W sobotniej Gazecie Wyborczej Ewa Siedlecka rozdziera szaty i wyciąga daleko idące wnioski polityczne w kwestii rażącej dyskryminacji, która jej zdaniem wynika w Polsce z braku dopasowania naszego ustawodawstwa do unijnych dyrektyw w tej materii. Jaskrawym dowodem pilnej potrzeby naprawienia tego zaniedbania jest według red. Siedleckiej bulwersujące wydarzenie. Otóż właściciel pewnego zakładu poligraficznego odmówił wydrukowania w swoim prywatnym zakładzie plakatu Kampanii przeciw Homofonii i bezczelnie przyznał, że powodem jest jego „inne zdanie na temat rzekomej homofobii”. „Prawo unijne zakazuje dyskryminacji nie tylko przez państwo, ale też przez podmioty prywatne. Takie jak zakład poligraficzny” - grzmi publicystka GW.
To ciekawe, że Ewa Siedlecka, tak zatroskana o zapobieganie wszelkim przejawom dyskryminacji, nie dostrzegła innego, rażącego przejawu dyskryminacji przez podmiot prywatny, który właśnie 14 lutego, w dzień Walentynek, miał swoje apogeum. Publicystka Gazety Wyborczej tak bardzo skupiła się na obronie przed dyskryminacją przez drukarza bojowników przeciwko homofobii, iż nie zauważyła, że o wiele większa i potężniejsza firma prywatna jawnie zakpiła z unijnych przepisów, dyskryminując na polskiej ziemi grupę uczestników ogłoszonego przez siebie konkursu ze względu na ich przekonania religijne.
Tekst Ewy Siedleckiej początkowo pojawił się w Internecie pod tytułem „Do równości jak do jeża”. Po kilku godzinach zmieniono tytuł na „Gejów nie obsługujemy”. Szkoda. Ten pierwszy lepiej oddawał istotę problemu. W kwestii równości trzeba bardzo uważać, bo można się pokłuć. Albo przynajmniej jasno pokazać, że broni się równości nie dla wszystkich, tylko dla równiejszych. Widać dla niektórych orientacja seksualna bardziej zasługuje na równość niż przekonania religijne.
Na poniedziałek: Uwiarygadnianie Boga
Inne tematy w dziale Polityka
