Z jednej strony antypolska strona na Facebooku "Nesnášíme POLÁKY!!!!" (Nienawidzimy Polaków!!!!), z drugiej - sukcesy Ewy Farnej podczas tegorocznego festiwalu w Opolu przypomniały o istnieniu Polaków na Zaolziu. O losie tamtejszej społeczności polskiej mówi Józef Szymeczek, prezes Kongresu Polaków w RCz (a zarazem historyk na uniwersytecie w Ostrawie) w rozmowie z Jarosławem jot-Drużyckim.
- Panie Prezesie, ostatni austriacki spis powszechny z 1910 r. wykazywał w dzisiejszej czeskiej części Śląska Cieszyńskiego niemal 140 tys. Polaków. Obecnie narodowość polską deklaruje niecałe 40 tys. mieszkańców. Patrząc na udział procentowy, to w ciągu stu lat odnotowaliśmy drastyczny spadek z 48,5 do 11-tu procent...
Józef Szymeczek: Czy dużo to, czy mało? Myślę, że jest to dobry wynik, jeżeli mamy na względzie los, który nas tu spotkał, czyli, po pierwsze, bezwzględną czechizację w okresie międzywojennym, po drugie, wojnę, podczas której wymordowano całą tutejszą polską inteligencję - lekarzy, prawników, nauczycieli, czy działaczy samorządowych. Ale i oficerów, i policjantów, którzy zginęli w Katyniu. O tym się mało pamięta, ale aż 600 ofiar Katynia pochodziło z niewielkiego Zaolzia. Na koniec tutejsi Polacy zostali skonfrontowani z obłudną internacjonalistyczną polityką bolszewicką. Możemy więc powiedzieć, że ten korzeń polskości jest naprawdę mocny.
- A jak głęboko ten korzeń sięga?
JSz: Polacy tu mieszkający są autochtonami, gospodarzami tej ziemi od wieków. Ziemia Cieszyńska przez pewien czas była pod władaniem polskich książąt i królów, ale już w roku 1335 stała się lennem Korony Czeskiej, a później przeszła pod berło Habsburgów. Przez 600 lat nie było tu państwa polskiego, a pomimo to polskość przetrwała. W granicach historycznego Księstwa Cieszyńskiego największą grupę stanowili etniczni Polacy (przypomniał o tym ostatnio w wywiadzie dla "Głosu Ludu" b. polski premier Jerzy Buzek) bo ok. 55 proc. Jedynie na pograniczu morawsko-śląskim w Polskiej Ostrawie (po 1919 zwanej Śląską Ostrawą) oraz w takich wioskach jak Bruzowice, Stare Hamry i Górna Ligota mieszkali etniczni Czesi - 27 proc. ogółu ludności. Natomiast w miastach, w Bielsku, Cieszynie, Boguminie i Frydku dominowali Niemcy - 18 proc.
- To procentowo mieszkało tutaj więcej Polaków niż na ówczesnych Kresach Wschodnich.
JSz: I dlatego w 1918 r. lud polski Śląska Cieszyńskiego odwołał się do postulatu Woodrowa Wilsona i dokonał aktu samostanowienia. Już 19 października powołano Radę Narodową Księstwa Cieszyńskiego, która ogłosiła przyłączenie tej Ziemi do Polski, a Polski - trzeba pamiętać - jeszcze wtedy nie było. Rada weszła w porozumienie z podobnym czeskim komitetem (Zemský národní výbor pro Slezsko), który miał siedzibę w Śląskiej Ostrawie. Podpisano umowę o tymczasowej granicy opartej na kryteriach etnicznych (pokrywała się ona z linią graniczną po październiku 1938 r.), która nie była w smak władzom czeskim w Pradze, ponieważ nie obejmowała najbardziej atrakcyjnych terenów, takich jak węzeł kolejowy w Boguminie, czy karwińskie zagłębie węglowe. Na trzy dni przed wyznaczonym terminem wyborów do polskiego Sejmu Ustawodawczego, rozpisanych na 26-go stycznia 1919 r., na tereny te wkroczyły wojska czeskie, łamiąc tym samym podpisaną wcześniej umowę. Doszło do regularnej wojny polsko-czeskiej, zapomnianej niestety w historii (chwała Bogu, że na grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie jest tablica poświęcona tym wydarzeniom z inskrypcją "Cieszyn-Skoczów 23-26 I 1919").
- Ta wojna nie trwała długo.
JSz: Bo przedstawiciele Ententy, czyli mocarstw, które zwyciężyły w pierwszej wojnie światowej, nakazali Czechom wycofać się za Olzę (linia demarkacyjna pokrywała się mniej więcej z obecną granicą państwową). Potem postanowiono, by sprawę cieszyńską rozstrzygnął plebiscyt. Rozpoczęła się kampania. W końcu jednak Polska, zagrożona na wschodzie przez bolszewików, przystała na międzynarodowy arbitraż i o losie Ziemi Cieszyńskiej zadecydowała Rada Ambasadorów, która 28 lipca 1920 r. w belgijskim Spa podjęła decyzję o podziale. Nową granicą stała się rzeka Olza. Nie do końca z resztą, bo Frysztat, huta w Trzyńcu, Wędrynia czy Bystrzyca geograficznie leżą przed Olzą. Jednakże od tego czasu tereny włączone do Republiki Czechosłowackiej zaczęto nazywać Zaolziem lub Śląskiem Zaolziańskim.
- W 1938 r. Zaolzie przyłączono do Rzplitej, na niecały rok. Potem wojna, okupacja niemiecka i komunistyczny reżim w Czechosłowacji. Ale od dwudziestu lat możemy cieszyć się wolnością w obu nadolziańskich państwach.
JSz: Owszem. Po roku 1989 zaolziańscy Polacy mieli ogromną nadzieję, że staną się pomostem pomiędzy Polakami w Macierzy a Czechami, że możemy pomóc w naprawie stosunków politycznych, kulturalnych, czy gospodarczych. Okazało się, że to myślenie było zbyt naiwne i nie dość, że Zaolziacy nie stali się tym pomostem, to wręcz zaczęli być uważani za zawadę w stosunkach czesko-polskich. Niekiedy można mieć wrażenie, że w czasach kiedy tak jakby wszyscy się kochają, że są sprzymierzeńcami, a Praga i Warszawa mocno się ściskają, to w tym uścisku przyjaźni słychać chrupot zaolziańskich kości. Słowem im bardziej ocieplają się stosunki polsko-czeskie, tym bardziej zamarza Zaolzie.
- Czemu tak się dzieje?
JSz: Myślę, że jest to spowodowane tym, że tutejszemu społeczeństwu czeskiemu wydawało się, że Polaków na Zaolziu już nigdy nie będzie, że ta sprawa jest zamknięta. A jeśli jacyś Polacy pozostaną, to tylko w domach PZKO [Polski Związek Kulturalno-Oświatowy, w poprzednim reżymie jedyna koncesjonowana przez komunistyczne władze czechosłowackie organizacja polska - przyp. jot], zamknięci, gdzie będą mieli te swoje festyny i bale, że owszem, będą szkoły polskie, ale już na ulice to Polacy wychodzić nie będą. A tu nagle sytuacja się zmienia - ponieważ Unia Europejska gwarantuje pewne standardy dla mniejszości etnicznych, takie jak przykładowo pisownię imion i nazwisk w języku własnym, podwójne nazewnictwo miejscowości i ulic (jak w Brukseli), czy możliwość załatwiania spraw urzędowych w języku polskim. Unia wprowadza pewne narzędzia, które mają chronić język polski na tym terenie; taką rolę pełni Europejska Karta Języków Regionalnych i Mniejszościowych. A tu naraz Czesi mają ogromny problem, ponieważ polska mniejszość, choć liczebnie maleje - co sam Pan wspomniał na początku - i jej potencjał słabnie, to prawa zyskuje coraz to większe. I to ich niezmiernie denerwuje...
- Kogo?
JSz: Niektórych Czechów, którzy mieszkają na tym terenie i mają z tym wszystkim ogromny problem, są to niestety nauczyciele, urzędnicy, którzy by chcieli, aby tutejszych Polaków traktowano jako obcokrajowców. Jako kogoś, kto nic nie wniósł do tej kultury, nic nie zrobił dla tej ziemi. Jako cudzoziemców, którzy w roku 1938 wtargnęli i jeszcze się nie wynieśli. Nie chcę generalizować, bo są świetni czescy nauczyciele i fachowi czescy urzędnicy, ale niestety wiem o czym mówię, bo mam kilka bolesnych przykładów, a Facebook i "słynna" strona "Nesnášíme POLÁKY!!!!" nie jest jedynym! Cztery lata temu władze województwa morawsko-śląskiego (Moravskoslezský kraj) wydały książkę pt. "Moravskoslezský kraj - genius loci", gdzie nie ma ani jednego zdania o Polakach na Zaolziu, a przecież mieli oni niebagatelny wpływ na rozwój Śląska Cieszyńskiego, nie ma słowa o księdzu Józefie Londzinie, zasłużonym rodzie Michejdów z Olbrachcic, o Kotulach, Buzkach, Janie Kubiszu i innych. Jedyni występujący w tej publikacji Polacy to Żwirko i Wigura, którzy - dosłownie - "spadli z nieba" [obydwaj zginęli w katastrofie lotniczej pod Cierlickiem w 1932 r. - przyp. jot]. Tak, jedyni tolerowani Polacy, to Polacy z Polski.
- Ale wasza polskość jest (o ironio!) kwestionowana także w Rzplitej! W polskim internecie można znaleźć teksty typu: "Śliczna Czeszka Ewa Farna podbija Polskę", "Farna - Czeszka śpiewająca po polsku", wreszcie - "Ewa Farna - Polka czy Czeszka?"
JSz: To na pewno Polka! Bez dwóch zdań! Ale niestety jesteśmy w Polsce odbierani jako obcokrajowcy. I to wszystkich tych Zaolziaków, którzy wiele zrobili dla utrzymania polskości - a ich rodzice, czy dziadkowie ginęli za Polskę - strasznie teraz boli, kiedy ich syn przychodzi do Polski i nazwą go Czechem. To jest bardzo bolesne i skandaliczne. Brak podstawowej edukacji historycznej jest zastraszający i to nie tylko w Republice Czeskiej, ale i w Polsce. Dlatego myślę, że trzeba odbudowywać tę pamięć historyczną, ale w duchu europejskim. Dlatego celowo mówię - budujmy jakąś wyższą pamięć historyczną, europejską. Od kilku miesięcy jeżdżę po czeskich szkołach na Zaolziu i opowiadam o przeszłości tego regionu, o udziale Polaków w jego rozwoju. Opowiadam młodym Czechom skąd się wzięli ich sąsiedzi, którzy właściwie to byli tu już przed nimi. Pamiętam, że podczas jednego spotkania nauczyciel przerywa mi i mówi do dzieci: "Slyšíte? Pamatujete? To jsem vám přece říkal" (Słyszycie? pamiętacie? o tym wam przecież mówiłem). Zaszokowało mnie to i pytam się go potem: "Ale vy pane učiteli nejste tu stela?" (Ale pan, panie profesorze, to chyba nie jest tu stela [stąd]?). "Ne, jsem z Příbora" (Nie, jestem z Przybora), odpowiedział. A, pomyślałem, to wszystko już jasne...
- Czyli dopiero Czech spoza regionu dostrzega wkład Polaków w dzieje Zaolzia?
JSz: Nie tylko Polaków, bo - przypomnę - Ziemia Cieszyńska zawsze była wieloetniczna. I wszystko co było pięknego w jej ponad tysiącletniej historii zawsze rodziło się na tym styku kultur: Niemcy wydawali w Cieszynie polskie książki, ksiądz Szersznik, jezuita zbierał w drugiej połowie XVIII w. wszelkie wydawnictwa, w tym ewangelickie, by potem je udostępnić w założonym przez siebie muzeum i bibliotece, a w tym samym czasie jego konfratrzy w Czechach palili protestanckie książki. Tu, na tym styku kultur i wyznań, wśród żydów, katolików, ewangelików, wśród Polaków, Czechów i Niemców zawsze rodziło się wielkie bogactwo. A teraz ostatnimi stróżami tej cieszyńskiej wielokulturowości pozostali zaolziańscy Polacy, którzy powolutku zanikają...
- Ale przecież brak granic, pełna otwartość…
JSz: Likwidacja granic może pomóc Czechom w przybliżeniu polskiej kultury i w ponownym odbudowaniu cieszyńskiej świadomości, w doprowadzaniu do spotkania się obu tych kultur. Niech powstają tu piękne wspólne przedsięwzięcia. Konkretnym przykładem takiego działania jest Czech Jaromír Nohavica, który dokładnie potrafi wykorzystać siłę tego terenu w swoich projektach kulturowych; z naszej, polskiej strony to samo robi Renata Putzlacher czy Bogdan Trojak [polscy poeci zaolziańscy - przyp. jot]. To są ludzie, którzy pokazują jak można bardzo pięknie wykorzystać soki Ziemi Cieszyńskiej, żeby nasza jabłoń obrodziła w piękne i soczyste owoce. Stąd tak ważne jest odnawianie tradycji tożsamości cieszyńskiej i wspólnych więzi, ponieważ tylko ze spotkania kultur można uzyskać więcej, można stać się bogatszym. Tak więc - rozmywać granice, ale też czerpać wzajemnie z siebie. Chciałbym też, żeby Polacy w Polsce dostrzegli, że potrzebujemy ich wsparcia, nie tyle materialnego, bo u nas nikt z głodu nie umiera. Ale chcemy po prostu czuć, że rytm serca w Polsce jest zgodny z naszym. W tej Polsce, która do dziś przechowuje w sobie jagiellońskie tradycje wielokulturowości.
_______________
Linki:
Kongres Polaków w RCz
Józef Szymeczek, biogram
Inne tematy w dziale Polityka