Ciekawe, że dość cicho w s24 o studenckich biletach ulgowych. Pan marszałek obiecał, że rychło przywróci ulgę 50%: "Oddamy, co inni zabrali". PiS się obruszyło, że to ich pomysł, a PO go dwa lata temu odrzuciła. Jak zwykle, obie strony maja trochę racji. Jakieś 5%. Reszta to bzdury i pomijanie tego, co istotne.
Ulgę studencką obniżyła u schyłku 2001 koalicja SLD-PSL w ramach "ratowania budżetu po AWS". Potem ustawa zmieniana była jeszcze jednokrotnie przez każdą z rządzących koalicji: w 2002 (PSL-SLD), 2007 (PiS-SO-LPR), i 2008 (PO-PSL). Żadna z chwilowych większości nie uznała za stosowne przywrócenia wyższej ulgi studenckiej.
Teraz Komorowski zapewnia, że on to załatwi. Ile to musi kosztować? Marszałek nie wspomina. Kto za to zapłaci? Nie wiadomo. Może budżet. Może sami przewoźnicy, czyli my, reszta pasażerów, dla której bilety podrożeją. To wszak typowy dla Sejmu sposób rozdawania prezentów. Z cudzej kasy, najchętniej tak, by właściciel okradanej kieszeni nie był o niczym uprzedzony.
Nie kwestionuję potrzeby istnienia ulgi studenckiej. Nie wiem jednak, skąd pewność, że właśnie 50% jest cacy, a 37% - be. Na świecie bywa różnie. Zresztą, na świecie spotkać można naprawdę mocne systemy wsparcia dla studiujących. W Polsce są wprawdzie tzw. bezpłatne studia, ale poza tym nie ma nic. Ulgowe bilety to zatem temat zastępczy nawet dla samcyh studentów - powinni raczej pytać, co dalej z finansowaniem uczelni, nauki, systemem stypendiów i kredytów.
Media o takie rzeczy nie pytają, bo dla czytelników i widzów to zbyt skomplikowane. Podobnie jak ulgi podatkowe. Kto wie, z czyich kieszeni pochodzi kasa na pokrycie kosztów obniżki PITu z 2006? Media i nawet "fachowcy" mają gęby pełne sloganów, że ulga "dała wiele bogatym, a niewiele - ubogim". Nie próbują sprawdzić, jak zmieniła się struktura budżetu, ale przede wszystkim zapominają, że zapłacił za to nie tylko budżet centralny.
Prawie 40% PITu trafia do gmin. W takiej też proporcji poniosły one koszty obniżki. Czy ktoś im to zrekompensował? Odpowiedź jest oczywista - nikt, ani grosza. Kto stracił najwięcej? Duże miasta, w których mieszka sporo ludzi o wyższych dochodach. Sama Warszawa z tego tytułu straciła prawie miliard złotych rocznie. Czy słyszeliście, by zająknął się o tym choć jeden polityk PiS - chwaląc się decyzją Sejmu z 2006 - lub PO, przypisując swemu rządowi "odwagę realizacji" tamtej decyzji?
Dokładnie to samo dotyczy ulgi na dzieci, wprowadzonej w tychże czasach, na wyścigi, przez wszystkie kluby.
Inne tematy w dziale Polityka