ks. Artur Stopka ks. Artur Stopka
42
BLOG

Między frekwencją a sumieniem

ks. Artur Stopka ks. Artur Stopka Polityka Obserwuj notkę 9

Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego 2009 Kościół katolicki w Polsce mocno wzywał do udziału w głosowaniu. Jednak większość polskich katolików zignorowała te apele. Nie pomogło nie tylko przypominanie Katechizmu Kościoła Katolickiego, dokumentów Jana Pawła II, ale również używanie przez niektórych biskupów stanowczego sformułowania o moralnym obowiązku udziału w wyborach i wspólne głosowanie dwóch kardynałów i jednego arcybiskupa w niedzielny ranek. Nawet licząc się z możliwością popełnienia grzechu trzy czwarte Polaków (z których ok. 95 proc. to katolicy) nie stawiło się przy urnach. 

Można oczywiście przyznać rację jednemu z publicystów, który stwierdził, że niska frekwencja wynika z ogromnego zaufania Polaków do Parlamentu Europejskiego i wysokiej oceny jego funkcjonowania, w związku z czym nie widzieli powodu, aby osobiście interweniować w jego działalność. Warto chyba jednak spojrzeć na sprawę mniej przewrotnie i poszukać innych, mniej optymistycznych przyczyn.
 
Bp Tadeusz Pieronek obwinił polskich polityków. Jego zdaniem „Niska frekwencja to przede wszystkim efekt tego, że polityka jest brudna, niesympatyczna, prowadzona obok ludzi. Nic dziwnego, że nikt się nią nie zajmuje”. To z pewnością jeden z ważnych powodów. Tym bardziej smutny, że Jan Paweł II ponad dwadzieścia lat temu stwierdził, iż „Ani oskarżenia o karierowiczostwo, o kult władzy, egoizm i korupcję, które nierzadko są kierowane pod adresem ludzi wchodzących w skład rządu, parlamentu, klasy panującej czy partii politycznej, ani dość rozpowszechniony pogląd, że polityka musi być terenem moralnego zagrożenia, bynajmniej nie usprawiedliwiają sceptycyzmu i nieobecności chrześcijan w sprawach publicznych”. Sposób uprawiania polityki przez konkretnych ludzi nie zwalnia katolików z obowiązku korzystania z prawa wyborczego. Wydaje mi się, że nie tylko zmęczenie nieustanną polityczną kłótnią stało się dla wielu polskich katolików wystarczającym uzasadnieniem, aby 7 czerwca ominąć lokal wyborczy.
 
Zastanawiam się, czy - paradoksalnie - niechęć do udziału w wyborach, nie wynika z faktu, że Polacy, w o wiele większym stopniu niż społeczeństwa zachodnie, chcą mieć realny wpływ na politykę. A skoro z doświadczenia wiedzą, że nie mają faktycznego wpływu nawet na to, kto konkretnie, personalnie zasiada w rozmaitych gremiach, jako ich reprezentant, intuicyjnie wybierają najprostszy sposób zaznaczenia, że nie chcą brać udziału w grze pozorów.
 
Mam wrażenie, że Polacy wciąż nie pozwolili sobie wmówić, że polityka nie ma nic wspólnego z moralnością i nadal uważają, że zasady i wartości obowiązują także w tej sferze ludzkiego działania. Nie pozwolili się zdemoralizować przez polityków. To wielka wartość! Tymczasem polscy politycy wszelkich możliwych opcji od lat usiłują to moralne wyczucie Polaków w dziedzinie polityki zniszczyć. Usiłują im wmówić, nie tylko, że oni - politycy - mają prawo kompletnie mijać się z prawdą, oszukiwać, składać obietnice bez pokrycia, ale również, że ci, którzy im zawierzyli i oddali na nich głos, zrobili to z pełną świadomością, że inwestują w próżnię, bo wyborcy chcą być okłamywani. Polscy wyborcy nie chcą. Nie chcą dokonywać wyboru pomiędzy jednymi kłamcami a drugimi. Chcą dokonywać wyboru pozytywnego. Chcą wybierać dobro, a jeśli zgodnie z sumieniem oceniają, że jest to niemożliwe w obecnych warunkach, wybierają ich zdaniem najmniejsze zło - nie uczestniczą w wyborach. Wiedzą, że to źle, ale nie widzą lepszej możliwości.
 
Zwłaszcza, że stanęli przed bardzo trudnym zadaniem. Kościół polskim katolikom bardzo wyraźnie wskazał kryteria, którymi winni się kierować wybierając europosłów. W „Komunikacie Rady Stałej i biskupów diecezjalnych z Jasnej Góry” polscy hierarchowie stwierdzili, że wybory do Parlamentu Europejskiego są okazją do opowiedzenia się za powrotem w polityce do trwałych wartości i zasad z zakresu etyki życia gospodarczego i politycznego. Zaapelowali do wszystkich wiernych, by w tych wyborach wskazywali osoby w pełni reprezentujące stanowisko Kościoła katolickiego w sprawach etycznych oraz społecznych, szczególnie w kwestii ochrony życia ludzkiego oraz troski o małżeństwo i rodzinę. „W ten sposób każdy z nas może w jakiejś mierze przyczynić się do odnowy chrześcijańskiego oblicza i kultury Europy” - czytamy w dokumencie. Mając raczej niskie mniemanie o kondycji moralnej polityków i niewielką wiedzę o ich faktycznych poglądach na wiele istotnych kwestii, polski katolik stanął przed zadaniem, które niejednego przerosło. Zwłaszcza, że łatwo było popełnić pomyłkę. Ilu polskich katolików, glosujących na kandydata z południa kraju, który osiągnął rekordowy w skali kraju wynik, zdawało sobie sprawę, że jest on zwolennikiem uznania związków homoseksualnych za równoprawne ze związkami mężczyzny i kobiety (czego nie ukrywał i do czego przyznał się na łamach jednego z katolickich tygodników)? Oddanie głosu na niego było sprzeczne z zaleceniami polskiego episkopatu. A niewątpliwie osiągnął sukces dzięki głosom katolików.
 
Na niezbyt zgodne z kościelnym patrzeniem na politykę wyglądają zresztą hasła, z jakimi do PE wybrały się główne polskie ugrupowania polityczne. Odwołują się one raczej do egoizmów grupowych niż do troski o dobro wspólne całej Europy. Tymczasem, jak uczy Katechizm Kościoła katolickiego, rola władzy polega na zapewnieniu, na ile to możliwe, dobra wspólnego społeczności. Dla członków PE społecznością, o którą się troszczą, nie powinni być tylko rodacy, ale wszyscy mieszkańcy Unii Europejskiej. A więc, jak słusznie zauważył bp Pieronek, powinni godzić dobro Polski z dobrem Europy, co nie jest wcale proste, bo wymaga kompromisu. 

Wygląda na to, że nie wystarczy przypominać polskim katolikom, że udział w wyborach to obywatelski, chrześcijański i moralny obowiązek, ale trzeba im dać uzasadnienie i wskazać, jak w konkretnych warunkach, mając do dyspozycji określoną grupę kandydatów, go zrealizować. Nie chodzi o imienne wskazywanie ugrupowań politycznych i osób. Chodzi o podpowiedź, gdzie dokładnie jest granica, za którą katolikowi przy urnie pójść nie wolno.

Tekst zaproponowany dwóm ogólnopolskim dziennikom.

Na sobotę: Yes, yes, yes

Dziennikarz, który został księdzem

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka