Obejrzałem "Wybuchową parę" ("Knight and Day"). Toma Cruise nie cierpię, Cameron Diaz jest mi zgrubsza obojętna, film wszakże wart wizyty w kinie. Co nie zmienia faktu, że czuję się głęboko oszukany.
Czego się spodziewałem? Tego, co widziałem w zajawce, zwanej też teaserem lub z niezrozumiałych przyczyn - trailerem. A zatem wariackich pogoni i strzelanin w opakowaniu, które nie zmusi mnie do myślenia, a jeśli już, to w stopniu minimalnym. Nie po to chodzę do kina, by poczuć się jak w szkole.
Pod tym względem film okazał się być dokładnym zaprzeczeniem moich oczekiwań: bez przerwy próbujesz (bo nie da się inaczej) zrozumieć, o co chodzi, wskazówki dozowane są rzadko, bezładnie, i sprzeczne, w połowie filmu zaczynacz czuć, że nawet zakończenie nie wyjaśni wszystkiego i czujesz bardzo umiarkowaną satysfakcję, gdy okazuje się, że w tej mierze miałeś rację.
Gdybym chciał poudawać poważniejszego recenzenta, powiedziałbym, że widziałem film, który sam nie wie, czym jest i czym być miał. Jak na komedię - za mało do śmiechu. Jak na film sensacyjny - zbyt wiele groteski (całe zło świata przerywa kanonadę, by bohaterowie mogli się pocałować). Jeśli zaś miał to być pastisz sensacji, to też się nie udało, bo większość akcji scenarzysta każe nam traktować poważnie.
Ale to formalności, które dla mnie większego znaczenia nie mają. Czas spędziłem, mimo wysiłku, przyjemnie. Nie mogę nie przyznać, że z sytuacji niemal bez wyjścia Cruise wybrnął nieźle: na przemian udaje bohatera i się z niego podśmiewa, sprzeczności w tym nie czuć. Cameron Diaz wypadła nieco gorzej, ale jej rola na pewno nie razi sztucznością.
Polecam zatem, choć do domu wróciłem bardzo zmęczony.
Inne tematy w dziale Kultura