Utrzymamy systematyczną waloryzację emerytur, zapowiedziała dziś pani minister pracy. Zdaniem Jolanty Fedak pozwala na to wzrost gospodarczy. W tym roku przeciętne świadczenie ma wzrosnąć o prawie 5%.
Wczoraj pisałem ironicznie o stabilnej sytuacji ZUSu. Nie wiem, jaki związek ze słowami Jolanty Fedak ma przewidywany w tym roku wzrost PKB. Wiem, że to rok wyborczy. Od 3 lat znów mamy waloryzację, dzięki której emerytury gonią płace. Uchwalił ją Sejm poprzedniej kadencji, na wniosek rządu PiS, we wrześniu 2007, w przeddzień wyborów. Nikt nie ośmielił się głosować przeciw.
Kampanijno-wyborczym ideałem polityków jest zapewne stan z II połowy lat 90. ubiegłego stulecia, kiedy to średnie świadczenie emerytalne osiągnęło w pewnym momencie 87% średniej płacy. Był to światowy rekord, absurdalności którego wyjaśniać nie trzeba. Nie twierdzę, że emerytury w Polsce są wysokie, ale w proporcji do płac są za wysokie. To trzeba zmienić - nie wystarczy zmiana proporcji liczb płacących składki i pobierających świadczenia.
Dziś koło jest zamknięte: elektorat emerycki jest coraz liczniejszy, politycy uchwalają kolejne prawa, które tę liczebność powiększają... Wątpię, czy choć co setny wyborca ma świadomość, że dzieje się to kosztem następnych pokoleń. Nie ma co liczyć na to, że wybory wyniosą do władzy partię, która zapowie zrobienie z tym porządku. Politycy muszą sami zdobyć się na odrobinę odpowiedzialności.
Inne tematy w dziale Polityka