Kultura Liberalna Kultura Liberalna
440
BLOG

MIECZNICKA: Seks nasz i naszych rodziców

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Kultura Obserwuj notkę 3

Szanowni Państwo,

„demokracja jest nudna, seks jest ekscytujący” ? A może odwrotnie? – zastanawiał się Anthony Giddens w swojej książce o przemianach intymności. Pytanie o to, jaki wpływ na sferę seksualności mają normy demokratyczne od dawna jest obecne w naukach społecznych. Giddens opisywał przemiany intymności – ku powiększającemu się obszarowi autonomii jednostek i ku coraz bardziej świadomemu ich udziałowi w podejmowaniu demokratycznych decyzji. Kontrowersyjne tezy angielskiego socjologa zwracają na pewno uwagę na to, że także naszej modernizacji towarzyszy swoiste „nowe oświecenie”, którego zasadniczym wyznacznikiem staje się stosunek do własnej seksualności.

Pytanie o to, jak dziś Polacy się kochają i co o tym myślą, wypada zatem zadawać głośno. Czy można ryzykować twierdzenie, że dwudziestolecie po 1989 roku przypomina rewolucję seksualną na miarę lat 60. na Zachodzie? Czy – skoro 80 procent Polaków deklaruje się w badaniach jako katolicy – stosunek do seksu zmienia też polskie podejście do religii katolickiej? A może nadal – cytowane powyżej – drwiny Barei z podejścia do miłości i seksu w PRL są, o , zgrozo, najbardziej aktualne?Na powyższe pytania w najnowszym numerze "Kultury Liberalnej" odpowiada m.in. Magdalena Miecznicka.

 

Magdalena Miecznicka

Anielska niewinność playboyów

Kiedy myślę o seksie pokolenia moich rodziców, do głowy przychodzi mi pewna historia, którą opowiedzieli mi w zamierzchłej przeszłości. Otóż wśród ich znajomych gdzieś w latach 70. była pewna młoda kobieta, która przychodziła na imprezę (czy też prywatkę, jak to się wtedy niewinnie nazywało) i mówiła: „Dzisiaj jestem jeszcze z moją Anią, ale jutro będę już sama”. W ten figlarny sposób dawała do zrozumienia, że właśnie zaszła w ciążę, ale już nazajutrz umówiona jest na zabieg aborcji. Ania – to było imię, które planowała dać kiedyś swojej córeczce, jeśli zdecyduje się na jej zachowanie. Podobno imię zostało wybrane na cześć Anny Kareniny – znajoma była bowiem oczytaną i kulturalną młodą kobietą.

Zapewne właśnie z powodu tej opowieści pokolenie moich rodziców wydawało mi się zawsze skażone dziwną i straszną niemoralnością, na której tle moi znajomi, choć prowadzący raczej bujne życie seksualne, wypadali jak aniołki. Potwierdzenie tego wrażenia znajdowałam zresztą w wielu utworach traktujących o tamtych latach. W „Psach” Pasikowskiego mamy na przykład młodą dziewczynę z domu dziecka, która w sposób wyrachowany i lodowaty zdradza bohatera z jego najlepszym przyjacielem i nie widzi w tym nic strasznego – przyjaciel zresztą też, a i sam zdradzony nie wydaje się przesadnie zdziwiony. Z kolei w niedawnym filmie „Mniejsze zło” według Janusza Andermana, opowiadającym o schyłkowej epoce komunizmu, kobiety zachowują się w sposób ostentacyjnie wulgarny: witają mężczyzn w progu nago i wypowiadają kwestie w rodzaju „bierz mnie”, a w dodatku roznoszą trypra. Można się co prawda zastanawiać, ile w tych scenach prawdy o moralności tamtych lat, a ile fantazji autorów scenariuszy – ale tak czy owak znaczące jest, że w wyobraźni tych twórców seks, choć niby tak łatwy i wyzwolony, pozostał czymś grzesznym i złym. A przecież wyzwolenie idące w parze z niemoralnością i brudem to wyzwolenie, którego nie zdołano jeszcze oswoić; a więc, wyzwolenie pozorne.

