PKW wciąż nie ma wyników z co setnego obwodu. Wiele się już wszak zmienić nie może. Zatem: PO 44.4%, PiS 27.4%, SLD 12.3%, PSL 7%. PO może mówić o sukcesie - oczywiście jeśli zapomnieć o sondażach przedwyborczych, które zwykle dawały Platformie jeszcze sporo więcej.
Od wyborów parlamentarnych 2007 PO zyskała trzy punkty, a przewagę nad konkurencją zwiększyła jeszcze wyraźniej. Już sam wzrost notowań rządzącej partii to w Polsce rzadkość. Gdy zważyć, że Platforma objęła rządy w chwili widocznego zahamowania tempa wzrostu gospodarki, że rok później światowy kryzys zzerował wzrost - wynik PO jest tym bardziej godny szacunku. Gdyby to były wybory sejmowe, PO najpewniej zdobyłaby większość bezwzględną.
Kłopot PO tkwi w tym, że najpewniej także ona sama nie wie, skąd się to wzięło - bo wszak nie ze skuteczności rządzenia. Słabość opozycji? Dobry PR? To nie wyjaśnia wszystkiego. PO trzyma się mocno, ale pewnie czuje - choćby podświadomie - że wszystko może się zawalić w jednej chwili. Starczy jeden nieudany krok albo impuls zewnętrzny, by Polacy nagle obarczyli rząd i partię rządzącą winą za stagnację w gospodarce i rosnące bezrobocie. Trudno zatem świętować dobry wynik wyborczy - nie wiedząc, skąd się wziął, i czując, że sama PO ma na to nikły wpływ.
Przez półtora roku PiS straciło 5 punktów. To dużo, ale raczej nie powód do najwyższego alarmu. Partia na poły eurosceptyczna może i musi się liczyć z tym, że w eurowyborach to jej elektorat będzie mniej aktywny. Sądzę, że tak było, że wyższa frekwencja poprawiłaby wynik PiS, zatem można założyć, że poparcie dla PiS jest stabilne. Stratedzy partii mogą liczyć, że do wyborów 2011 znajdą sposób, jak to zmienić.
Ale czy znajdą? Względna stałość wyników wyborczych PiS, od 2005 przez 2007 po 2009, staje się głównym problemem tej partii. Każdy dbać musi o trzon elektoratu, ale PiS czyni to w sposób często obraźliwy dla reszty - nawet wczoraj wieczorem J. Kaczyński sugerował, że głosujący na inne partie zostali zastraszeni. PiS rzadko próbuje otworzyć się na szersze kręgi wyborców. Gdy się to nie udaje, zaostrza retorykę. Ktoś, kto wyrwie PiS z tego zaklętego kręgu, będzie człowiekiem roku - ale czy taki się znajdzie?
Wielkim przegranym jest SLD. Od niemal czterech lat notuje kolejne klęski tezy, że stanowi alternatywę dla "prawicy z PO i PiS". Nie zwiększa stanu posiadania, choć okoliczności sprzyjają, a obie główne partie czyniły i czynią wiele, by rzecz lewicy ułatwić. SLD wciąż miota się bez sensu.
PSL wydaje się zadowolone. Mandatów w PE ma mało, liczyło na więcej, ale procentowo znów zdobyło swoje - tak jakby znalazło receptę na balansowanie blisko progu wyborczego, ale powyżej niego. Partia, która nie udaje, że ma ofertę dla każdego, umacnia się na pozycji obrotowego sceny.
Wielcy przegrani to także cała reszta. Mimo nijakości czworga głównych aktorów - eurowybory 2009 okazały się czerwoną kartką dla wszystkich prób stworzenia czy to "nowej lewicy", czy to prawicowej alternatywy. Nie pojawiła się oferta ani dla aktywnych, ani dla tych, którzy zostali w domu.
Tyle próby analizy politycznej. Nieco na siłę, bo wszystko wskazuje na to, że stan polskiego elektoratu zasługuje na poważną analizę socjologiczną. Decydują nie poglądy polityczne, lecz przekonanie, iż nic nie ma sensu.
Tutaj o klęsce socjalistów w całej Europie.
Inne tematy w dziale Polityka