Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki
260
BLOG

Zaolzie: Ślązakowskie idee znad piwnej piany

Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki Rozmaitości Obserwuj notkę 6

Dreszczyk emocji towarzyszy mi zawsze, ilekroć wchodzę do nieznanego lokalu, którego sława jest co najmniej wątpliwa. Zawsze wtedy siadam pod ścianą, w kącie, vis-á-vis drzwi. Może mało to strategiczne miejsce, ale przynajmniej wszystko mam na oku. Tak było i tym razem, w obskurnej knajpie pewnego zaolziańskiego miasteczka...

Nie upiłem jeszcze jednej trzeciej szklanicy, kiedy podchodzi do mnie dość postawny pięćdziesięciolatek. Nie potrafi uruchomić szafy grającej, a cholernie zależy mu na pewnej piosence Karela Gotta. Nie obsługiwałem takiego urządzenia, ale nie chcę w końcu robić przykrości trzy razy szerszemu w barach miłośnikowi czeskiego popu. Tyle, że tej jednej, jedynej, wymarzonej "písničky" nie ma. Kolega wybiera inny utwór. Sprawa załatwiona.

Załatwiona, ale nie do końca. Bo przecież nie chodziło bynajmniej o znalezienie jakiegoś tam szlagieru. Nie nie, to był li tylko knajpiany pretekst, aby się dosiąść, aby nawiązać osobistą relację nicią piwnej opowieści. Ach, dałem się podejść jak dziecko. Nie będzie już mej ulubionej obserwacji knajpianych gąb, nie będzie wyławiania pojedynczych słów z ogólnego gwaru. Pozostanie jedynie barczysty Pavel - bo tak nazwę mego nowego kompana - jego baczne spojrzenie i nieustający słowotok.

Pavel fedruje w jednej z kopalń Zaglębia Ostrawsko-Karwińskiego, ale teraz jest na zwolnieniu lekarskim. Miał wypadek. Niedoświadczony młody górnik włączył taśmociąg, kiedy ten sprawdzał urządzenie. Maszyna porwała go i cudem - jak powiada - uniknął śmierci.
- Myślałem, że go zabiję. Ale potem ochłonąłem. To był młody synek. Kelner. Co on wie o kopalni. Przyjechał zarobić te parę koron. Żal mi go. Nawet szefowi, który chciał go wywalić z roboty powiedziałem, by dał spokój. Ale wiesz, to był Polak. I jak usłyszałem, że mówisz po polsku...
Już klnę, że usiadłem tak nieszczęśliwie z dala do drzwi…
 -...to przypomniałem sobie, jak dwa tygodnie po tym wypadku w restauracji K. rzuciłem się na turystę z Polski.

Pavel zrzucił ze stołu jakiejś starszej parze z Kielc świeżo co podane dania, potarmosił lekko mężczyznę. Ale natychmiast otrzeźwiał, przeprosił, zafundował obiad, wytłumaczył, że to wszystko przez tego kelnera, który wywiózłby go na taśmociągu na tamten świat. Oj nie jest lekko dyskutować z Pavlem. To jeden z tych rozmówców, przy których warto ważyć każde słowo, bo nigdy nie wiadomo, które z nich wywoła lawinę.

Dopiłem, lecz nie udało mi się wstać od stołu. Pusta szklanica nie zrobiła na nim wrażenia - postawił mi piwo.
- Nie obraź się. Ale powiedz mi co ta Polska wymyśliła. Powiedz proszę. Traktory to od nas wzięli, auta też nie własne. Nic, nic - Polacy nie są w stanie nic wymyślić - mówi dobrą polszczyzną Pavel. I co mam na to odrzec? Ale on płynie dalej. - Wiesz, ja też trochę jestem Polakiem, moja mamusia pochodzi z Koniakowa, przyjeżdżałem do dziadka na wakacje, fajny był, uczył mnie zabijać żmije.
- A ojciec?
- Tata był Czechem, spod Jabłonkowa pochodził.
- Aha - kiwam głową.

- Ale ci Polacy wszędzie się pchają, a nikt ich nie chce. Mają już ich dość w Anglii, Irlandii, Niemczech. Po co oni tak jeżdżą. Widziałeś tu nazwy ulic? Są podwójne, po polsku też napisano, a tu Polacy byli tylko półtora roku. Ale oni wszędzie włażą.
Najgorsze, że jestem potwierdzeniem tej tezy. Wciskam się do gospody, którą większość miejscowych omija szerokim łukiem i uczestniczę w dyspucie, która zaczyna toczyć się po niebezpiecznych torach. Ale nagle Pavel zauważa, że nie ma gotówki. Więc idziemy do bankomatu. Gospodzki ma zaufanie do Pavla. Wychodzimy. Po drodze znowu się dowiaduje o ujemnym wkładzie Polaków w światową myśl techniczną. Ale na ulicy rozmawia się swobodniej, więc teraz czas na pytanie, które chciałem zadać już od dawna, ale na świeżym powietrzu traci na nachalności.
- No, a ty, jak ty byś się określił podczas spisu, że niby kto ty jesteś?
- Ja? Gorol.
- Ale nie można zadeklarować się jako Gorol.
- Nie? No to Ślązak.

I wszystko się stało jasne jak piwo. Pavel zafundował mi krótki kurs ślązakowstwa tak, jakby dopiero co przeczytał artykuł wstępny w wydawanym tu przed osiemdziesięciu laty "Ślązaku": "Że zaś Ślązak uważa samego siebie i swoich za stojących wyżej od Poloków, to dowodzi fakt, że słowo 'Polok' bardzo często wymawia się pogardliwie, a przemowa 'ty Poloku' ma prawie to samo znaczenie, co 'ty cudzoziemcze' lub tem podobne. I popatrzmy się tylko na włościanina śląskiego i chłopa galicyjskiego. Różnica charakteru przejawia się już w postawie, a najlepiej w zachowaniu się wobec mieszczan, urzędników, w sądzie, w urzędzie. Wchodzi człowiek o inteligentnej twarzy w skromnem czarnem ubraniu i mówi spokojnie, z pewnością siebie i w poczuciu swej wrodzonej powagi - to Ślązak! A potem znowu ciśnie się przez drzwi człowiek o strasznie miękkim grzbiecie, który przy każdym kroku się w pas kłania, oczami wywraca, stokroć przeprasza i nareszcie rękę chce całować - to 'Polok'! A niech teraz kto powie, że Ślązak Polakowi równy!" (18.12.1909). Idee okazały się być nieśmiertelne i nadal wygłaszane są czystą polszczyzną.

- - -
Imię mego bohatera i nazwy niektórych miejscowości zostały zmienione.


 

Wtrynia swe trzy grosze od 26 maja 2009 r. "Hospicjum Zaolzie" - rzecz o umieraniu polskości na zachodnim brzegu Olzy Wydawnictwo Beskidy, Wędrynia 2014 Teksty rozproszone (w sieci) Kogo mierzi Księstwo Cieszyńskie. W poszukiwaniu istoty bycia "stela" (Dziennik Zachodni) Mocne uderzenie (obrazki z Wileńszczyzny) (zw.lt) Wraca sprawa Zaolzia (Rzeczpospolita) Cień Czarnej Julki (gazetacodzienna.pl)   Lubczasopismo   Sympatie

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Rozmaitości