Myślę, że opowieści o seksie mojego pokolenia będą już zupełnie inne. Wyzwolenie seksualne, choć może nie przejawia się tak spektakularnie jak w anegdotach moich rodziców lub reżyserów wspominających lata 80., stało się dla pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków czymś normalnym, a więc moralnym, i nie wymaga już wyuzdania, wulgarności i podłości. À propos tej kwestii, przypomina mi się komentarz pewnego pisarza z pokolenia dzisiejszych sześćdziesięciolatków, który po przeczytaniu mojej książki („Cudowna kariera Magdy M.”) powiedział: „od strony obyczajowej mnie to nie szokuje, ja i gorsze rzeczy widziałem”. Ta uwaga długo nie dawała mi spokoju i dopiero czytając esej Agaty Bielik-Robson poświęcony „Cudownej karierze Magdy M.”, zdałam sobie sprawę, dlaczego. Otóż dlatego, że owa strona obyczajowa, pokazująca pewną rozwiązłość tego pokolenia, wcale nie ma szokować – ludzie ci, w przeciwieństwie do swoich rodziców, nie uważają własnej wolności seksualnej za coś szokującego.

Agata Bielik-Robson pisząc w najnowszej "Kulturze Liberalnej" o zatraceniu w pracy i karierze, któremu oddali się ludzie z pokolenia trzydziestolatków pokazani w książce, uznała, że nie wynika ono wcale z prostego pragnienia konsumpcji, lecz przeciwnie – z ascezy, w której chodzi o to, by utrzymać w ryzach chaotyczne, a więc ryzykowne życie. Krótko mówiąc, haruje się po to, by uchronić się przed przypadkowością życia – oraz przed samym sobą. Filozofka ma rację – i tej samej kontroli, dającej poczucie bezpieczeństwa, służą, jak sądzę, reguły rządzące relacjami z ludźmi, w tym relacjami seksualnymi. Pokolenie to jest pokoleniem ludzi, którzy nie tylko pracują tak zapamiętale i bezwzględnie, jak średniowieczne mniszki modliły się i głodziły, lecz podobnie uprawiają miłość – zgodnie z żelaznymi zasadami, które pozwalają im utrzymać w ryzach żywioł miłości. Zasady są dowodem siły i samowystarczalności – ponieważ ten, kto nie pozwala sobie na łamanie zasad, doskonale panuje nad swoim życiem. Z takiego spostrzeżenia wynika właśnie owa współczesna moralność, która pozwoliła oswoić wyzwolenie seksualne, trzydzieści lat temu uznawane jeszcze za tak złe i brudne (choć przecież szeroko praktykowane i kuszące). Moralność ta zasadza się na przestrzeganiu reguł, których podstawą jest stuprocentowa przejrzystość i niezależność. Jeśli tylko mówimy wprost, ile możemy dać (najczęściej niewiele albo nic) i tyle samo spodziewamy się po naszych partnerach, jesteśmy całkowicie bezpieczni.

Dosadnym i brutalnym, lecz przez to ciekawym przykładem tego, jak manifestuje się nowoczesna moralność seksualna, jest sposób podejścia do całkiem realnego zagrożenia HIV. Otóż w co bardziej oświeconych środowiskach problem ten został dziś całkowicie oswojony – zapewne dzięki masowym pielgrzymkom tego pokolenia na studia za granicę. Algorytm postępowania jest prosty i jasny: przy przelotnych historiach miłosnych używamy zabezpieczeń. Kiedy natomiast relacja przeradza się w coś trwalszego, po trzech miesiącach wyłączności seksualnej (ze stosowaniem zabezpieczeń) partnerzy idą razem do laboratorium medycznego i robią test na obecność przeciwciał HIV. Trzy miesiące to czas, którego potrzebuje choroba na ujawnienie się – jeśli więc przez te 3 miesiące grali zgodnie z regułami i byli sobie wierni (a tego wymaga od nich nowoczesna moralność), jest to czas dający całkowitą pewność. Odtąd związek może wejść w inny etap. Niektórzy są zbulwersowani tą chłodną, racjonalną zasadą postępowania, tłumacząc, że przecież chodzi o miłość i namiętność, a więc rzeczy, które nie powinny podlegać takim kalkulacjom. Ale ich nowocześniejsi koledzy odpowiadają: chodzi o coś większego niż miłość – o zabezpieczenie przed przykrymi niespodziankami życia.

Ta dzisiejsza moralność seksualna polega bowiem na doskonałej szczerości i przejrzystości w ustalaniu reguł – a nie na miłości i litości. Polega na prawdzie, a nie na dobru. Ale ten, kto zrozumie jej reguły, może pozwolić sobie na wszystkie, najbardziej nawet szalone przyjemności seksualne, pozostając zarazem czystym jak aniołek.

* Magdalena Miecznicka, pisarka, publicystka „Dziennika”. Niedawno opublikowała powieść „Cudowna kariera Magdy M.”

** Niniejszy tekst ukazał się w „Kulturze Liberalnej” nr 58 (8/2010) z 23 lutego 2010 r.

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura