"No i to jest dobre pytanie". Prawda?
Nie będę drapał tablicy i szukał kolejnych słów na określenie tego jaką kanalią jest i był Maleszka. Po co? Każdy, kto widział ten film z otwartymi oczami doskonale wie kim ten człowiek jest i to wie na poziomie emocjonalnym, pozajęzykowym. Ale pytanie "dlaczego" krzyczy o odpowiedź.
To jest dla mnie w pewnym sensie moment kulimacyjny filmu, chwila, w której jednej z autorek puszcza samokontrola i na powierzchnię wydobywa się ta rozpacz i furia która musiała w nich być kiedy zbierały coraz więcej kawałków układanki. "Jak pan jeszcze raz powie że to dobre pytanie to ja chyba..." - ku wyraźnemu zresztą zadowoleniu Ketmana. Przy czym widać wyraźnie, że facet nie ma pojęcia. Naprawdę nie wie. I, co jest moją tezą, nigdy się nie dowie, nigdy nie zrozumie. Zrozumienie i wiedza wymaga aparatu pojęciowego którego nie posiądzie. Oczywiście moja odpowiedź na pytanie "dlaczego" jest całkowicie osobistą interpretacją. Jestem informatykiem, nie psychologiem i nie psychiatrą, staram się po prostu jakoś wyjść poza samo wycie wściekłości które zbiera w człowieku, kiedy widzi rozpartego w krześle Michnika, jak stara się.. starczy.
Zacznijmy od tego, że Maleszka jest według mnie psychopatą. Nie psychopatą w sensie obelgi, którą rzucamy komuś w twarz, ale psychopatą w sensie zaburzenia osobowości. Psychopatia to niezdolność do empatii, brak poczucia więzów społecznych, atrofia tego instynktu stadnego i wbitej w geny wspólnej moralności, które pozwalają cywilizacji istnieć i nie zginąć w wirze całopalnej wojny każdego z każdym. Psychopaty normy społeczne nie dotyczą, są czymś umownym, czego przestrzegać można, ale nie trzeba, zaś nieprzestrzeganie ich, obrócenie się tyłem do osoby uważającej się za bliską nie wywołuje żadnych szczególnych konsekwencji emocjonalnych.
Istnieje typ charakteru zbliżony do bili w automacie pinballowym. Bila toczy się tak jak odbijacze ją popchną. Taki człowiek-bila pchnięty w jedną stronę zostanie świętym. Pchnięty w inną zostanie ostatnią kanalią. Będzie to ten sam człowiek, z tym samym charakterem i zarówno "zawód" świętego, jak i "zawód" kanalii będzie wykonywał z tą samą starannością. Wyjmij go za kołnierz z posady szefa obozu koncentracyjnego i usadź w fotelu szefa organizacji dobroczynnej dla ofiar obozów a oba zadania będzie wykonywał sumiennie i z pełnym przekonaniem. Złóżmy sobie ten typ charakteru z psychopatią.
Maleszka, pozbawiony tej autentycznej, długofalowej i głębokiej więzi (lub antywięzi) ze społeczeństwem, z Człowiekiem, musi mieć przecież jakieś zaczepienie w świecie, musi się w nim jakoś orientować, mieć jakieś kompasy, sposób systematyzacji sobie życia. Otóż życie, jak mi się wydaje, jest dla tego człowieka grą, niezwykle zajmującą, wymagająca skupienia i perfekcjonizmu grą intelektualną, w której pionkami są myśli, idee i czyny, zaś szachownicą ludzkie umysły. Skierowana we właściwym kierunku idea potrafi uruchomić fascynujące tryby, prowadzące do pewnych akcji. Czemu Maleszka przyjął propozycję ubecji? A czemu właściwie miał nie przyjąć? To jest ważne pytanie, niemal równie ważne, jak owo główne, którym się tu zajmujemy. Każdy normalny człowiek wie dlaczego, ale wiemy to na poziomie wnętrzności, gruczołów i hormonów, nie na poziomie logiki. Odebrać nam owe hormony i gruczoły i... no czemu miał ową propozycję odrzucić? Pomyślcie jak niesamowicie zajmująca, ciekawa, wymagająca niezwykłego skupienia i pewnego mistrzostwa była gra, którą rozpoczął pomiędzy ubecją a swoimi "przyjaciółmi". To musiał być odpowiednik tego, czym dla Kasparowa był pojedynek z Karpowem. Utrzymanie się w tym wahadle, pomiędzy graniem pełnego oddania jednym, a graniem pełnego oddania innym. Jestem pewien, że przed ubecją również grał - on do pełnego oddania zdolny nie jest, bo ta idea jest poza jego możliwościami pojmowania. Zresztą słyszymy, że na swoich oficerów prowadzących też donosił, wchodził już na trójwymiarowe poziomy metagry, gdzie sięga się poza pionki i poza szachownicę prosto do mózgu przeciwnika. Wszyscy są dla niego przeciwnikami.
Jeśli kto ma pod ręką, niech puści sobie ten film ponownie i przyjrzy się rozmowom autorek z Maleszką. Jak ochoczo przyjął propozycję spotkania i wywiadu! Opowieść Wildsteina - kiedy ten powiedział Maleszce, że wszystko wie, Ketman chciał niemal przybiec do jego domu. Nie ma i nie może być żadnego wstydu, jest fascynująca nowa sytuacja na szachownicy. Spójrzcie na niego, kiedy otoczony splendorem domu wyrafinowanego intelektualisty i zapewne czując się podobnie jak Lecter rozmawiający z agentką FBI cieszy się rozgrywaniem nawet tej rozmowy. Jaka jest jego satysfakcja kiedy jednej z rozmówczyń wyrywa się ten zrozpaczony krzyk. Tak jej wsadził palce w mózg, że zareagowała, że aż się zwinęła, jak mysz wiwisekcjonowana pod mikroskopem! I odtąd próbuje trącać to miejsce, prowokuje wciąż to samo pytanie, stara się wywołać tę reakcję emocjonalną, której sam nie rozumie, ale która dostarcza mu niezwykłej satysfakcji, jak błyskające światła kiedy wygra się w jednorękiego bandytę.
Czy inaczej widzicie teraz "Byłem Ketmanem"?
O Maleszce nie da się nawet powiedzieć, że jest kłamcą, bo sprawy prawdy i fałszu, dobra i zła są tu cakowicie nieistotne. Nie myśli tymi kategoriami. Bycie zdemaskowanym jako Ketman podbiło tylko stawkę, wprowadziło rozgrywkę na wyższe obroty. Michnikowi też nie jest przecież wierny, to po prostu jeden z szachistów i mógłby go tak samo zdradzić (poświęca się czasem nawet i hetmana) jak każdego innego. Pojęcie zdrady jest puste. Ale owo pytanie "dlaczego" wydaje się go naprawdę fascynować. Nie znajduje odpowiedzi. Nie znajdzie jej.
Na samym końcu "przyznaje", że dopuścił się straszliwego zła. Czy komukolwiek zabrzmiało to inaczej, niż pusto i sztucznie? Rzecz w tym, że ten człowiek żył pomiędzy innymi ludźmi na tyle długo, żeby wiedzieć, że było to straszliwe zło. Ale jest to tylko metka, warta tyle co cena na opakowaniu podpasek, czy znak wydrukowany na klawiszu. Nie ma w tym żadnego ładunku emocjonalnego, żadnego pojęcia idei zła. Zło potrafi być nieświadome samego siebie a najgorsze potwory potrafią nimi być nie z powodu jakiegoś zapiekłego zmysłu nienawiści, nie z powodu dzikiej uciechy krzywdzenia i niszczenia, ale po prostu dlatego, że... czemu by nie? I tylko taki potwór potrafił być całkowicie autentycznym przed "przyjaciółmi", przed ubekami, przed Michnikiem, tylko taki potwór mógł sprawić, że nikt niczego od niego nie wyczuwał. To wymagało więcej, niż zdolności fenomenalnego kłamania - to wymagało takiej budowy charakteru, przy której kłamstwo stawało się kategorią czysto sztuczną, umowną. Pyjas, Wildstein, inni - mieli ogromnego pecha, że trafili na taką istotę, to było jak wypadek samochodowy.
Na koniec - mylił się ubek, dziwiący się, że Maleszka tak łatwo się przyznał, że tak łatwo się wygadał. Przecież nie musiał. "Autorytety" stanęłyby za nim murem, może i Nieznani Sprawcy by się za nim po swojemu ujęli, kto wie? Ale ten ubek nie zrozumiał swojego... człowieka. Otóż właśnie Maleszka musiał. Musiał się przyznać. Podbijanie stawki jest tu czymś czysto kompulsywnym. Rozumiecie?
Jestem Quellistą, wierzącym w słowo Adama Smitha i chronienie najsłabszych przed skutkami owego słowa. To chyba czyni mnie centrystą. Niech i tak będzie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka