Kristoff104 Kristoff104
47
BLOG

Książeczki

Kristoff104 Kristoff104 Kultura Obserwuj notkę 1

W wielu miejscach czytam wypowiedzi najróżniejszych ludzi na temat czytania, a konkretnie czytania tzw. e-booków. Pojęcie to zresztą używane jest wobec wszelkiego cyfrowego zapisu słowa – nie chodzi tylko o książki, ale i elektroniczne wydania gazet, artykuły na portalach, strony www, blogi czy encyklopedie.
Zazwyczaj powiadają ci ludzie – zapytani, lub też sami poruszając temat – że owszem, cenią szybkość wymiany informacji, ale nic nie zastąpi im zapachu papieru, przyjemności czytania „prawdziwej” książki oraz wygody. Oczywiście, każdy może być tego rodzaju romantykiem, ale...
Ale ponieważ nie spotkałem się z wypowiedziami przeciwnymi, pora wyprodukować własną. Tym bardziej, iż moje zdanie pozwala się pod taką wypowiedzią podpisać.
Otóż, ci romantycy i przeciwnicy słowa „zdigitalizowanego”, w dużej mierze nie mają racji!
Nie mam uwag, jeśli chodzi o zapach papieru, gdyż sam go lubię (zwłaszcza zapach emitowany przez książkę wydaną na kiepskim gatunku papieru, takim podchodzącym pod drugorzędny toaletowy). Chociaż: zapach monitora i klawiatury także mają swój urok.
Ale jeśli już chodzi o wygodę, to zgodzić się z tym, że papierowe słowo jest wygodniejsze, bardzo trudno! Przede wszystkim, nie można książki zabrać ze sobą wszędzie, papier jest bardzo mało odporny na przykład na wilgoć, a odpowiednio zabezpieczone urządzenia elektroniczne, które udostępnia nam cywilizacja, są. A nawet jeśli nie, jedna z podstawowych zalet elektronicznego zapisu, kopiowalność, powoduje, iż stracimy najwyżej sprzęt, mając w domu bezpieczną kopię zapasową interesującego materiału.
Poza tym, z wyświetlaczy czyta się generalnie szybciej (niektórzy się z tym pewnie nie zgodzą, ale w moim wypadku to prawda, sprawdziłem).
Ponadto papier jest bardzo ciężki. Ile książek załadujesz ze sobą do plecaka? A ile wgrasz na małe PDA?
W czasach powszechnej obecności w naszym życiu laptoków, netbooków, mini-komputerków, zaawansowanych telefonów, czy odtwarzaczy mp3 (już 2 lata temu można było kupić za niecałe 300 zł tanie odtwarzacze „made in China” z możliwością puszczania filmów i, ograniczoną bo ograniczoną, ale funkcją odczytywania plików tekstowych; swoją drogą, z poprawnie działającym kodowaniem polskich znaków – wiem, bo sam miałem takie coś), e-book stał się rzeczą tak mobilną, że trzeba było wielu zmian w rzeczywistości nie dostrzec, aby twierdzić, iż tradycyjna książka czy gazeta da nam tu więcej możliwości.
Zresztą, sprawa bardziej prozaiczna, wynikająca z mojego doświadczenia – bo przecież jednak więcej w życiu (chyba) przeczytałem papierowych książek – otóż czytanie z papieru kojarzy mi się, między innymi rzecz jasna, z bólem mięśni karku i rąk, niemożliwością znalezienia wygodnej pozycji na dłużej (nawet tzw. „poprawna” pozycja za biurkiem nie dawała się zbyt długo utrzymać). Czytanie, nawet z monitora stacjonarnego komputera, wprawdzie tych niewygód nie eliminuje, ale znacznie je redukuje. W wersji cyfrowej nie musimy trzymać samoczynnie zamykającego się tomu, nie mamy pogiętych kartek, zamazań dokonanych przez poprzednich czytelników (korzystam czasem z biblioteki), a wszystko co możliwe, jest tak samo czytelne jak po stworzeniu dokumentu. Nie ma problemu z oświetleniem kartek.
Elektronika daje też olbrzymią wolność kopiowania całości lub fragmentów oraz dowolność konwersji do wybranego formatu. Jeśli ktoś mi przysyła tekst, nie ma problemu żebym zrobił sobie z niego pdf (takie lubię czytać najbardziej). Mogę dobrać sobie krój czcionki, jej rozmiar, powiększenie... Słowem, znakomicie dostosować do swoich potrzeb. Dzięki temu czyta się szybciej i wygodniej. Papier tego nie daje. Jeśli jakiś idiota wydrukował dwieście stron drobną, bezszeryfową czcionką, czytając będę na to skazany. Mając to samo na ekranie – już nie.
Wolność kopiowania to marzenie ciągnące się chyba od czasu mnisich skrybów, przepisujących sumiennie kolejne tomy, marzenie leżące u podstaw wynalazku druku. Elektronika daje nam kolejne rozwiązanie tego samego problemu: rozpowszechniania informacji i łatwego dostępu do niej przez jak największą liczbę odbiorców. Łatwość kopiowania to także znacznie niższa cena.
Wreszcie, jedna z moich ulubionych zalet, ważna zwłaszcza wtedy, gdy poszukujemy informacji. To funkcja przeszukiwania tekstu. Jeśli mam zadanie znalezienia w dużym tekście nazwiska albo konkretnego tematu, nieujętego w spisie treści i indeksie (a wiemy, że przecież nie wszytko da się umieścić w spisach), przeszukanie tekstu to wręcz wybawienie. Szybko, łatwo, bez przypadkowych przeoczeń. Spróbujmy szukać czegoś podobnego „ręcznie”. Dla sprawnego użytkownika funkcja wyszukiwania to prawie odpowiednik Gugla.
To najważniejsze zalety słowa zapisanego elektronicznie.
Co chciałem powiedzieć tym tekstem?
Przestańmy demonizować i przedstawiać e-książkę, jako coś pośledniego, gorszego od tradycyjnego papieru. To „nowe”, oczywiście różni się od starego i zrozumiała jest miłość niektórych do książek, do jakich przywykli, do tej magii, towarzyszącej otwieraniu tomu, zdmuchiwaniu kurzu, albo też wąchaniu świeżego zapachu farby drukarskiej. Ale, jak już powiedziałem, nie musimy od razu uważać komputera za coś gorszego, bo to tak, jakby argumentować, że rozpowszechnienie wynalazku Gutenberga szkodzi literaturze, bo litery nie mają już gotyckich ozdobników.
Ale nawet ten zarzut jest do oddalenia: żaden problem ściągnąć sobie z sieci dowolny krój gotyckiej czcionki i wydrukować co się zechce w ten sposób na domowej drukarce.
Tak więc: niech żyje e-book!
Kristoff104
O mnie Kristoff104

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura