Słyszałem opinię, że im mniej w jakimś filmie z Jimem Carrey'em jest Jima Carrey'a, tym lepiej on w tym filmie wypada. I właściwie mógłbym się z tym zgodzić. Dawno już wyrosłem z dziecięcej radości, powodowanej czyjąś głupią miną, czy efektownym upadkiem ze schodów. Cały ten „komizm” niektórych etatowych wygłupiaczy jest mi dość obojętny.
Na szczęście Carrey zdaje się podążać za takim właśnie zapotrzebowaniem, jak moje. Od kiedy wykrzywiał twarz i wygłupiał się na wszystkie sposoby w filmach takich jak „Ace Ventura”, „Maska”, czy „Głupi i Głupszy” – które może i bawiły, ale poza tym były, mówiąc otwarcie, kretyńskie – coś się jednak zmieniło i dzięki temu mogliśmy Kanadyjczyka zobaczyć w kilku nieco bardziej ambitnych i stonowanych produkcjach, w których wprawdzie wygłupia się nadal, chociaż jakby mniej, i które prezentują sobą jakieś przesłanie, np.: „Truman Show” czy „Bruce Wszechmogący”. W dodatku pokazują te filmy, że Carrey to nie tylko komik, ale aktor utalentowany wszechstronnie.
Do tego „nurtu” należy z pewnością „Jestem na tak”. Sama opowiedziana historia nie jest skomplikowana, ale niesie w sobie wyjątkowy, bombowy wręcz ładunek, zapowiadający smakowite wydarzenia. Oto mamy Carla Allena, znudzonego życiem i pogrążającego się w samotności faceta, który pewnego dnia postanawia się zmienić. Za namową uczestników dziwnego seminarium postanawia na każde pytanie czy nadarzającą się okazję odpowiadać „tak”.
Smaczku dodaje fakt, iż film zrobiono na podstawie książki „Yes man”, którą napisał Brytyjczyk, Danny Wallace. Co ciekawe, autor książki sam podobno spróbował kiedyż żyć podobnie, odpowiadając zawsze „tak”, a książka jest zapisem doświadczeń z tym związanych. Piszę „podobno”, bo nie miałem jeszcze okazji przeczytać.
Odpowiadanie „tak” rzeczywiście powoduje lawinę zabawnych wydarzeń i przemianę głównego bohatera w „lepszego” człowieka – co, paradoksalnie, było do przewidzenia. Do przewidzenia było też i warunkowe dopuszczenie „nie” do życia Carla. Niemniej to wszystko składa się na główną zaletę filmu – jest zabawne.
I jeśli producenci „Jestem na tak” chcieli tylko tyle osiągnąć, to udało im się znakomicie. Nie sposób się nudzić podczas oglądania, a parę złotych wydanych na bilet nie boli w okolicach kieszeni.
Niestety, inne szczegóły zepsuto koncertowo. Jeśli ktoś chciałby dopatrzyć się w filmie przesłania, głębi, jakiejś iskry prowokującej widza nie tylko do śmiechu ale i do zastanowienia, to owszem, znajdzie to, ale w ilości minimalnej, tyle co nic, i w dodatku podane w prymitywny sposób. Co tu dużo gadać: bohater wyciosany jest tylko zgrubnie, jakby siekierą, pełen sprzeczności. Jego początkowe „mówienie nie” wszystkim i wszystkiemu, zostało przesadzone niemal do absurdu, a kłamstwa jakie Carl wymyśla przy okazji, są na żenująco niskim poziomie, zwłaszcza w porównaniu do tego, co w chwilę potem ten sam Carl potrafi wymyśleć zabawnego. Sukcesy w pracy, jakie zaczyna odnosić dzięki „tak”, są wyjątkowo naciągane.
Była okazja, by pokazać razem z rzeczami przyjemnymi także coś poważniejszego, ale najwyraźniej zrezygnowano z zamiaru lub też nie udało się go zrealizować. A szkoda. Potencjał wskazywał, że można pokusić się o głębię na miarę Paulo Coelho (tak, wiem że w literaturze Coelho to głębia taka mniej więcej, jak kałuża, zwłaszcza gdy porównać jego dzieła z prawdziwymi mistrzami, ale film to sztuka dla ludu, i jako forma posiada mniejszą „ładowność podejmowanych problemów na jednostkę”; nie stawiajmy więc zbyt wygórowanych wymagań).
Tak naprawdę ten zabawny film nie może być także filmem rodzinnym. Od jakiegoś czasu – Przemek mówi, że od „American Pie” – w wielu filmach zza oceanu przejawia się, hm... kompleks, nakazujący w każdej produkcji umieścić jakąś niesmaczną scenę związaną z seksem, nawet jeśli do filmu nie pasuje i jest niepotrzebna. Tak jest i tym razem. Mówcie co chcecie, ale robienie loda przez bezzębną staruszkę może wywołać obrzydzenie u niejednego widza.
Do tego to kluczowe dla filmu „bycie na tak” zawiera, prócz potencjału, pułapkę fabularną. Odpowiadając zawsze „tak”, bohater wcale nie kontroluje swojego życia, ani tym bardziej rzeczywistości. Jeśli się zastanowić, albo jeśli film obejrzeć dwa razy, można domyśleć się, dlaczego. Carl poddaje się ciągowi nieprzewidzianych zdarzeń. Ma przy tym niewiarygodne szczęście: co miałby zrobić, otrzymawszy zaproszenie na dwie imprezy, odbywające się w tym samym czasie, ale innym miejscu? Przecież na oba musiałby przystać?! A takich pytań można zadać więcej.
Niestety, film rozczarował mnie nieco. Być może zbyt wiele oczekiwałem. Jako komedia – to nawet toto niezłe. Bardzo przyjemnie się spędza czas, jest dużo śmiechu. Do obejrzenia dla relaksu mogę polecić. Byle nie więcej niż raz.
PS
Wiem, że pewnie dawno tego filmu w kinach nie ma, sam byłem dość dawno, ale to nie ma być recenzja (chociaż wyszło coś na kształt), tylko raczej luźne przemyślenia na temat. Wkrótce być może napiszę o znacznie starszym filmie.
Zresztą, „Jestem na tak” wkrótce będzie na DVD.
Inne tematy w dziale Kultura