"Fakty": jedynka. "Wiadomości": trójka. Radia, portale: na okrągło. Iran wrze. Demonstracje nasilają się. Bez cienia wątpliwości - dzieje się tam coś ważnego, coś, co może nieco zmienić oblicze świata Islamu. Ale jak? Nie wiadomo.
Nie odważę się zgadywać. Ale media wydają się wiedzieć. Wszędzie słyszę o "bojownikach o demokrację". Gdy nawet ktoś zauważy, że Hossein Moussavi to radykalny islamista - dodaje, że demonstranci "mogą zwrócić się przeciwko rewolucji islamskiej". Mogą? Mogą. Prawdopodobieństwo? Bliskie zeru. Od wczoraj na ulicach Teheranu skandują nazwisko... ajatollaha Chomeiniego.
Nie łudzę się, że wybory były uczciwe, że Iran to demokracja. Oczywiście poprę każdego, kto walczy z wyborczymi przekrętami. Zwłaszcza, gdy reżim używa broni, gdy padają zabici. Ale nie tracę z oka tego, kto i o co walczy.
Wątpię, by obecny reżim upadł na fali obecnych zamieszek. Ale nie wątpię, że gdyby upadł, Iran nie zmieni się znacząco. Może w pierwszej euforii zniknęłyby ograniczenia nakładane na Internet, anteny satelitarne itd. Może przyszłaby lekka odwilż. Ale na parę miesięcy, nie dłużej. Demokracja typu zachodniego nie ma i długo nie będzie w Iranie atrakcyjnym programem.
Czy jesteś gotów usłyszeć, że "bojownicy o wolność" stosują szarjat? Czy jesteś gotów pogodzić się, że większość z nich walczy o wolność - nie dla każdego, lecz dla siebie? Czyli - o władzę?
Inne tematy w dziale Polityka