Ze śmiechem nie ma żartów. Rozważaniami o chichocie można wpędzić w depresję. Zagrożeniem jest każdy odcinek sitcomu czy bałwan za oknem. Albo marchewka udająca nos tego bałwana… Rysunek Andrzeja Mleczki może zaś po prostu spowodować chandrę dziedziczną.
„Wysoki, krótki, modulowany dźwięk, którego nie sposób opisać słowami”* niszczy indywidualizm niezbędny dla demokracji, stwierdza Alain Finkielkraut. Czy już śmiejemy się jak barbarzyńcy? Wypada czujnie nasłuchiwać brzmienia własnego śmiechu. Wypada obserwować lustro, czy przypadkiem – jak w znanej sztuce Ionesco „Nosorożec” – nie wyrósł nam jeszcze róg i czy nie staliśmy się jednym z tytułowych zwierzaków… Poczciwe ssaki stały się symbolem umasowienia i konformizmu.
Na szczęście, aby nie doszło do efektu emocjonalnego rollercoastera, o równy poziom naszego poczucia humoru dbają tacy artyści, jak znana Grupa MoCarta, która obniża poziom psot – z uwagi na niski poziom edukacji muzycznej w Polsce. Menedżer grupy stwierdził, że Polacy i tak nie są w stanie ocenić poziomu wirtuozerii artystów [„Rz” z dn. 2 stycznia 2010 r.]. Może nie ma się, co wysilać, a może specjaliści nas ociupinkę nie doceniają. Przecież na polskim polu humoru trudno coś dostrzec zza gigantycznego „Misia”, który rzuca na nas swój perforowany cień. A miś to narodowy, okrutnie wysoko-niski. Pozwala się poruszać swobodnie po rysach, jak i żuławach rodzimego humoru.
Co prawda (nieistniejący) statystyczny Polak przytomnie umieszcza już dzieje Polski Ludowej między triasem a jurą, ale ów śmiech – par excellence peerelowski – sentymentalnie a przezornie nosi w duszy. Może i w ostatecznym rozrachunku Stanisław Bareja pozostawia nas z przerażająco upadlającym: „tacy jesteśmy”, może i gogolowski humor został idealnie zaszczepiony nad Wisłą, a pod maskami, rodem z urzędów państwowych, ludzie są marni, zdradzieccy i chciwi… Być może jednak przygotował nas do demokracji lepiej niż ktokolwiek. Ostatecznie trudno byśmy czuli się tak, „hop – siup”, po prostu lepsi od innych.
Nie ma więc chyba tajemnicy w przyczynach pewnych zaniedbań w produkcji brawurowych, współczesnych komedii mieszczańskich dużego formatu – jak francuskich Francisa Vebera czy angielskich, według scenariuszy Richarda Curtisa. Nie ma w nich miejsca na histeryczne zmiany nastrojów, które jak gruba skóra chronią nas przed staniem się chichoczącym manekinem. Finkielkraut słusznie jednak przestrzega nas przed śmiechem, który udaje śmieszność. Niebezpieczny jest jednak patos, ale nie patosik. Wylewanie krokodylich łez zostawmy nosorożcom.
* M. Kundera, „Księga śmiechu i zapomnienia”, Warszawa 1993, s. 62.
** Jarosław Kuisz, redaktor naczelny “Kultury Liberalnej”.
*** Więcej podobnych tekstów na stronie www.kulturaliberalna.pl
Inne tematy w dziale Kultura