Przystanek autobusowy. Otynkowana wiata, a przy niej betonowy słupek, z którego odłazi brudnożółta farba. Na jego szczycie od kilkudziesięciu chyba lat trzyma się dzielnie okrągła tabliczka stylizowana na kierownicę z trzema literami: PKS. Takie szyldy były za komuny w całym kraju, teraz uchowały się jedynie w jego najmniej rozjeżdżonych częściach, zapomnianych przez Pana Premiera i Pana Prezydenta. Na ścianie wiaty żółte litery układają się w słowo Chyrowa.

Pisownia przez "ch" wydaje się być jednak elementem radosnej hiperpolonizacji, bo tradycyjna, łemkowska nazwa wsi brzmi Гирова. Stąd też w wielu miejscach można się natknąć na nazwę bez owego "C". Zaskakuje mnie jednakże deklinacja, oto na tablicy informacyjnej czytam, że "cmentarz ogrodzono i krzyże odnowiono jesienią 2003 r. z funduszu dawnych łemkowskich mieszkańców Hyrowy" (sic!). Dziwne, bo do dzisiaj jeszcze odmieniałem przymiotnikowo, od rana szedłem do Chyrowej, a znalazłem się w Hyrowie.
Cmentarze intrygowały mnie od dawna. To jedyne miejsce (obok sklepu, czy szynku), które staram się odwiedzić w każdej mijanej miejscowości. Nazwiska, daty, fantazyjne niekiedy liternictwo i takież epitafia. Jednym z moich ulubionych grobów jest ten z krakowskiego Cmentarza Rakowickiego: "Tu leży wdowa po c.k. pocztmistrzu". W 1983 r. jakieś chłopaki studenty (o nie! dla mnie wówczas byli to "Panowie Studenci") rozpoczęli renowację zniszczonego bojkowskiego cmentarza w Berehach Górnych zaraz przy wejściu na Caryńską. Ojciec, który prowadził bazę namiotową, wypożyczał im po cichu (stan wojenny trwał sobie w najlepsze) szpadle, saperki i kilofy. Strasznie mi się podobała ta amatorska archeologia z elementem konspiry w tle, więc w tym samym i następnym roku zakradałem się na cmentarz w poszukiwaniu przewróconych pomników. Udało mi się odnaleźć dwa nagrobki i spionizować. Mam nadzieję, że stoją tam do dzisiaj.
Po latach spotkałem jednego z owych "chłopaków". Okazało się, że zainteresowali się cmentarzem, gdyż wujek jednego z nich był w KBW, w oddziale, który pacyfikował Berehy, wioskę "ukraińską", w odwecie za to, że UPA spaliło sąsiednie "polskie" Nasiczne. Ów wujek pokazywał im fotografie: on, młody żołnierz na tle płonących chyży; w oddali cerkiew i cmentarz.
A na hyrowskim cmentarzu rzadkie groby rozrzucone są po parceli, część bezimiennych, tu trzyletnie dziecko, które zmarło w 1993 r., nagrobek w kształcie serca. "Вічная Память ту похороненим", głosi napis na cmentarnej tablicy. Wieczna pamięć Pamięci.

W Hyrowie bywałem już kilkakrotnie. Pamiętam. Ostatni raz piętnaście lat temu, we wrześniu. Schodziłem z gór całkowicie przemoczony. Ale czy szedłem ze Żmigrodu, czy z Kątów... NZ mapy wynikało, że we wsi jest całoroczne schronisko młodzieżowe, a to oznaczało, że nie będę musiał rozstawiać namiotu (wtedy chodziłem jeszcze z namiotem) w deszczu. Z daleka zobaczyłem budynek wiejskiej podstawówki, a znak drogowy potwierdzał, że nie zbłądziłem - stylizowane drzewko i domek. Lało, paskudnie lało. Drzwi otworzył mi trzydziestoparoletni mężczyzna. Mówię dzień dobry na progu, mówię, że chciałbym przenocować, on, że schroniska to tu już dawno nie ma, że to dom prywatny, ja pokazuję mu na znak drogowy. Nie pamiętam szczegółów rozmowy, ale wpuścił mnie do środka.
Mieszkał z żoną, obydwoje z Dębicy. A prowadzili coś, o czym nigdy wcześniej nie słyszałem - rodzinny dom dziecka. Sami mieli chyba trójeczkę; pozostała piątka, jeśli dobrze sobie przypominam, to były dzieci pozbawione własnych rodziców. Byłem zafascynowany tą ideą (propagowaną obecnie od lat kilku przez radiową Trójkę przy "Karpiu") stworzenia opuszczonym dzieciom warunków rodzinnych. Stworzenia prawdziwego domu, bez dochodzących opiekunów i wszechmocnego prawa autorytetu siły starszych kolegów. Rozmawialiśmy do późna w nocy. Opowiadali o swoich problemach z prowadzeniem tej instytucji, o kłodach rzucanych przez urzędników i prawodawstwo odradzającej się Rzplitej.
Ciekawe gdzie są teraz ci ludzie. Ich dzieci, te własne i te przysposobione weszły już w wiek dorosły. Obecny właściciel budynku, który zamienił go w agroturystyczny pensjonat powiedział, że wytrzymali tu jedynie kilka lat, nie mieli pieniędzy na inwestycje w budynek dawnej szkoły, więc przenieśli się, podobno, w jakieś lepsze miejsce. A tak liczyłem na to, że ich spotkam. Byli w końcu zdecydowanie bardziej z krwi i kości, niż Zyndranowskie Syreny. Panta rhei. Momentami zaczynam się czuć, jak powracający po latach dziedzic doglądający włości.
Zmierzam do gościńca "Chyrowianka", to zaraz przy wyciągu orczykowym. Zimą wielka sala restauracyjna pewnie pęka w szwach. Z głośników dobiega muzyka, ta sama, niezmienna odkąd odzyskaliśmy wolność - niestarzejące się disco-polo. "Jesteś szalona", "Biełyje rozy" i inne szlagiery, które w odróżnieniu od piosenek dorosłej Natalii Kukulskiej będą - czy to się komuś podoba, czy nie - słuchane przez następne pokolenia:
Rewelacja na Bałtyku
Lody, lody na patyku.
Ani wódka, ani wino
Nie zastąpi cię dziewczyno.
Subtelne brzmienie keyboardu i metroseksualny głos wokalisty niknie z każdym moim krokiem. "Chyrowianka" została za lasami, za górami. Wychodzę na polanę, skąd roztacza się widok na Kąty. I znowu stare kąty, ale tym razem nic nie pamiętam poza rozkładem dróg. Ślicznie jest. W poprzecznych promieniach popołudniowego, niespieszącego się do zachodu słońca wszystko jest takie nasycone barwą, takie pełne i ciepłe. Schodzę.

W sklepie podchodzę do lodówki i sięgam po zimne piwo, piwo-legendę, piwo, które poeta unieśmiertelnił w pieśni:
Najlepsze piwo to leżajski full.
Gul, gul, gul.
Leżajski full.
Gul, gul.
Takiego piwa nie pił nawet król,
Gul, gul, gul.
Leżajski full.
Gul, gul.
Na etykiecie czytam, że "LEŻAJSK to piwo o tradycyjnym, polskim smaku i złocistej barwie. Warzone od lat w regionie, gdzie bogata historia narodu łączy się z kunsztem polskich piwowarów". Sranie w banie, pardon, ale w początku lat 90-tych to było dopiero piwo! pijałem wówczas Leżajsk Cristal z butelki (zielona obwódka na etykiecie) lub z puszki (zielonej). Jakże cudowna była to goryczka, to był dopiero kunszt piwowarów! A teraz? Pozostał sentyment do marki, stałem się po prostu zakładnikiem brandu.
Siedzę i gapię się na przemykający wokół świat. Co raz przejeżdżają samochody, mikrobusy. Ludzie wracają z pracy. Dziewczynka w wieku F., mojej córki, czeka na kogoś. Mówi mi dzień dobry, jak wszystkie wiejskie dzieci, które uczone są pozdrawiać znajomych i nieznajomych. Grzebie bucikiem w ziemi i wciąż wygląda na drogę. Wreszcie przyjeżdża busik z Jasła. Wysiada zeń wysoki starszy mężczyzna. Dziewczynka podbiega, rzuca mu się na szyję. Czekała na dziadka. Ciekawe skąd on wraca, z Jasła? a może ze Żmigrodu? Uściski. Wnuczka zabiera mu reklamówkę. Oddalają się powoli, dziewczyna gada i gada, przechyla się z boku na bok pod ciężarem torby. Idą do domu.
A gdzie ja dziś będę spał? Wczoraj wieczorem znalazłem się na opustoszałym kempingu w Tylawie. Na budynku, który w sezonie pełni funkcję recepcji, wisiała kartka z namiarami do właścicieli. Zadzwoniłem, zameldowałem się. Rozpaliłem sobie ognisko pod wiatą i kiedy pilnowałem gotującego się makaronu (to jedno z moich ulubionych dań: makaron ze skwarkami, podsmażoną cebulą i białym serem) przyszła właścicielka i dała mi klucze od recepcji.
- Będzie padać w nocy, tu się pan położy, tu jest tapczan. Jutro zostawi pan klucz w drzwiach. Żadnych pieniędzy nie będę od pana brała. Reklamujemy się w internecie, proszę napisać tam potem parę słów.
- Dziękuję pani, napiszę.
Ognisko. To jeden z większych i skutecznych hipnotyzerów. Godzinami mógłbym się wpatrywać w pląsające ogniki i rozżarzone węgle. Jak rozkosznie. "Oj, żeby była tu ze mną..." hłe hłe hłe. Oj jak miło-przemiło jest siedzieć tak samemu przy ogniu, jakże miła-przemiła jest samotna włóczęga. Ale co to będzie, kiedy pewnego dnia nogi odmówią mi posłuszeństwa? Przeraża mnie wizja bezruchu i zatrzymanego w kadrze krajobrazu, z drugiej jednak strony doświadczenie nauczyło mnie, by z pokorą i respektem podchodzić do kaprysów Fortuny.
To było wczoraj. Powoli dzień zwija swój jasny kramik. Na horyzoncie krzyże słupów energetycznych. Gdzie ja dziś będę spał? Ślę esemesa do S., dawnego przyjaciela, że idę sobie w stronę zachodzącego słońca. "Fajnie Ci" - odpisuje. Czy fajnie? Nie wiem, bo nie wiem jeszcze gdzie będę spał. "Sub Iove frigido... Tej opcji szczerze Ci zazdroszczę". Hmm. Czas znaleźć w Kątach jakiś kąt dla siebie na noc, choćby i pod gołym niebem..
[wrzesień/październik MMIX]

Inne tematy w dziale Kultura