Wzmocnienie urzędu prezesa Rady Ministrów kosztem prezydenta nie jest najlepszym rozwiązaniem, a ponadto staje w poprzek ustrojowej tradycji Rzplitej. W proponowanym przez premiera Donalda Tuska wariancie gros władzy przejmuje de facto Sejm i Senat, który powołuje i rząd, i marionetkowego prezydenta, a to oznacza, że wszelka władza znalazłaby się w jednym reku, danego stronnictwa, lub koalicji, które wygrały wybory parlamentarnych. A jeżeli doszłoby i do tego, że najbardziej wpływowe media będą basować władzy, to wówczas pokusa autorytaryzmu stałaby się jak najbardziej realna.
Obecna odmienna forma powoływania na urząd prezydenta (elekcja bezpośrednia)i premiera (elekcja pośrednia) oddala takie niebezpieczeństwo. Niekwestionowaną zasługą Ojców Założycieli III Rzplitej jest fakt powrotu do zarzuconej w międzywojniu tradycji - sięgającej 1573 r. - bezpośredniego wyboru głowy państwa przez naród. Od tego czasu definicja narodu została rozszerzona, a wraz z nią bierne i czynne prawo wyborcze, tym niemiej najważniejszy elementy kształtujący oczucie propaństwowe pozostał - możność wpływu na obsadzenie najwyższego urzędu Rzplitej
Dla Polski zdecydowanie lepszy byłby model amerykański, niż niemiecki, czyli silna władza prezydenta pochodząca z wyborów bezpośrednich, przy kontroli jego poczynań przez izby ustawodawcze. Przy systemie "kanclerskim" istnienie "Prezydenta od Wstęg i Orderów" jest zbyteczne i kosztowne. Chyba, że - tu pozwolę sobie na drobną złośliwość - instytucja prezydentury bez nadmiernych obowiązków i obciążeń jest właśnie krojona dla Tuska i może rzeczywiście obecnemu premierowi zależy na tym, o czym wspomniał w swej analizie przed rokiem Piotr Zaremba: "Jego dawny kolega przekonuje, że chodzi o prostszą wizję, niż myślimy. ‘Mówił już przed laty: wyobraź sobie, siedzimy w Pałacu Prezydenckim, telefony wyłączone, oglądamy telewizję, jest spokój’".
Inne tematy w dziale Polityka