Szanowni Państwo,
pół wieku temu zginął Albert Camus. W tym roku francuskie dzienniki „Le Figaro” i „Le Monde” wydały poświęcone mu dodatki. Zygmunt Bauman snuł cenne rozważania na swoim blogu. A jednak rocznica śmierci pisarza przeszła w Polsce niemal niezauważona. Czy aż tak w naszych oczach zwietrzała twórczość filozofa buntu i absurdu?
Słynny egzystencjalista urodził się w 1913 roku w zajmowanej przez Francuzów Algierii, zaś zginął tragicznie w wypadku samochodowym w 1960 roku w drodze do Paryża. Napisał „Obcego”, „Mit Syzyfa” i „Dżumę”. W 1957 roku został uhonorowany literacką Nagrodą Nobla. Tyle o Camusie wie przeciętny czytelnik.
Statyczny obraz klasyka przesłania namiętny spór z J.- P. Sartre’em, intelektualną samotność czy „przekleństwo Nobla”… Camus to postać frapująca, ale czy filozofia, jaką proponował, może być dla współczesnego odbiorcy w ogóle aktualna? Czy można w niej znaleźć coś więcej niż jedynie niezgodę na nonsens życia?
Maciej Nowicki
Banita ulubieńcem tłumów
Krótkie życie Alberta Camus upływało pod znakiem nieustającej rywalizacji z Jeanem Paulem Sartre’em, która – mimo że od śmierci obu pisarzy minęło już kilkadziesiąt lat – trwa do dnia dzisiejszego. Za ich życia wynik starć pozostawał niezmienny i łatwy do przewidzenia – Camus zawsze ponosił klęskę. Pół wieku później role się odwróciły. „Obcy” to dziś najczęściej czytana książka we Francji, a sam Camus został wybrany przez swoich rodaków najwybitniejszym pisarzem wszechczasów, zdobywając ośmiokrotnie więcej głosów niż jego największy rywal.
Nawet u szczytu powodzenia Albert Camus nie zyskał sobie tak bezdyskusyjnego autorytetu, jakim cieszył się Sartre. Odważny i bezkompromisowy w swoich poglądach, zdolny do obrony własnego zdania nawet kosztem zmasowanej krytyki wszystkich stron sporu, w jaki się angażował (tak było w wypadku konfliktu francusko-algierskiego), Camus był równocześnie niezmiennie niepewny siebie. Pragnął akceptacji ze strony środowiska paryskich intelektualistów, choć wiedział, że z racji swojego prowincjonalnego pochodzenia oraz przyjmowanych postaw nie otrzyma niczego poza przychylną tolerancją, która w każdej chwili może mu zostać odebrana. Wydanie kolejnych książek napawało go lękiem przed nieprzychylną recenzją Sartre’a lub kogoś z jego otoczenia. Samemu Satre’owi było to obojętne – po pierwsze uważał Camusa za kiepskiego filozofa, po drugie – i tak nie przejmował się niczyim zdaniem poza swoim własnym. W końcu jednak wymierzył cios. Gdy w 1951 roku Camus ukończył „Człowieka zbuntowanego”, gdzie opisał sowiecki komunizm jako największe zagrożenie dla świata, Sartre i jego środowisko uznali za niedopuszczalny akt zdrady, a pisarz stał się w wielu paryskich kręgach persona non grata. Jeszcze w 1957 roku, gdy na dwa lata przed śmiercią został najmłodszym do tej pory laureatem nagrody Nobla, szef dziennika „Le Monde” skomentował ten wybór następującymi słowami: „W Sztokholmie Camus będzie mówił same głupoty”.
Rzeczywiście zdarzało mu się mówić rzeczy głupie, a co gorsza nieprzemyślane. Tuż przed wybuchem wojny wierzył jeszcze, że apetyt Hitlera może zostać zaspokojony drogami pokojowymi, a kiedy do wojny już doszło, z całym przekonaniem oczekiwał momentu, gdy Związek Radziecki ruszy na pomoc… Polsce. Bywał naiwny, dlatego przyczyn jego niezwykłej popularności z pewnością nie należy szukać w nieomylności autora.
Nigdy nie był wielkim wizjonerem, nie potrafił przewidzieć biegu wydarzeń – jego siła polega na czymś innym. Doskonale obserwował otaczającą rzeczywistość (znaczną część swego życia przepracował jako dziennikarz, a spore fragmenty „Obcego” to napisane na nowo jego reportaże sądowe), a ponadto, mimo pewnej szorstkości charakteru czy wręcz wyniosłości, nie potrafił odwrócić wzroku od cierpienia innych. Umiał także uznać swoją omylność i gdy zauważył, że popełnił błąd, robił wszystko, by go naprawić. Bywał naiwny, ale przy tym był także uczciwy. Nie wahał się ani chwili, by zerwać z komunistami, gdy tylko doszedł do przekonania, że bardziej od losu biedoty interesuje ich światowa rewolucja. „Nigdy nie zgodzę się, by pomiędzy życiem a człowiekiem umieścić tom »Kapitału«”, powiedział wówczas. I chociaż do końca swych dni uważał się za lewicowca, w tamtych czasach nie miał sobie równych – wyjąwszy Orwella – w wydobywaniu morderczej grozy zawartej w komunistycznej ideologii. „Człowieka zbuntowanego” wszyscy znają, zatem przywołam epizod opisany w „Carnets”. W roku 1946 spotkał swego dawnego towarzysza z ruchu oporu, który oświadczył mu, że jest marksistą. Camus odpowiedział: „Oto rzeczywisty problem. Cokolwiek się stanie, zawsze będę pana bronił przed karabinami plutonu egzekucyjnego. Pan natomiast będzie musiał zgodzić się na to, by mnie rozstrzelano”. Dlaczego jednak Anglik Orwell zyskał we własnym kraju natychmiastowe uznanie, a Francuz z Algierii musiał na nie poczekać ponad pół wieku?
W roku 1951, gdy ukazał się „Człowiek zbuntowany”, Camusowski antykomunizm czynił z niego odszczepieńca. Dopiero później francuscy intelektualiści zaczęli masowo opuszczać partię komunistyczną: w 1956 – po Budapeszcie, w 1968 – po Pradze, w 1977 – po wydaniu „Archipelagu Gułag”. Po 13 grudnia 1981 odeszli ostatni. Chcieli nadal pozostać na lewicy –bo w sposób dość pokrętny uważali, że cała prawica jest odpowiedzialna za faszyzm, a lewicowość dawała im poczucie moralnej wyższości. Jednocześnie zrozumieli, że popełnili niewybaczalny błąd – wspierali czerwone reżimy, które bywały równie krwawe, co te brunatne. Camus okazał się wtedy niezbędny. Legitymizował ich lewicowość – pokazywał, że nie cała lewica myliła się w kwestii czerwonego terroru. Było to co prawda złudzenie – bo przecież pomylili się niemal wszyscy – ale to złudzenie miało bardzo dobre konsekwencje. To między innymi dzięki niemu w latach 70. narodziła się we Francji tzw. lewica antytotalitarna, która odegrała całkiem sporą rolę w obalaniu komunizmu.
Trudno jednak uwierzyć, by sześć milionów Francuzów, którzy tylko w zeszłym roku kupili w księgarniach „Obcego”, kochało jego autora wyłącznie za uratowanie honoru francuskiej lewicy. Przyczyn ostatecznego zwycięstwa Camus nad Sartre’em należy zatem szukać także gdzie indziej. Obaj pisarze uczynili absurd ludzkiego życia głównym tematem swoich pierwszych książek. O ile jednak Sartre doszedł do wniosku, że jedynym sposobem jego przezwyciężenia jest bezwarunkowe podporządkowanie „słusznej (czyli komunistycznej) sprawie”, Camus wybrał inną drogę – bunt w imię wolności.
* Maciej Nowicki, szef Magazynu Idei „Europa”, dziennikarz „Newsweeka”.
**artykuł ukazał się w Temacie Tygodnia w„Kulturze Liberalnej” nr 59 (9/2010) z 2 marca 2010 r.
Inne tematy w dziale Kultura