Za chwilę Sejm przyjmie ustawę medialną, o której co myślę, to już pisałem. Czeka ją TK i wiele jeszcze wody popłynie z mównicy, nim ustawa wejdzie w życie. Krajowa Rada prędzej padnie z powodu trójodrzucenia jej sprawozdania. Mnie zaś tego wieczoru zadziwia coś innego: działkowcy.
Za tydzień wchodzi w życie ustawa, która przywraca im uprzywilejowaną pozycję wobec wywłaszczeń na cele budowy dróg. W szczegóły nie wchodzę, bo rzecz w zjawisku, jakim są post-PRLowskie "pracownicze ogródki działkowe" po 1989. Ktokolwiek rządzi, mają się świetnie.
Czym były? W gruncie rzeczy - cześcią systemu utrzymania narodu w ryzach. Tak, jeśli do tego systemu zaliczyć i kije, i marchewki. Przesadą byłoby mówić, że działki przyznawano wg kryteriów politycznych. Oficjalne związki zawodowe nie nagradzały jednak niepokornych. Działki przypadały głównie "aktywowi" - związkowemu, partyjnemu, TPPR-owskiemu, wreszcie przodownikom pracy.
Kiedyś byłem za wywłaszczeniem działkowców, zwłaszcza w centrach miast. Dziś machnąłem ręką. Chciałbym tylko zrozumieć, cóż to za tajemnicze lobby tak skutecznie broni działkowców bez względu na układ sił u władzy - nawet, gdy SLD jest nieznaczącą opozycją. Bo tylko SLD otwarcie zalicza działkowców do swego elektoratu.
Dziś także: Trick ze spotem oraz Prezydent o 1989.
Inne tematy w dziale Polityka