Kultura Liberalna Kultura Liberalna
216
BLOG

Epicka opowieść o kaszubskim pograniczu? O filmie „Kamerdyner” w reżyserii Filipa Bajona

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Obraz Filipa Bajona, uhonorowany Srebrnymi Lwami na 43. FPFF w Gdyni, to rzadka okazja do przyjrzenia się kulturze kaszubskiej, po którą filmowcy sięgali tylko wyjątkowo. Czy twórcom udało się oddać sprawiedliwość złożoności podziałów kulturowych w regionie?

[Informacja dla czytelników, którzy nie oglądali filmu: tekst zawiera spoilery]

O filmie „Kamerdyner”, zapowiadanym jako epicka opowieść o kaszubskim pograniczu (jego północnej części), mówiło się od kilku lat. Nazwiska scenarzystów, osoba reżysera, zapowiedzi obsady, a przede wszystkim temat powodowały, że w środowisku kaszubskim czekano na ten film z niecierpliwością, zaciekawieniem i… niemałą dozą niepokoju. Zadawano sobie pytanie: jak zostaną pokazani Kaszubi w kontekście bardzo złożonych relacji z niemieckimi sąsiadami oraz na tle kolejnych zmian politycznych? A trzeba sobie uświadomić, że film obejmuje kilka niezwykle dramatycznych dekad, w których doszło do niemal całkowitej zmiany realiów społecznych w tym regionie. Gdy porówna się sytuację polityczną, ekonomiczną czy kulturowo-etniczną na Kaszubach w roku 1901, w którym rozpoczyna się akcja filmu, z sytuacją po roku 1945, okaże się, że niewiele się zachowało. Przede wszystkim przetrwali Kaszubi, ale była to już inna społeczność niż na początku XX wieku.

Kaszuby poza ekranem

Na film „Kamerdyner” czekano także dlatego, że Kaszubi czy tematyka ich regionu była –w porównaniu choćby ze Śląskiem (nie tylko filmy Kazimierza Kutza) i Wielkopolską (serial „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy” i inne) – bardzo rzadko wykorzystywana w filmach fabularnych. Owszem, sporo jest dokumentów filmowych, kładących nacisk głównie na relację z Niemcami czy wprost germanizację. Bardzo skromnie natomiast prezentuje się zasób filmów dramatycznych. Kto dzisiaj zna i ogląda „Kaszëbë” w reżyserii Ryszarda Bera z 1970 roku? Więcej osób pewnie kojarzy serial „Miasto z morza” w reżyserii Andrzeja Kotkowskiego o budowie Gdyni, gdzie w tle jest miłość Kaszuby do dziewczyny z Polski [2009], czy film Antoniego Krauzego „Czarny czwartek” [2011], opowiadający o losach Kaszuby Antoniego Drywy w kontekście Grudnia ’70. W wymiarze międzynarodowym najważniejszym (i cały czas właściwie jedynym) filmem nawiązującym do Kaszubów pozostaje ekranizacja powieści Güntera Grassa „Blaszany bębenek” wyreżyserowana przez Volkera Schlöndorffa [1979].

I to w zasadzie wszystko… A więc bardziej niż skromnie. Dlaczego, skoro tematów z pewnością by nie zabrakło? Sam wielokrotnie przekonywałem się, że opowieści o losach konkretnych osób, rodzin czy społeczności lokalnych z naszych stron wywołują duże zainteresowanie, choćby dlatego, że są odmienne, a niekiedy wręcz egzotyczne dla osób przybywających tutaj z Polski. Mimo to nie przyciągnęły one uwagi twórców filmowych. Być może wytłumaczeniem może być sytuacja, z jaką zetknąłem się ponad dwie dekady temu. W połowie lat 90. miałem okazję przez trzy dni jeździć po Kaszubach z jednym z najbardziej znanych wówczas i dzisiaj polskich reportażystów. Chciał napisać większą rzecz o naszej społeczności, więc robiłem za przewodnika, kontaktując go z różnymi osobami, wizytując instytucje, spędzając czas w ciekawych miejscach. I opowiadając o „kontekstach”. Po jakimś czasie, gdy reportaż nie powstał, zapytałem: dlaczego? Odpowiedź brzmiała: to jest zbyt skomplikowane, nie da się tego przedstawić w jakiś syntetyczny, ale też zrozumiały sposób. Od tego czasu mam wrażanie, że właśnie ta złożoność i wielowymiarowość „problemu kaszubskiego” czyni twórców nieco bezradnymi. Dotyczy to zresztą nie tylko filmowców czy reporterów, ale i pisarzy. Co nie oznacza, że nie podejmuje się prób zmierzenia się z tematem kaszubskim. Z jedną z nich mamy do czynienia w przypadku „Kamerdynera”. Ważnym atutem byli tutaj z pewnością scenarzyści, którzy dość dobrze znają się na tematyce kaszubskiej (Mirosław Piepka jest synem jednego z popularniejszych pisarzy i działaczy kaszubskich Jana Piepki). Reżyser Filip Bajon ma zaś doświadczenie w kręceniu tego typu epickich panoram. Jak więc sobie poradzili filmowcy z tym trudnym tematem?

Odwaga realizatorów

Moja ocena będzie siłą rzeczy subiektywna i mało fachowa, nie jestem bowiem ani filmoznawcą, ani krytykiem filmowym. Oglądałem ten film przede wszystkim jako Kaszuba, zaangażowany w życie swojej społeczności. A jestem przekonany, że film zostanie inaczej odebrany na Kaszubach i Pomorzu, inaczej zaś poza tym regionem. Skądinąd jestem ciekaw, ile z tej opowieści zrozumieją osoby, które nigdy wcześniej nie zetknęły się z kaszubską historią czy nawet z Kaszubami?

Po drugie, oglądałem ten film jako badacz skoncentrowany na historii i współczesności Kaszub. Oczywiście, stale powtarzałem sobie: to (tylko) opowieść, a nie dokument czy historyczna rozprawa. Starałem się pamiętać, że film posługuje się skrótem, obrazem, symbolem, metaforą, dźwiękiem, a niekiedy tylko gestem czy spojrzeniem. Nie ma tutaj możliwości wyłożenia całego kontekstu i okoliczności, w jakich rozgrywa się akcja. Trzeba też zmieścić w ograniczonych ramach czasowych (choć film i tak trwa 2,5 godziny) opowieść o kilku dziesięcioleciach i kilkunastu postaciach. Powiązanie tego w czytelny, a zarazem emocjonalnie angażujący sposób nie jest łatwe.

Zacznę od tego, co uważam za plus filmu. Z oczywistych względów takim jest dla mnie samo podjęcie tematu kaszubskiego i próba uczynienia go jak najbardziej autentycznym, czemu z pewnością służyło wprowadzenie języka kaszubskiego. To odważna decyzja, bo aktorzy musieli się go nauczyć, a nie jest to proste. To decyzja także ważna, z powodów społecznych i kulturowych – posługiwanie się nim w filmie fabularnym, który trafi do bardzo różnych osób w całej Polsce, daje szansę na zetknięcie się z tematyką kaszubską i przyczyni się do poznania językowej specyfiki Kaszub.

Jeśli idzie o fabułę, zdecydowanie najmocniejsze są ostatnie sceny – mord w Piaśnicy oraz tragiczny los hrabiostwa von Krauss po wkroczeniu Armii Czerwonej. W tym też kontekście chcę podkreślić, że najlepsze, moim zdaniem, kreacje to Anna Radwan i Adam Woronowicz (nagrodzony za nią zresztą na ostatnim FPFF w Gdyni) jako małżeństwo von Krauss. Ich toksyczna relacja oraz podejmowane przez nich decyzje, zachowania, charaktery przesądziły o tym, że film się broni.

Po trzecie, na pewno na plus należy zaliczyć zdjęcia. Film kręcono głównie na Warmii i jej pograniczu z Mazurami i ktoś kto zna Kaszuby, zwłaszcza ikonografię sprzed wieku, od razu wychwyci istotne różnice w krajobrazie kulturowym. Jednak obecność wody (morze i jeziora), aranżacje rybackie (sieci) czy widoki polnych dróg i lasów z powodzeniem „kaszubią” ten film. Dla oka jest on prawdziwą przyjemnością.

Po jego obejrzeniu nie mogę się mimo wszystko uwolnić od szeregu wątpliwości, które dotyczą sposobu przedstawiania realiów historycznych i kwestii ściśle dramaturgicznych (co zresztą jest ściśle powiązane).

Wygładzone podziały

Cały tekst TUTAJ

Cezary Obracht-Prondzyński

prof. zw. dr hab., pracuje w Instytucie Filozofii, Socjologii i Dziennikarstwa Uniwersytetu Gdańskiego, gdzie jest kierownikiem Zakładu Antropologii Społecznej oraz Pomorskiego Centrum Badań nad Kulturą. W latach 1995–2000 był redaktorem naczelnym miesięcznika „Pomerania”. Jest współzałożycielem, a obecnie prezesem Instytutu Kaszubskiego.

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura