Powiedzmy że rozumiem motywy pana Janke. Histeria na s24 po tym jak przypadkowe społeczeństwo wybrało na złość bloggerom złego prezydenta wymagała jakiejś odpowiedzi. Nie sądzę tylko aby to była odpowiedź właściwa i prawdziwa.
Oczywiście, wycie na całe gardło na nowego oglądacza żyrandoli i strzykanie w niego pianą z ust jest całkowicie kontrproduktywne. Wynika z tego dokładnie nic, poza tym może, że wszyscy głębiej okopują się w swoich pozycjach. Pisałem już zresztą o tym, nie chce mi się powtarzać. Ale co z tą schizofreniczną dychotomią szacunku dla urzędu i/lub szacunku dla osoby? Jak to właściwie może działać? Ludzie deklarujący brak szacunku dla osoby ale za to szacunek dla urzędu - co to właściwie znaczy? Mówienie że prezydent jest super, tylko Komorowski ćwok? Plucie na portret tak, żeby czasem nie trafić w orła? Rząd to pewne ciało, składające się z ministrów i całego tłumu ich zastępców (tłumu rosnącego z kadencji na kadencję), można mówić o rządzie niepersonalnie, albo rozbierać go na składniki i dywagować który lepszy/gorszy/ubek/Masaj, ale prezydent to jedna osoba. Rozróżnienie urzędu i sprawującego ów urząd Komorowskiego jest możliwe tylko jeśli szczególnie mocno zagryzie się język i zrobi zeza rozbieżnego. Ale w normalnym stanie umysłu i ducha jest to nierozróżnialne. Nie chce mi się nawet wymieniać kreatur wybranych w demokratycznym procesie ani bawić w eksperymenty nakazując wam szanować urząd owych kreatur a nie same kreatury - każdy może sobie sporządzić listę w swojej głowie.
Więc co z tym szacunkiem dla prezydenta? Argumenty za, padające tu na salonie są głównie patriotyczno-systemowe. Bo Komorowski jest prezydentem mojego kraju. To że mojego kraju jest oczywiste, to kim jest Komorowski wiemy, więc z całego tego argumentu zostaje "bo prezydent jest prezydentem". Erm... no i? Argumenty systemowe to te, że prezydent został wybrany demokratycznie, ma bezpośredni mandat, a więc wolę wyborców należy uszanować. Mam wrażenie że ten argument nie mógłby paść w kraju o bardziej ugruntowanej demokracji, w której wybory i wszelkie oznaki i rytuały działania systemu nie są swego rodzaju fetyszem, odreagowaniem za lata zniewolenia. Nie sądzę aby Amerykaninowi przyszła w ogóle do głowy koncepcja że nie wolno mu krytykować prezydenta, bo ten jest prezydentem. Myśl jest równie dzika jak narzekania Tuskoidów, że teraz Tusk nie będzie nadal mógł nic zrobić, bo w kraju jest opozycja i nie ma "odpowiedniego klimatu". Pomyślmy - skoro prezydenta należy szanować bo wybrany demokratycznie, to szanować chyba z tego samego powodu należy premiera i rząd, prawda? Szanować, czyli w salonowym rozumieniu, nie wolno krytykować. To jest dokładnie obecne słowo na niedzielę PO.
Ta koncepcja jest dla mnie zupełnie dzika. Bierze się głównie z mylenia pojęć - tego czym jest szacunek dla demokratycznych wyborów narodu. To trochę jak ze słowem "tolerancja". "Tolerować" w swoim właściwym znaczeniu to znosić coś, co jest nam niemiłe bądź wstrętne. "Tolerować" w znaczeniu GW to uważać coś za cudowne i najlepsze, stanowczo zaś lepsze od nas samych. Podobnie jest z owym szacunkiem dla demokracji i jej rezultatów. Oznacza on tak naprawdę akceptowanie, że stało się co się stało, że człowiek pod żyrandolem będzie samoczynnym stempelkiem ustaw na przynajmniej następny rok, prawdopodobnie na dłużej (średnio w tym momencie wierzę w wygraną PiS w wyborach parlamentarnych). Czyli nie bierzemy karabinu wyborowego i nie idziemy unieważnić wyboru społeczeństwa ani nie odmawiamy poddawania się prawu, które prezydent podżyrował. To wystarczy. To że człowiek jest rządzony przez ludzi wybranych przez większość i że rządom owym bez oporu się poddaje nie znaczy z automatu, że muszą mu się one podobać ani że nie wolno mu o swoich opiniach mówić.
Jestem Quellistą, wierzącym w słowo Adama Smitha i chronienie najsłabszych przed skutkami owego słowa. To chyba czyni mnie centrystą. Niech i tak będzie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka