Zdarzyło mi się podczas moich rozlicznych wędrówek po bliższym i dalszym Wschodzie zaplątać się kilkakrotnie do kraju, którego nie ma - a jednak jest. Republika Naddniestrzańska, której poza Rosją, Osetią, Abchazją i - bodaj - Wenezuelą nie uznał nikt rozsądny na świecie, ma prawdziwe zasieki na nieprawdziwych granicach, nieprawdziwe procedury stosowane są przy sprawdzaniu prawdziwych paszportów a prawdziwi żołnierze z prawdziwymi karabinami od - z górą - dwudziestu lat, strzegą tam nieprawdziwych iluzji ...
Kraj, który dokładnie 22 lata temu postanowił, że będzie krajem.... Lokalny partyjny capo, towarzysz Iwan Smirnow ośmieszył rządy Mołdawii i Rumunii, planujące inkorporację tej pierwszej do tej drugiej i na publicznym, międzynarodowym forum oznajmił krótko : "Wała". Czytało się to tak : Iddźcie sobie, jak chcecie, ściskać się z Rumunami, my zostajemy tutaj. A jak nam się nie spodoba - poprosimy o powrót do ZSRR. Pół Europy się śmiało, przestało jednak szybko, gdy przez słoneczniki i winogrona przeleciał się w tę i z powrotem słynny później generał, niejaki Lebiedź i jego pancerna XIII Armia. To właśnie wtedy miały paść słynne słowa "Dziś jestem w Tiraspolu, jutro w Kiszyniowie, pojutrze mogę być w Warszawie" .... Świat, zbyt zajęty obalaniem muru, odwrócił się na południe zadkiem i Smirnow rozpoczął budowę ostatniego chyba bastionu komunizmu w Europie Wschodniej (myli się ten, kto twierdzi, że jest nim Białoruś). I tak to już trwa, 22 lata ...
Śmiesznie jest już na wstępie, gdy po eleganckiej (słowa nie powiem) odprawie paszportowo-celnej, zostaję zaprowadzony do wojskowego baraku, nieco z tyłu i na uboczu i pozostawiony z jakimś pułkownikiem czy majorem - czort wie, dziwne mają te swoje dystynkcje, niby rosyjskie ale jakieś takie radzieckie i w ogóle nie nasze ... Kraj niby "suwerenny" ale i tak wszędzie jest wojsko. Rosyjskie. XIII Armia stacjonuje w Benderach, w średniowiecznej twierdzy, pilnuje porządku, skrzyżowań i mostów (żebyś, durny turysto, nie wpadł przypadkiem na pomysł fotografowania strategicznych obiektów o znaczeniu militarnym), pobiera również haracze, łapówki i - ogólnie rzecz biorąc - "wziatki", łomocząc równo swoich i cudzych. Cudzych pewnie bardziej. Słuszaju waszego peredłożenia - mamrocze ów major, pułkownik, a może po prostu zwykły trep (tyle, że wyglądający poważnie) - i wiadomo, o co chodzi. Wiz oficjalnie nie ma. Po targach stajemy na 15 euro a ja dowiaduję się, że jestem dziad.
Ale mogę wjechać :-)
Miasto powala brzydotą i schizofrenią. Leniny, Kalininy, Frunzowie, Bojcy Afganistana, Katarzyna II i Suworow - wszystko na kupie, bez ładu i składu. Oficjalna waluta - rubel naddniestrzański. Z jednej strony Suworow. Z drugiej - sierp i młot. Wartość nabywcza zbliżona tej, jaką ma sterta podartych gazet. Gdy po raz pierwszy zaplątałem się do Naddniestrza - a było to w roku 2000 - przeprowadziłem taką oto rozmowę z gospodynią domową, którą wziąłem do samochodu "na łebka", ciekaw tego dziwnego świata :
- Dobrze tu u was można zarobić ? - pytam
- A dobrze, dobrze, nie narzekamy - uśmiech pełen złotych zębów jest równie prawdziwy jak banknot trzystuzłotowy.
- A ile ? - strasznie natarczywy ten towarzysz turysta
- No ..... - babina się zamyśla - jakieś 200-300 dolarów .... - Aleks, mój ukraiński towarzysz podróży zgrzyta zębami ze złości. Właśnie przeszedł na emeryturę i po czterdziestu latach pracy dostaje ... 21 dolarów. Tzn UE czyli Umownych Jednostek. Wszystko przeliczone na dolary, wypłata w walucie lokalnej - pod warunkiem, że w ogóle jest jakaś wypłata. Dziś ponoć to się zmieniło, wtedy był jednak rok 2000 i zupełnie inne okoliczności.
Wracam do rozmowy.
- 200 dolarów to sporo - mówię. W tamtych warunkach było to chyba około 800 złotych.
- Noooo .....
I zapada cisza. Dociekam dalej
- I w dolarach wam płacą, czy w rublach ?
- W rublach oczywiście, naszych, pridniestrowskich ...
Znaczy tych z Suworowem i sowiecką gwiazdą. Robi się już jaśniej, pytam o przelicznik.
- No ... Znaczy jeden do jednego - mówi moja rozmówczyni i wszystko jest jasne. Jeden rubel znaczy jeden dolar a więc baba dostaje tych rubli dwieście. Albo trzysta.
- A chleb ile u was kosztuje ? - pytam na koniec
- Czterdzieści rubli ...
***
Tak było 12 lat temu, niewiele się chyba jednak zmieniło. Zapomnianą Kacapią rządzi nadal ten sam Iwan Smirnow, teraz już prezydent, który powoli zdaje się zapominać o swoich dawnych planach przyłączenia Naddniestrza do Rosji. Owszem, jest Proryw, są na ulicach Putiny i Miedwiediewy, są spektakularne akcje poparcia (jak choćby podczas wojny z Gruzją), ale ... Życie wymusza nowe rozwiązania. Wódz Rewolucji, gdyby się wcześniej nie rozłożył w swoim mauzoleum na Placu Czerwonym w Moskwie, zapewne przewracałby się w grobie bez przerwy, patrząc na mały Tiraspol. Płoną wieczne ognie, dumnie sterczą tanki, naród wyrzucony z cerkwi nawet nie wychodzi na ulice - bo po co? Jest tak brzydko i pusto, że lepiej siedzieć w domach. A pod oficjalną ideologią, miksującą w jeden bełt Che Gueavarę, Putina, Lenina, Stalina i Bóg Wie Kogo Jeszcze, działa sobie prężnie firma Sheriff - prowadzona twardą ręką przez Smirnowa Juniora. Sheriff to znakomite koniaki (ot, choćby Biełyj Aist), monopol na telefonię komórkową, alkohol i inne dobra konsumpcyjne a także własny klub piłkarski, który pojawił się nawet na chwilę, parę lat temu, w europejskich rozgrywkach po to, aby dostać spektakularny łomot - od tej pory o nim cisza. A zatem w warstwie zewnętrznej, widzialnej, Leniny, Suworowy i gwiazdy na banknotach, pod spodem natomiast - twardy biznes. A betonowy Ojciec Rewolucji patrzy na to wszystko z centralnego placu w mieście i - obsrywany przez niepoprawne politycznie gołąbki - za cholerę nie rozumie, o co w tym wszystkim chodzi ...
Zapraszam do niewielkiej galerii zdjęć z Tiraspola - jest tutaj :facebook.com/KresySyberia
Inne tematy w dziale Rozmaitości