Niby drobiazg, wyrok nieprawmocny, ale niepokoi: warszawski sąd nakazał Jackowi Kurskiemu, by przeprosił byłego szefa PZU za pomówienie w postaci "afery bilboardowej" - jak? Na bilboardach!
Załóżmy, że pomówił. Czy sądowi chodzi o przeprosiny, czy finansową dotkliwość kary? Jak rozumieć tezę powoda, iż chodzi o "rzeczywiste naprawienie skutków naruszenia dóbr osobistych przez dotarcie do jak najszerszego kręgu odbiorców zniesławiającej wypowiedzi"? Czy pięć bilboardów może konkurować z gołą informacją, którą wszak już podały media?
A może chodzi o reklamę sądu? Taki wyrok musi się spodobać. Będzie głośny nie z powodu esencji, lecz poprzez nakazaną formę przeprosin. Jeśli firmie organizującej prywatne loty w kosmos zarzucę przekręt, sąd każe mi przeprosić odbywając symbolicznie ekspiacyjny lot na orbitę. Na mój koszt, oczywiście. I biada temu, kto dostrzeże tabloidyzację sądu - sądobloidyzację.
Słuchaj, Kurski, nie czekajmy na drugą instancję. Trzeba założyć firmę, wynająć skrawek działki pod Lasem Kabackim - sporo tam chałup, których od gąszczu nie dzieli nawet ścieżka. Postawimy bilboardy, jak sąd kazał, treść będzie żalu twojego pełna, a litery odpowiednio duże. Niech stoją nie miesiąc, lecz choćby rok. "Twarzą" do lasu. Ludzie ich nie zobaczą, ale na pewno uważnie pczeczyta je każdy zając. A i sarna może się trafić. W Gdańsku podobnych miejsc bez liku na morenie. W Olsztynie też coś się znajdzie. Koszty? W paru tysiącach się zamkną.
Inne tematy w dziale Polityka