Służebnica Boża s. Joanna Józefa Lula, w Zgromadzeniu s. Hiacynta urodziła się 21 marca 1915 r. w Czeluśnicy par. Jasło (diec. rzeszowska), jako córka Andrzeja i Antoniny z Michalskich. Była najmłodszym, piątym z kolei dzieckiem. Dzięki pracowitości i zaradności ojca, który przebywał w Ameryce, a po powrocie powiększył i unowocześnił gospodarstwo, dzieciństwo S. Hiacynty upływało w dostatku, beztrosko. Otoczona troską i miłością, z rodzinnego domu wyniosła umiłowanie Boga i ludzi, patriotyzm, a także poszanowanie takich wartości jak uczciwość, pracowitość, sumienność i obowiązkowość. We wspomnieniach koleżanek z lat szkolnych oraz sióstr, z którymi przebywała w późniejszych latach w różnych domach zakonnych, pozostała jako osoba wszystkim przyjazna, uczynna, raczej nieśmiała, skromna, jednak bardzo lubiana, a wokół niej gromadziły się dziewczęta o podobnym usposobieniu. Należała do Sodalicji Mariańskiej. Pan Bóg obdarzył ją wielką wrażliwością i talentem plastycznym. Z zamiłowaniem malowała obrazy, szczególnie kwiaty, które – według relacji jednej z sióstr – spod jej ręki wychodziły jak żywe.
Przed maturą Seminarium Nauczycielskiego w Jaśle uczestniczyła w rekolekcjach w klasztorze w Starej Wsi. Wtedy wyraźniej usłyszała głos powołania zakonnego i zapragnęła zrealizować je w Zgromadzeniu Sióstr Służebniczek. Żyjący krewni wspominają, że zamiar ten ujawniła w czasie wieczerzy wigilijnej w 1934 r. Ponieważ kończyła szkołę, została zapytana, czy szuka już pracy, o którą też wówczas nie było łatwo. Odpowiedziała, że dla niej Pan Bóg przygotował już najlepszą posadę... Życie zakonne rozpoczęła 20 lutego 1935 r. Po nowicjacie pracowała jako wychowawczyni dzieci w ochronkach oraz w domach sierot prowadzonych przez Zgromadzenie: w Tarnowie, ul. Mościckiego, w Zawierciu i w Jasionowie. Myślała o wyjeździe na misje do Afryki, lecz przeszkodą było zbyt słabe zdrowie. W codziennym życiu odznaczała się delikatnością i poczuciem sprawiedliwości, z wielkim poświęceniem i miłością służyła sierotom, których sytuacja w warunkach wojennych znacznie się pogorszyła.
Z natury była raczej poważna i refleksyjna, stąd nieśmiałość, a nawet pewna skłonność do zamknięcia się w sobie, utrudniały jej kontakt z niektórymi osobami, także we wspólnocie. Zawsze jednak towarzyszyła jej pewność, że życie zakonne jest jej właściwą drogą. Naturalną wrażliwość odczytała przez blisko jako wyzwanie do pracy nad sobą, którą ukierunkowała na nabywanie umiejętności „spokojnego znoszenia przeciwności”. Jak się okazało, w ostatnim etapie życia właśnie tego Pan Bóg oczekiwał od niej w najwyższym stopniu i pomógł stopniowo przygotować się do przyjęcia męczeńskiej śmierci. W jednej ze wspólnot dane jej było doświadczyć wielu przykrości i niesprawiedliwych sądów, lecz siostry, z którymi spotykała się w tym czasie są zgodne, że nigdy źle o nikim się nie wyrażała, nawet o tych, którzy ją skrzywdzili.
Ostatnią placówką S. Hiacynty był Jasionów koło Brzozowa. Tam opiekowała się dziećmi w ochronce i wykonywała prace domowe. Często także siostra przełożona powierzała jej załatwianie różnych spraw domu zakonnego, między innymi narażając się na surowe represje ze strony okupanta, kilka razy wyjeżdżała do swojej rodziny koło Jasła, aby przywieźć zboże dla domu generalnego. 25 marca 1943 r. Jaśle została aresztowana przez gestapo.
Siostry w Jasionowie w czasie okupacji udzieliły schronienia ukrywającemu się człowiekowi. S. Hiacynta miała w tym znaczny udział, dlatego po pewnym czasie otrzymała list z podziękowaniem. Niestety, został on na poczcie przechwycony przez gestapo i stał się dowodem winy. Na jego podstawie został także aresztowany mieszkający w Tarnowie rodzony brat S. Hiacynty – Józef, który na prośbę swojej siostry, przypadkowo pośredniczył w przekazaniu do Krakowa wiadomości od ukrywającego się żołnierza.
Cena udzielonej pomocy okazała się bardzo wysoka. S. Hiacynta najpierw 2 miesiące była więziona w Jaśle, w nieludzkich warunkach: w piwnicy, po kilka razy na dobę wyprowadzana na przesłuchania, bita i głodzona.
A oto relacja współwięźniarki: wezwano S. Joannę na zeznanie, po którym sama do celi nie przyszła, bo tak była skatowana i krwią zbroczona, nikt się już od niej nie dowiedział nic, bo była nieprzytomna.
Pięć tygodni później w tym samym więzieniu znalazł się jej brat, który pozostawił wspomnienie: Kiedy zobaczyłem ich, zaraz domyśliłem się, że przechodzili straszne tortury. Wyglądali jak żywe szkielety ludzkie.
Przy okazji rozmowy S. Hiacynta powiedziała mu, że nikogo nie wydała i całą „winę” wzięła na siebie. Zapewniła go, że on przeżyje wojnę, natomiast sama była przygotowana na wszystko, co czeka ją w Oświęcimiu. Przeczuwała, że tam złoży ofiarę ze swojego życia. Najpierw jednak została przewieziona do więzienia w Tarnowie.
15 czerwca 1943 r. znalazła się w transporcie do Oświęcimia. W obozie miała numer 47624. Została rozstrzelana 8 września 1943 r. Zarówno brat, Józef Lula, jak też s. Honorata Bojda ówczesna przełożona domu, zaaresztowana w Jasionowie, przeżyli wojnę.
za: http://www.meczennicy.pelplin.pl/?a=1&id=93&tekst=107#txt
Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo