Kultura Liberalna Kultura Liberalna
255
BLOG

WAKAR: Roth ciągle drażni, inspiruje, prowokuje

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Kultura Obserwuj notkę 1

Szanowni Państwo, jeden z najważniejszych prozaików XX wieku pozostaje w Polsce owiany tajemnicą. Czas to zmienić!Philip Roth, skandalista i geniusz ceniący własną wolność ponad wszystko, wkrótce opublikuje swoją 31. książkę. Warto zajrzeć Mu w zdania.

Jacek Wakar

Moralitet o wielkim bankructwie. Impresje obok Rotha

Licząca kilkadziesiąt pozycji literacka spuścizna Philipa Rotha – być może największego dziś amerykańskiego prozaika – wymyka się łatwym klasyfikacjom, uwodzi, a potem opiera niewprawnemu czytelnikowi. Roth jest autorem, którego nie interesują półśrodki. Idzie na całość, żądając rozległych, czasem przeciwstawnych interpretacji. Pozostaje zagadką. Dlatego ktoś, kto nie rości sobie praw do uprawiania literackiej krytyki, a czytanie – także Rotha – traktuje przede wszystkim jak przygodę – skazany jest na snucie domysłów, formułowanie pytań, wertowanie raz po raz tego imponującego dorobku. Na impresje, tylko impresje, przeczucia, niezobowiązujące myśli. Tylko tyle.

Roth powraca w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Dzięki Czytelnikowi, wcześniej wydawnictwu Zysk i S-ka, autor, którego książki w latach 80. kupowało się na specjalnych targach, wielokrotnie przepłacając, obecny jest na polskim rynku niemal bez przerwy. Następujące po sobie pozycje przechodzą prawie bez echa, tak jak należytego rezonansu nie zyskują kolejne dzieła Nabokova czy Pynchona. Emocje lokują się gdzie indziej, niekoniecznie właściwie. Twórczość Rotha stała się nieodłącznym elementem pejzażu rodzimych księgarń i salonów. Zajrzałem do dwóch warszawskich Empik-ów. Trzech Rothów – „Przeciwżycie”, „Konające zwierzę”, „Everyman” – wciśniętych gdzieś w dolne rzędy regału nr 43. W Trafficu lepiej – jeszcze „Dziedzictwo”, bodaj dwa tomy cyklu o Zuckermanie. Roth jest, a jakby go nie było. Nie budzi szczególnych napięć, tak jak temperatury nie podnosi zazwyczaj twórczość żyjących klasyków. Niemal 80-letni twórca z nawiązką przecież zapracował sobie na to miano. Etatowy kandydat do Nagrody Nobla, jedyny żyjący autor amerykański wydawany w najbardziej prestiżowej Library of America. Czego trzeba więcej, by z miejsca zbudować artyście pomnik?

Tyle że spiżowy wizerunek Rotha odbierać trzeba jako jeszcze jedną pułapkę, zasłonę dymną, okrywającą tę pełną niespodzianek twórczość. Zacznijmy od sprawy najprostszej – Roth zapewne Nobla nigdy nie otrzyma. Podobnie jak trudno wróżyć go obok niego wymienianym w gronie stałych faworytów Milanowi Kunderze albo Mario Vargasowi Llosie. Powód wydaje się prozaiczny – wyróżnienie dla Orhana Pamuka wyczerpało najprawdopodobniej na najbliższe lata limit laurów dla reprezentantów sztuki powieści. Poza tym Akademia niechętnie honoruje twórców już uznanych. Woli na własną, zwykle poronioną, modłę kreować trendy. Zostało przecież jeszcze wielu poetów z Burkina Faso…

W dodatku Roth, który za wywiad żąda, jak głosi fama, pięć tysięcy dolarów, i nie ukrywa swej również majątkowej pozycji, pozostaje pisarzem niewygodnym. Nie po drodze mu z dawną i obecną Ameryką i dlatego ma dla niej zwykle cierpkie słowa szyderstwa. Nie w smak mu umizgi współczesnych intelektualistów, swe racje roztrząsających na wygodnych kanapach, a gdy to nie wystarcza – w płomiennych manifestach. Roth – to jego znak szczególny od najwcześniejszych książek – jak każdy nietuzinkowy twórca niezbyt dobrze czuje się w stadzie. Z ostentacją obnosi własne traumy i kompleks wyższości. Wcale nie chce, by go lubiano. No bo po diabła mu to?

Zdefiniować jego dzieła nie sposób. Spotykają się w nim i ze sobą rozmawiają liczne tematy, motywy i klisze. Można na przykład powiedzieć, że powieściowy świat Rotha rozpięty jest pomiędzy jego bohaterami – Portnoyem, Zuckermanem i Kepeshem. Łączy ich niewątpliwie nieufny stosunek do otaczającego świata, rzecz jasna całkiem zrozumiały, skoro ów świat gotuje im raz po raz wyłącznie opresje. Łączy też coś, co na długie lata usytuowało Rotha w szufladzie zarezerwowanej dla skandalistów. Seks postrzegany jako ucieczka od rzeczywistości i źródło wiecznego niespełnienia. Traktowany jak próba wyzwolenia się z pułapki własnego ciała, postrzeganego jako naznaczony klęską dom i więzienie jednocześnie. Roth opisuje to jak żaden chyba inny współczesny autor. Jest w tych opisach zachwyt i obrzydzenie, fascynacja i przeświadczenie, że wszystko to prowadzi do żałosnego końca. Seks u Rotha bywa zmysłowy, ale jest to nieodmiennie zmysłowość dziwnie przygaszona, ciemna. Seks immanentnie wpisany w egzystencję, staje się owej egzystencji rewersem i dopełnieniem. Nie zmienia to jednak faktu, że jak niemal wszystko u Rotha ma przewidywalny od początku kres.

Eros nierozerwalnie splata się z Tanatosem – chociażby w znakomitej krótkiej powieści „Konające zwierzę”. Bohater zafascynowany jest piersiami pięknej Consueli. Pożądanie nie wygasa do końca nawet wtedy, gdy dziewczyna zaczyna chorować na raka piersi właśnie. Wtedy jej biust staje się – z wierzchu – tematem całej opowieści. Consuela prosi dawnego kochanka, by „pożegnał się z jej piersiami”. Z czasem śmierć zaczyna górować nad postaciami z Rotha, bo jest już widzialnym zwieńczeniem ich drogi. Wtedy powieściowe dzieło autora „Kompleksu Portnoya” zaczyna jakby zwalniać, jakby sędziwy już pisarz z większym spokojem i pogodzeniem chciał kontemplować świat. Choć nie oznacza to, że pazur Rotha staje się wówczas tępy. Mało kto, tak jak on, umie wychwycić wszystkie absurdy współczesności. I mało kto potrafi tak odmalowywać jej bankructwo. Moralne i na wszelkich innych polach.

Może dlatego duchowym patronem tej „Amerykańskiej sielanki” wydaje się powracający z monotonną częstotliwością Kafka. Kafkowski jest przypadek Colemana Silka z „Ludzkiej skazy”, który z powodu jednego nieopatrznie wypowiedzianego słowa został oskarżony o rasizm i rozpętała się przeciw niemu rujnująca życie nagonka. Prosto z „Przemiany” pochodzi główny pomysł na nowelę „Pierś”, gdzie jak Gregor Samsa w karalucha tak bohater zamienia się w kobiecą pierś.

Z ducha Kafki – i Rotha – jest znakomite przedstawienie „Kompleksu Portnoya”, zrealizowane w warszawskim Teatrze Konsekwentnym przez Aleksandrę Popławską i Adama Sajnuka. Alex nie jest tu obsesyjnym onanistą, całe dnie spędzającym na erotycznych fantazjach i łowieniu kolejnych kobiet. To człowiek dotknięty nieprzystosowaniem do oczekiwań i potrzeb, niepogodzony ze światem, dosłownie i metaforycznie zamknięty. Nosi na sobie – jakże to Rothowskie – ciężar pochodzenia jak wyryte na twarzy znamię nie do usunięcia. Owo żydostwo jego i innych postaci u autora „Teatru Sabata” jest niezmywalnym dziedzictwem, ale w daleko większym stopniu przekleństwem, naznaczającym groteskowym okrucieństwem przyszłe losy. Trudno się zatem dziwić, że nie tylko „Kompleks Portnoya” był w środowiskach żydowskich książką wyklętą. Roth własną mizantropią spłaca dług swego pochodzenia.

Roth ciągle drażni, inspiruje, prowokuje. Nie jest postacią ze spiżu, raczej ironistą, wystarczy spojrzeć w jego przenikliwe chłodne oczy. I chyba tylko on – obok wspomnianego Kundery – wśród tzw. klasyków wyczynia z powieścią takie rzeczy. Wciąż nagina jej formę fragmentami niemalże eseistycznymi, aby do „sztuki powieści” koniec końców wracać.

Zatem temat otwarty. „Kompleks Portnoya” i trwający lata tour de force pisarza. Piękna katastrofa, moralitet o wielkim bankructwie współczesności.

* Jacek Wakar, krytyk teatralny, redaktor naczelny „Kultury”, piątkowego dodatku do „Dziennika Gazety Prawnej”. Wykładowca PWST w Warszawie.

** Artykuł ukazał się w Temacie Tygodnia w„Kulturze Liberalnej” nr 74 (24/2010) z 8 czerwca 2010 r.

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura