraw omawianych przez Warzechę widzę całkiem odmiennie i generalnie uważam jest po drugiej stronie, choć okrakiem siedzi na barykadzie. Nie oceniałbym go tak surowo, gdybym nie czytał jego dawnego artykułu, w którym Przywódców Powstania Styczniowego nazwał zbrodniarzami. To nie jest bagatela, czy przejęzyczenie, które można darować, tym bardziej, że nigdy się z tego nie wycofał.
Wbrew temu co Warzecha pisze wiele osób od samego początku uwierzyło w potencjał i szansę na zwycięstwo Prezydenta Andrzeja Dudy. Z pewnością wielu o tym nie mówiło głośno, także dlatego, by nie zapeszać, ale od 11 listopada 2014 liczba wierzących w zwycięstwo rosła jak kula śniegowa. Opinie, które wtedy głosił Ł.Warzecha wcale nie były wyważone, a zwłaszcza nie były obojętne dla toczącego się dynamicznie procesu wyborczego i trzeba wyraźnie powiedzieć: szkodziły A.Dudzie !
Proszę więc Warzechę, by nie podsuwał żabiej nogi, gdy konie kują, by nie przyklejał się do dna płynącego statku, by nie krzyczał: Bohunaśmy usiekli. Lepiej ponownie wszystko co się napisało przeczytać, przemyśleć, zrozumieć i wyciągnąć wnioski.
Podpowiem jedną rzecz, której Warzecha na pewno dotąd nie zrozumiał. J.Kaczyński się przed nikim nigdy nie chował, ani dzisiaj się nie schował. W mediach zawsze występował tak samo oszczędnie jak dzisiaj i dlatego jest jednym z nielicznych polityków, którego pojawienie się w medialnym wywiadzie wzbudza najżywsze zainteresowanie. We wszystkich ważnych wydarzeniach bierze taki udział, jaki uznaje za potrzebny i korzystny dla sprawy, o którą walczy. To, że po wielu zawodach potrafi znaleźć dzisiaj współpracowników i delegować ich na ważne stanowiska, to osiągnięcie jego wieloletniej działalności, które wreszcie może zastosować w praktyce. Ostatnio bardzo widoczny był jego wybitnie aktywny udział, nie pozostawiający cienia wątpliwości, kto jest mózgiem tej całej wielkiej i jak dotąd skutecznej operacji przygotowania PiS do przejęcia władzy. Wiedzą o tym doskonale przeciwnicy i boją się. Mam wrażenie, że Ł.Warzecha też się boi, choć tylko o swoją reputację, którą dzisiaj tak sztucznie chce zreperować.
Jestem emerytowanym profesorem w dziedzinie fizyki jądrowej. Zawsze występuję pod własnym nazwiskiem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka