W jednej ze sfer tegorocznej kampanii postawa PiSu mnie dziwi: chodzi o podejście do debat w TV. Nie twierdzę, że to rzecz kardynalna, ale gdy liczyć się może każdy głos, świadoma rezygnacja z części poparcia nie może nie dziwić. Ale - po kolei.
Można się spierać, czy w ogóle znaczący jest wpływ kampanii na wynik wyborów. Śmiem twierdzić, że w Polsce tej dekady niezbyt duży. Niewielu Polaków identyfikuje się z jakąś partią, partyjne plany programowe albo nie są znane, albo nie istnieją. Z wielu badań wynika, że głosujący wbierają najczęściej metodą selekcji negatywnej: głosują przeciw, a nieza.
W tym tkwi większość sukcesu PO w 2007 r.: w przekonaniu większości wyborców, że rządy PiS były porażką. Przekonaniu powstałym nie podczas kampanii, lub znacznie wcześniej. W tym tkwi tegoroczny atut PiSu: jak już od zgrubsza roku dowodzą badania, niewielu Polaków uważa rządy PO za sukces. Kampania znacząco tego nie zmieniła.
Treść kampanii, jej hasła, starcia słowne, wyniki debat - mają znaczenie drugorzędne. W 2007 chyba nieco większe, w tym roku, jak mniemam, niemal żadne. Wątpię, by kogokolwiek, w którąkolwiek stronę, przekonał odgrzany spór o szpitale. Jedyna debata z udziałem obu głównych kandydatów była tak bezbarwna, że trudno spodziewać się wymiernego efektu. Komorowski miał sporo wpadek, ale w ich zneutralizowaniu skutecznie pomógł mu sztab PiSu klasyfikując jako wpadki i to, co nimi było, i to, co nawet się nie umywało. Efekt? Gros elektoratu, które w szczegóły wnikać nie zwykło, uzna, że to tradycyjne przepychanki niegodne uwagi.
Pozostaje forma kampanii czyli skuteczność prób przekonania wyborców, że gramy fair. Kaczyński miał od początku przewagę wtej sferze i zrazu ją powiększał. Trudno było nie zauważyć, że nie atakuje przeciwnika nawet w ćwierci tak zaciekle, jak przed trzema laty, co nie znaczy, że nie atakował wcale. I tę przewagę w końcówce kampanii sztab PiS postanowił rozmienić na drobne - dzięki swemu stosunkowi do debat.
W tej mierze bowiem skopiował swoje działania z 2007, pokazując pychę. Jeśli coś prócz wyborów negatywnych zdecydowało o sukcesie PO w 2007, to postawa Kaczyńskiego w tym zakresie, a zwłaszcza wielokrotnie powtarzane słowa, że z Tuskiem debatować nie będzie w ogóle, bo Tusk to tylko "pomocnik Kwaśniewskiego".
W tym roku jest jeszcze gorzej. Sztab PiS zrezygnował z debaty w TVN, odmówił debat jeden na jednego, zadekretował, że "dominującym tematem" kampanii jestb służba zdrowia i o niczym innym Kaczyński rozmawiać nie będzie. Być może liczył, że Komorowski nie przyjdzie do TVP, co wyrównałoby rachunki. Ale Komorowski przyszedł, a PiS niczego nie zmieniło. Do I tury PiS staje w aurze siły, która debatować nie chciała.
A debatować trzeba, bo ludzie chcą igrzysk. Treść, powtarzam, nieważna, forma - niezbyt. Byle stanąć w szranki.
Inne tematy w dziale Polityka