Kultura Liberalna Kultura Liberalna
124
BLOG

BUCHOLC: Camus dla nastolatek?

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Kultura Obserwuj notkę 0

Marta Bucholc

Dzieci Katona

Albert Camus pisząc w „Człowieku zbuntowanym” o stosunku dekabrystów do cnoty, cytuje słowa Wiaziemskiego: „Nasi ojcowie byli sybarytami, my jesteśmy Katonami” (s. 181). Bywa, że miło jest być dzieckiem sybaryty. Potomkowie Katonów mają natomiast z zasady niełatwe życie. Kwestia jednak nie w trudności życia, lecz w tym, na ile trudność owa (zwana niekiedy „męką egzystencjalną”) jest konieczna, na ile zaś wynika po prostu z wadliwej socjalizacji.

Nie chciałabym pisać o twórczości Alberta Camusa czy jego życiu, nie ma potrzeby, by do niezliczonych kompetentnych uwag na ten temat dodawać moje, dyletanckie. Chciałabym natomiast zwierzyć się z pewnego doświadczenia, którego określenie mianem pokoleniowego byłoby zapewne nieco na wyrost, a które dzielę jednak – jak sądzę – z wieloma osobami w moim wieku. Mam na myśli rozczarowanie Albertem Camusem.

Mój stosunek do Camusa pozostawał zawsze pod znakiem „syndromu olimpiady polonistycznej”. Za moich czasów Camus był praktycznie jedynym – być może poza Markiem Aureliuszem – filozofem obecnym w szkole, zapewne głównie dlatego, że był przy okazji pisarzem. Jego wydajność polonistyczna była najwyższej próby: doskonały na zagajenie („Już Albert Camus zauważył, że los człowieka polega na zmaganiu się z absurdem”), ornamentował rozwinięcie („można więc śmiało powiedzieć, że Syzyf Alberta Camusa to w istocie każdy z nas”), dawał mocny, szlachetny ton w zakończeniu („Francuski filozof pozostaje niedościgłym wzorem człowieka nieugięcie zbuntowanego przeciw wszystkim i wszystkiemu”). Wkucie paru myśli Camusa i lektura kilku jego tekstów pozwalały przydać wypracowaniom blasku autentycznego intelektualizmu. Zeszyty notatek, których cały plecak wiozłam piętnaście lat temu na olimpiadę polonistyczną do Warszawy, były pełne cytatów z „Dżumy” i „Mitu Syzyfa”. Zeszyty moich koleżanek wyglądały tak samo: bunt wypisywany na kratkach i w liniach, okrągłymi, wyraźnymi literkami, z cudzysłowem na początku i na końcu.

Mój stosunek do Camusa jest osobisty. Nie mam już oczywiście tych zeszytów, miałam szczęście, bo udało mi się dowiedzieć o istnieniu filozofii innej niż egzystencjalizm (o dystansowaniu się Camusa względem tej etykietki nikt oczywiście nie uznał za stosowne mnie powiadomić) i książek, które o bólu i godności człowieka mówią inaczej niż „Obcy”. Ale złość na Camusa pozostała.

Przyczyny złości są dość proste. Camus czytany jako odpowiedź na problemy duchowe nastolatki był głęboki i celny, oddawał każdą subtelność odcieni rzeczywistości – bo rzeczywistość składała się wówczas z kilku metrów kwadratowych przestrzeni wypełnionych myślami. Camus umacniał poczucie wyjątkowości, tłumaczył to, czego nastolatka w świecie nie pojmuje, wskazywał, wyodrębniał i z góry już nazywał to, czego w rzeczywistości nastolatki nie było. Ten moment życia: stopklatka tuż przed początkiem ekscytującej podróży, antycypowanej jako trudna, lecz uwznioślająca – i Camus jako bedeker. Być może udałoby się uratować moją miłość do niego, gdyby możliwe było utrzymanie życia w bezruchu. Życie drgnęło jednak i przewodnik okazał się nieaktualny. Katońska powaga moralna Camusa zawiodła w konfrontacji z realnością, nie dlatego, by moralność Camusa była nieaktualna (tak nie uważam), lecz dlatego, że jej monolityczność uniemożliwia zastosowanie jej z powodzeniem w warunkach większej niż nastoletnia złożoności.

Czytając ostatnio „Kaligulę”, złapałam się na myśli, że to bohater po prostu komiczny – we współczesnej adaptacji trzeba by go stylizować nie na egzystencjalistę, lecz na parodię egzystencjalisty. Jego cierpienie przy cierpieniu Cezonii jest nie tylko śmieszne – jest irytujące, bo Cezonia ma prawdziwe emocje i potrzeby, wypowiadane prostym, zmęczonym głosem osoby świadomej nieinteligibilności i pozawerbalności życia. Wyjście z „syndromu olimpiady polonistycznej” polega także na tym, że przestaje się wierzyć w słowa.

Na koniec muszę jednak lojalnie przyznać, że moja złość na Camusa podszyta jest też wyrzutami sumienia wobec autora latami eksploatowanego bezdusznie do podpierania własnych kwestyjnych konstrukcji. W końcu zużył się, porzuciłyśmy go wraz z koleżankami podobnie jak resztę bohaterów naszych zeszytów, by przejść do kolejnego etapu edukacji. Camus jest wyrzutem sumienia, bo niestety to na nim i jego słowami uczyłam się mówić trywialnie o rzeczach ważnych. Odegrał zapewne w naszej edukacji taką rolę, jaką pełnili Katonowie w budowaniu kultury cynizmu przedwojennych gimnazjalistów. Za to jesteśmy mu winni przeprosiny.

* Marta Bucholc, doktor socjologii, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

**  tekst ukazał się w Temacie Tygodnia w„Kulturze Liberalnej” nr 59 (9/2010) z 23 lutego 2010 r.

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura