Salonowa większość wie jedno: Jarosława Kaczyńskiego można albo wychwalać, albo "uczestniczyć w nagonce, zbiorowym opluwaniu i zaszczuwaniu". Tertium non datur. Klękaj, człowieku, lub milcz, gdy tymczasem szef PiSu nazywa dzisiejszą Polskę "kondominium rosyjsko-niemieckim".
Wywiad w "Gazecie Polskiej" to chyba jego szósta w ciągu nieco ponad tygodnia publiczna wypowiedź m.in. o roli brata w "Solidarności". Teraz z tezą, że wobec "kompromitacji Wałęsy" to Lech Kaczyński staje się "symbolicznym patronem", a nawet "symbolem" zrodzonego w Sierpniu ruchu.
Priorytety szefa głównej partii opozycyjnej są łagodnie mówiąc zaskakujące. Sposób ich realizacji szokuje. Jałowy byłby spór, czy ludzi bardziej zasługujących na miano symbolu "Solidarności" jest kilkunastu, kilkudziesięciu, czy może kilkuset. Jarosław Kaczyński uparł się, by taki spór wzniecić.
Inne tematy w dziale Polityka