Popełniłem faul na sobie samym, gdyż okazałem brak wiary w siebie. Tego robić nie wolno. Trzeba mieć zaufanie do własnej "twórczości". Gdybym zerknął, co sam pisałem tu, w s24, przed dwoma tygodniami, nocą po pierwszej turze, nieco inne byłyby opinie, które prezentowałem tej nocy. Ja zaś zawierzyłem gorszej części siebie: mojej pamięci. W tej tkwiło, iż I tura przyniosła sporą zmianę w wyborczej geografii sprawności komisji obwodowych.
W rzeczywistości zmiana była, ale nie tak istotna, jak mi się zdawało. Owszem, już w pierwszym rzucie wyników cząstkowych PKW jest trochę wielkich miast, a kandydat bardziej "wielkomiejski" w następnych wynikach traci, by potem odzyskiwać nieco grunt. W pamięci zachowałem jednak wrażenie tylko z pierwszej części tego procesu. Zapomniałem, że początkowa strata jest niewielka, a późniejszy "odzysk" dość znaczny. Stało to jasno w moich postach z nocy i świtu 21 czerwca.
Stąd moje przekonanie, że przy 50.4 do 49.6 dla Kaczyńskiego po 50% jest "fifty-fifty", że wszystko jest możliwe, że robi się ciekawie. Nie było. Po wyniku z 80% obwodów stawiałem na minimalne zwycięstwo Komorowskiego - zapominając, że dwa tygodnie temu różnica między 71 i 94% obwodów wyniosła ponad jeden punkt w przypadku Komorowskiego i prawie punkt u Kaczyńskiego. Czyli że per saldo zmiany w geografii sprawności są, ale nie tak znowu duże.
Będzie 53:47, Komorowski zbierze 8.8 mln głosów, Kaczyński 7.85 do 7.9 mln. Miliona głosów przewagi nie bedzie. No, chyba, że będzie. Wątpię, ale nie na pewno.
PKW mogłaby nam większości tych emocji oszczędzić. PKW nie robi tego, bo dmucha na zimne. Ale o tym innym razem.
Inne tematy w dziale Polityka